czwartek

W pół drogi do grobu - Jeaniene Frost

    "Polowanie czas zacząć!"


    "W pół drogi do grobu" autorstwa pani Jeaniene Frost, została przeze mnie przeczytana w lutym 2010 roku i od tamtej pory niecierpliwie wyczekiwałam pojawienia się tego dzieła na polskim rynku wydawniczym. Gdy w końcu, ponad półtora roku później mogłam wziąć do ręki pierwszą część przygód o Cat i Bonesie rzuciłam wszystko inne co czytałam, nieważne jak dobre było, nieważne jak mnie wciągnęło. Bo ta seria to jest to co tygryski lubią najbardziej. Jestem pewna, że takie przedstawienie wampirów jak i główne charakterki zawładną sercem każdego fana tego typu powieści!


    Catherine Crawfield to pół-wampir. Jakim cudem? Ano tak, że dwadzieścia dwa lata temu, młody wampir zgwałcił jej matkę, na wskutek czego, po pięciu miesiącach ciąży jej matki, urodziła się Cat. Rudą Kostuchę. Zajmuje się zabijaniem tych demonów, jak to określa matka, ukazując tym swą nienawiść. Zawsze szło jej jak z płatka, ale tym razem, gdy zwabiła do samochodu, a potem do lasu platynowłosego, śmiałego mężczyznę, aby tam uczynić z niego trupa ten zaskakuje ją niespodziewanym obrotem spraw - pozbawia ją przytomności, a gdy ta w końcu ją odzyskuje znajduje się w... jaskini. Przykuta kajdankami, wypytywana o szefa, którego przecież nie miała. Bones, wampir inny niż wszystkie proponuje Cat układ. Tak, jak ona zabija swoich pobratymców, tylko, że dla pieniędzy i jego propozycja jest nie do odrzucenia. Będą działali razem polując na zaprzysięgłego wroga Bonesa - Henessyego. Cat zaczyna trening polegający na przebieganiu dziesiątek kilometrów, noszeniu głazów, walce wręcz. W końcu gdy przyjdzie do zabicia tego, który zabity być musi musi w efektowny sposób wysłać go do drugiego świata, czyż nie? Czy relacje Cat z nieumarłym, którego przecież nie znosi mogą ze znajomości z pieniężnymi korzyściami przerobić się w coś większego? Czy uda im się zabić wroga? Jakie będą ofiary? Kto to wszystko skomplikuje? Co na końcu stanie się z Cat i Bonesem?


    Zacznijmy może od narracji. Czytając moje poprzednie recenzje, albo chociaż przejeżdżając po nich wzrokiem możecie stwierdzić, że jestem fanką narracji trzecioosobowej. Tu takowej nie mamy, bowiem wszystko widzimy z perspektywy Cat, aczkolwiek po prostu nie wyobrażam sobie żeby miało być inaczej. Cat to twarda sztuka. Z wierzchu nieugięta i zimna, a w środku, co właśnie możemy poznać, uczuciowa i pełna sprzeczności. Wszystko równoważy się w taki sposób, że daje nam wyśmienitą bohaterkę.


    No jak już zaczęłam nawijać o bohaterce, to rozwinę ten temat. Bezapelacyjnie, mogę tu stwierdzić, że Catherine to najlepsza bohaterka książkowa z jaką się kiedykolwiek spotkałam. Ja po prostu uwielbiam taki typ kobiety! Mam wrażenie, że gdybym ją spotkała w rzeczywistości, nie miałoby się nawet czasu na wmówienie słowa "nuda". Może oceniam ją też trochę przez pryzmat następnych części, ale w pierwszej także można było ją porządnie poznać. Bones... ach, Bones! Ideał. Od zawsze na zawsze. Ktoś mógłby stwierdzić, że jest to typ "aroganckiego faceta" ale to nie prawda. Bones po prostu... rozbraja swoją szczerością oraz pewnością siebie. Tworzy z bohaterką tak idealna parę, że właściwie to ni wyobrażam sobie ich osobno. To po prostu nierealne! W tej części jeszcze nie mieliśmy szansy na dobre poznać charakterku Justiny, tak naprawdę cała książka była tylko o tamtej dwójce, jedynie było trochę wzmianek o Timmym ale jak szybko się zaczęły, tak szybko skończyły, mimo, że jego stosunek do Bonesa i na odwrót po prostu rozbrajał!


    Podczas czytania książki mam taką "słabość" którą znamy też pod pojęciem zaznaczanie ciekawych fragmentów. W wielu pozycjach mam pozaznaczane rewelacyjne sytuacje... dwie, trzy... ewentualnie cztery. W tej książce miałam ich ponad piętnaście! Prawda jest taka, że książkę zaczęłam wczoraj i wczoraj większość przeczytałam, a dzisiaj ją w autobusie dokańczałam i nie powiem... ludzie naprawdę dziwnie się na mnie patrzyli gdy oczy mi się szkliły czy wybuchałam śmiechem oraz co rusz wyciągałam nowe karteczki... No i co najważniejsze - już zaczęłam w mojej klasie akcję, żeby jak najwięcej osób w mojej klasie twórczość Frost przeczytało!


    Portret wampirów we "W pół drogi do grobu" znowu wnosi coś nowego do świata wampirzej literatury. Kolejny powiew świeżości, chociaż tym razem trochę większy niż to zazwyczaj bywa. Bo jakich cech u nieśmiertelnych możemy się doszukać w tej książce? Wampiry oczywiście są nieśmiertelne i piją krew (nie są wegetarianami!), nie błyszczą się, słońce ich nie spala tylko ewentualnie trochę osłabia. W momencie gdy emocje takie jak gniew, czy pożądanie biorą nad nimi władzę, oczy rozbłyskują na zielono i oczywiście mają wyostrzone wszystkie zmysły. W drugiej albo trzeciej części tej serii pojawi się jeszcze jedna cecha, tak oryginalna i tak na plusie jak tylko się da, ale nie będę spoilerować, żeby nie popsuć niespodzianki :)


    W starych recenzjach pisałam jeszcze zawsze akapit dotyczący wątku romantycznego, ale ostatnio zaczęłam uważać, że jest to dość bezcelowe, jednak w tym wypadku, po prostu muszę się wygadać! Nie ma moim zdaniem na świecie lepiej współgrającej ze sobą pary niż ta którą tworzy nasza Ruda Kostucha w towarzystwie platynowłosego wampira. Pasują do siebie jak takie klasyczne... dwie połówki jabłka, dlatego koniec książki niejednego zawiedzie, jednak nie mnie. Ja czytając ostatnie strony tylko się uśmiechałam. Bo wiedziałam w końcu co wydarzy się w "Jedną nogą w grobie" (zazdroszczę tym którzy jeszcze tego nie wiedzą!) ;) Pani Frost posiada niesamowite poczucie humoru i naprawdę potrafi je wykorzystywać! Dialogi głównych bohaterów są po prostu... rozbrajające.


    No i pisząc ostatnie zdanie znowu mi się nasunął pomysł na kolejne spostrzeżenie jakim się mogę z Wami podzielić! Książkę tłumaczyła Anna Reszka, ta sama pani która miała zaszczyt przetłumaczyć na język ojczysty serię "Dary Anioła" i której tłumaczenie "Miasta upadłych aniołów" okropnie mi się nie podobało, więc podchodziłam do tego dość negatywnie, ale zostałam miło zaskoczona, widząc, że niewiele scen różni się od tych jak czytałam je w nieoficjalnym tłumaczeniu, chociaż moim skromnym zdaniem było ono odrobinę jednak lepsze od oficjalnego (chomikuj.pl - rainee) Wspomniałam gdzie można owe nieoficjalne tłumaczenie znaleźć, ale chyba naprawdę sporo osób to wie, o czym świadczy ilość ściągnięć tej książki na chomiku (ogromna!) oraz choćby ilość ocena na LubimyCzytać jeszcze przed premiera (z tego co pamiętam koło 90). Dodam tak na dużym marginesie, ze rainee jest w trakcie tłumaczenia piątej części serii, której jednak postanowiłam nie czytać :)


    Zazwyczaj akapit dotyczący oprawy graficznej, jest jednym z tych ostatnich, i tym razem okropnie jestem nieszczęśliwa z tego powodu, bo o przygodach Cat i Bonesa mogłabym się rozprawiać godzinami! Ale przejdźmy do rzeczy. Jestem niesamowicie ucieszona, że wydawnictwo zostawiło oryginalną okładkę. Jest po prostu rewelacyjna! Może nie jest to istne graficzne dzieło z niesamowicie piękną modelką itp. ale klimat tej książki... widać z daleka. Bo to jedna z tych pozycji, które mają niesamowity klimat. Na szczęście nie typowo "mhroczny", a interesujący.


    Podsumowując tą recenzję, "W pół drogi do grobu" dla niektórych wydawać może się kolejna książka fantasy o wampirach (nie rozumiem tych ludzi...) ale zdecydowanej większości myślę, że świat jaki zaprezentowała nam ani Frost zostanie przyjęty z szeroko otwartymi ramionami. Niesamowity klimat, okładka, przyciągający opis (oraz ja!) każe każdemu sięgnąć po tę pozycję! Gorąco polecam zapoznanie się z tą historią, gdyż nie uważam osoby która uważa się za fana gatunku nie czytając tego. Co jeszcze mogę dać na zachętę? Stwierdzenie, że to definitywnie najlepsza książka jaką czytałam wystarczy? Czekam na wasze opinie!


Oryginalny tytuł: Halfway to the Grave
Numer tomu w serii: I
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 21.09.2011
Ilość stron: 440
Cena det.: 35 zł (bardzo mało jak na książkę tak rewelacyjną o takiej objętości!)


Za lekturę przeogromnie dziękuję wydawnictwu MAG, składając pokłony do samej ziemi :)


A już 19 października będziemy mogli przeczytać drugą część "Nocnej łowczyni" - "Jedną nogą w grobie"! (polska okładka na stronie wydawnictwa)



niedziela

Królestwo czarnego łabędzia - Lee Carroll

    "Co wyjdzie z tej puszki Pandory?"


    "Królestwo czarnego łabędzia" nie jest książką którą planowałam kupić. Bardzo spontaniczny zakup, na dodatek trochę w ciemno, zważając na to, że opis o fabule niewiele nam mówił. Ale słowa "urban fantasy" podziałały na mnie zdecydowanie motywująco, więc niewiele myśląc, kupiłam "Królestwo..." w promocji i niedługo po tym jak znalazło sobie miejsce na mojej półeczce, zostało przeczytane.  Oczekiwałam wciągającej lektury owianej nutką tajemniczości, z wyrazistymi bohaterami, z jakimi to w urban fantasy mamy zaszczyt się spotkać oraz ogólnie wartkiej akcji. Czy dzieło duetu pisarskiego Lee Carroll mnie usatysfakcjonowała?


    Garet James razem z ojcem prowadzą galerię sztuki, którą także zamieszkują, ale ostatnio same kredyty zaczęły im się zwalać na głowę i robią wszystko aby uzbierać sporą sumkę. Akcja książki rozpoczyna się w momencie, kiedy Garet trafia do starego antykwariatu, którego, jak się zorientowała, nigdy nie widziała, mimo, iż znała tą okolicę jak własną kieszeń. Właściciel daje jej do otworzenia srebrną szkatułkę, za co jest w stanie zapłacić tysiąc dolarów, więc dziewczyna z tajemniczym przedmiotem na którym widnieje pieczęć taka sama jak na jej naszyjniku, wyrusza do domu, gdzie otwiera pudełko, jednak nie wszystko jest tak jak przewidywała... podczas otwierania pojawiają się tajemnicze, błękitne linie, a człowiek, którego nazwisko zapisane jest na liście schowanym w szkatułce, to właściciel dużego przedsiębiorstwa, który najwyraźniej także miałby coś ciekawego do powiedzenia w sprawie pieczęci z czarnym łabędziem... Jednak na następny dzień galeria zostaje obrabowana z dużo wartych płócien oraz... srebrnej szkatułki, a gdy Garet odnajduje tamten antykwariat, wygląda on na dziurę do której nikt nie wchodził przez kilka miesięcy... Kim tak naprawdę był właściciel antykwariatu i na co była mu potrzebna szkatułka? Kim okaże się mężczyzna, którego nazwisko się w niej znajdowało? Czy świat magii rzeczywiście istnieje? Czym jest pieczęć, którą dostała od zmarłej matki? Kim dziewczyna tak naprawdę jest?


    Zacznijmy od zdecydowanego minusa, zwanego narracją. Jak dla mnie, w urban fantasy, po prostu nie może być narracji pierwszoosobowej. W Polsce nie mamy wiele książek z tego podgatunku, ale z tych, które jestem sobie w stanie przypomnieć, każda książka posiada narrację trzecioosobową, dzięki której nie mamy za wiele do czynienia z główną bohaterką, a także poznajemy bohaterów pobocznych, co byłoby zdecydowanie na plusie, a nie jest.


    Trzeba zwrócić tu uwagę na bardzo wiele postaci, z których każda jest inna, pochodzi z innego świata. W "Królestwie czarnego łabędzia" mamy do czynienia z sylfami, bohaterami "Snu nocy letniej", odrobiną mitologii a także tak klasycznymi postaciami jakimi są wampiry, po raz kolejny przedstawione w innym świetle. Ta różnorodność postaci niesamowicie mi się podobała, bo uważam, że Carrollowie w świetny i płynny sposób wszystko ze sobą złączyli i wyszła z tego książka bardzo wszechstronna i odpowiadająca pod tym względem chyba każdemu fanowi gatunku, bo wg. mnie, gdyby na przykład bohaterzy "Snu..." się nie pojawili, od książki zdecydowanie wiałoby nudą.  Także fajne jest to, że bohaterka nie jest jakąś kolejną księżniczką wampirów czy elfów, a całkiem kimś innym.


    Co do bohaterów, to tu możemy się trochę pospierać. Dla niektórych główna bohaterka mogła być ciekawą postacią, dla niektórych nudna i nijaka, ja jestem w grupie tych pośrodku. Garet chwilami naprawdę mnie irytowała, ale w sumie była w porządku. Jej sposób radzenia sobie z tym wszystkim co ją spotkało był... normalny. Myślę, że na jej miejscu byłabym zdecydowanie większą panikarą. Willa... polubiłam, aczkolwiek nie bīł na tyle wspaniały aby zawładnąć moim sercem, za dużo rewelacyjnych książek przeczytałam, ale wątek romantyczny z udziałem tej dwójki był naprawdę wciągający, a końcówka... wiele pytań i niewyjaśnionych spraw między nimi. Bardzo ciekawymi postaciami były zwykłe postacie drugoplanowe jak Oberon, Lol (tak, to imię wzięło się od slangu internetowego ;)), Puk czy przyjaciele Garet. Zły charakter także był dobrze wykreowany i ta sprawa z mgłą itp... wszystko bīło naprawdę porządnie przemyślane i wyszło autorom na plus, ale już pod koniec nie wiedziałam co mam myśleć o Oberonie. Wiele książek przedstawia go w różnym świetle... tutaj, na początku był dobry, potem już "mniej" i jego końcowe zachowanie świadczyło o tym, że przejrzał na oczy ale jakoś tak... alej mi tu coś śmierdzi.


    Oprawa graficzna jest miła dla oka aczkolwiek kompletnie nie pasująca do książki tego gatunku. Sugeruje nam tajemnicę i zagadkę, owszem, ale mimo wszystko okładka jest sprawą na minusie. Zdecydowanie bardziej podoba mi się okładka brytyjska (po lewej). Ma nastrój i "to coś" :)


    Podsumowując, "Królestwo czarnego łabędzia" w sumie jest lekturą ambitną i zapewne kiedyś do niej wrócę jak i kupię następne części, które nie mam pojęcia kiedy się ukażą :) Jednak zrozumiałabym, gdyby taki misz-masz jaki sprezentowali nam Carrollowie komuś nie przypadł do gustu, jednak dla mnie ta książka była naprawdę dobra, świetnie spędziłam czas i jestem zdecydowanie skłonna dać ocenę 7,5/10 i mam nadzieję, że kolejna część pojawi się niedługo i chociaż co nieco nam wyjaśni. Polecam! :)


Oryginalny tytuł: Black Swan Rising
Numer tomu w serii: I
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Data wydania: 08.09.2011
Ilość stron: 400
Cena det.: 37 zł

piątek

Mroczny szept - Gena Showalter

    "Władcy Podziemi są wśród nas"


    Od jakiegoś czasu już kojarzyłam powieści pani Showalter, ale nigdy nie pociągały mnie na tyle, żebym po nie sięgnęła. Nie lubię czytać któreś tam części serii z kolei nie czytając poprzednich, ale w tym przypadku tak po prostu wyszło, ale w książce bez problemu się połapałam, gdyż ta seria przypomina "Bractwo czarnego sztyletu" Ward oraz "Mrocznych łowców" Kenyon - każda część opowiada historię innej osoby, więc zagłębiałam się w historię Władców którą pożerałam z szybkością błyskawicy i... w sumie można by powiedzieć, że jestem naprawdę zaskoczona. Wiele nie oczekiwałam, a sporo dostałam.


    Sabin, to Władca którego nieoddzielną częścią jest Zwątpienie. Zawsze gdy mężczyzna chce się zakochać, Zwątpienie atakuje podświadomość jego wybranki, i po kilku dniach popełnia samobójstwo. Mimo, że wielu z Władców ma zdecydowanie gorzej, Sabinowi nie jest łatwo, ale wszystko się zmienia gdy dane mu będzie poznać piękną kobietę odporną na Zwątpienie, jednak nie jest ona jak każda śmiertelniczka. Gwendolyn Płochliwa jest bowiem okropnie niebezpieczną harpią, która jest jej częścią tak jak niezgoda Sabina. Gdy harpia wydostaje się na wolność, chce zabijać, połykać w całości... stanowi niebezpieczeństwo dla wszystkich osób w pobliżu. Rok temu jednak, Łowcom, zaprzysięgłym wrogom Władców Podziemi udaje uprowadzić się ją wraz z kilkoma innymi dziewczynami, które zapładniają, jednak na Gwen stosują tylko środki odurzające, nie działające na nią. Gdy Sabin wraz z innymi Władcami przybywają aby uwolnić ją z niewoli, dziewczyna jest rozdarta. Czy zaufać? Dlaczego miałaby to zrobić? Uciec do kochających sióstr, czy zostać? Dlaczego czuje do Sabina to co czuje? Czy na końcu źli Łowcy dopadną ją i przeprowadzą swoje eksperymenty? Czy Sabin przełoży miłość ponad wojnę i zwycięstwo?


    Narracja książki jest trzecioosobowa i nie wyobrażam sobie, aby była inna, bowiem takie książki jak ta nie przeżyłyby, jeżeli opowiadałyby tylko o jednej i tej samej parze. Mamy tu bardzo dużo wątków pobocznych, w których możemy wstępnie poznać wiele postaci, takich jak Aeron, Gideon czy Torin. Z każdym z Władców wiązała się klątwa, która budowała ich na takie osoby jakimi są, a powiem, że postaci tej serii są niesamowicie barwne. Porównam na chwilę tą książkę z Bractwem Czarnego Sztyletu. Nie będę stwierdzać, która jest gorsza, która lepsza, powiem tylko, że w tym pojedynku na osobowości i bohaterów, dzięki "kuplom" zagniezdzionych w ciałach Władców, to "Mroczny szept" wygrywa.


    Co do samych Władców, to powiem, że pomysł pani Showalter bardzo przypadł mi do gustu. Bohaterów w książce jest naprawdę wielu i musiała mieć głowę napakowaną pomysłami, jeżeli dla każdego wymyślała innego demona. Sabinowi, głównemu bohaterowi tej serii, trafiło się z początku nieciekawe Zwątpienie, ale autorka przedstawiła jego zmagania ze swoją mroczną naturą w taki sposób, że ze Zwątpienia zrobiła krwiożerczą, żerującą na innych bestię. Ale mimo tego, że Zwątpienie było ok, z niecierpliwością czekałam tylko na jakieś fragmentu z niebieskowłosym Gideonem, gdyż miał on Kłamstwo u boku. Nie mógł kobiecie mówić, że jest piękna jeżeli naprawdę taka była, nie mógł mówić, że pada deszcz, jeżeli naprawdę padał deszcz. Nie potrafiłabym tak funkcjonować, wiec po prostu podziwiam niebieskowłosego bohatera i z niecierpliwością czekam na część poświęconą jemu. Drugą taką postacią której wyczekiwałam był Torin, trzymający w ryzach Zarazę. W najbliższym czasie nie poznamy jego historii ale niezwykle mnie zaintrygowała. Gdy tylko dotknie jakieś osoby, ta dostaje wirusa, powoli ją zabijającego, więc od tysiącleci niczego nie dotykał, ale na nieszczęście się zakochał. W pięknej Cameo, której nawet dotknąć nie mógł... Zaintrygował mnie także Parys, kojarzący się z nieujarzmionym nastolatkiem. Był genialny :)


    O bohaterach już się właściwie wypowiedziałam, dopowiedzieć można jeszcze tylko, że postacią ciekawą była też Gwendolyn, nieujarzmiona harpia, która mogła jeść tylko ukradzione jedzenie, czy spać w towarzystwie osób którym całkowicie ufała. Dziewczyna była naprawdę ciekawa, chociaż miałam wrażenie, że niektóre momentu były naciągane... ale to tylko czasami. Po prostu i Gwen i Sabin były osobami które się... bały. Związku i nie tylko. Zawsze wolę jak jedna strona jest mocno przebojowa, jak na przykład w przypadku Anyi i Luciena z, bodajże, drugiej części. Ale da się ścierpieć :)


    Oprawa graficzna tych książek jest świetna. Doskonale oddaje to, czego możemy się spodziewać po książce, jest ona mroczna i tajemnicza. Warto wspomnieć, że jest to projekt zza granicy, nie od nas, chociaż patrząc na to, jaką ładną oprawą graficzną wydawnictwo ukoronowało serię P.C. Cast, myślę, że poradziliby sobie i z tą serią :)


    Podsumowując, "Mroczny szept" jest bardzo dobrą pozycją, którą pochłania się w sekund pięć. Historia, mimo, że nie jest zbyt ambitna, to dość pomysłowa oraz wciągająca i pozwalająca nam na chwilę zatracenia w świecie Władców, Łowców, bogów i harpii. Gratulujęautorce pomysłu na cały zarys tej serii i z ogromną przyjemnością będę czytać o przygodach Aerona i Gideona w następnych częściach. Polecam tą książkę, nawet bez czytania poprzednich części, choć jestem prawie pewna, że są równie dobre i daje ocenę 7/10.


Oryginalny tytuł: Darkest Whisper
Numer tomu w serii: IV
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 412
Cena det.: 34.99


Książkę otrzymałam dzięki wydawnictwu Mira, za co serdecznie dziękuję! :)


środa

Pocałunek demona - Lynn Raven

    "Nie wiedzieć kim jesteśmy"


    Książka "Pocałunek demona" rzuciła mi się w oczy zaraz po jej premierze, ale non stop się wahałam, gdyż cena była naprawdę wysoka jak na trzysta parę kartek a wydawnictwo nie sprawdzone, wiec ucieszyłam się na okazję wymiany za tą właśnie książkę. Czekała ona długo na swoją kolej aż w końcu nadszedł ten dzień kiedy zorientowałam się, że tak nie przeczytam tego teraz to wyślę dalej nie przeczytane. Zaczynam czytać. Czytam i czyta... i mam wrażenie deja vu (przepraszam za brak tych specjalistycznych kreseczek xD)... gdzieś to już wcześniej czytałam...
"Paulina spojrzawszy na kartki w owej książce nagle spojrzała na nią z niesmakiem, założyła zakładką i zamknęła bo miała dosyć.
- Cholernie wierna kopia "Zmierzchu"..."*
Tak mniej-więcej przedstawia się moje zdanie o tej książce.


    Dawn nie ma rodziców. Jest wychowywana przez wuja i ma wszystko czego chciałaby każda nastolatka oprócz tego czego sama by chciała - miłości i ciepła domowego ogniska, gdyż wuj albo jest surowy albo go nie ma. Do jej szkoły, przybywa tajemniczy i seksowny dla większości, dla niej arogancki i bezwstydny Julian DuCraine, przystojny chłopak zachowujący się jak dupek. Jednak mimo tego z jaką rezerwą go traktuje istnieje między nimi jakieś tajemnicze przyciągnie, wcale nie zadowalające Dawn. Mówią jednak, że od nienawiści do miłości mniej niż jeden krok i za jakiś czas ma się przekonać o tym również Dawn, której uczucia drastycznie się zmieniają względem chłopaka. Jednak jak na "mhrocznego faceta" przystało, Julien skrywa pod powłoką normalnego chłopaka  straszny sekret, który zaprowadzi dziewczynę prosto w świat Lamii i wampirów...


    Zacznijmy może od tego, dlaczego zasugerowałam, że jest to świetna kopia "Zmierzchu", skoro poniższe krótkie streszczenie wcale tego nie odzwierciedla. Tam po prostu... wszystko było tak podobne. No może jedynie Edward i Julien byli swoimi przeciwieństwami. Dawn od początku pała do chłopaka nienawiścią, ale czytając o niej, mamy wrażenie jakby autorka na siłę próbowała ją wprowadzić. Nie czujemy tego emanującego od książki gniewu i nie przezywamy go razem z bohaterką. W powieści pani Meyer Edward ratuje Bellę przed autem, tu przed spadającymi "klamotami", potem szukanie w internecie informacji o wampirach... było tego zdecydowanie więcej ale książkę czytałam dawno, wiec nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Lynn Raven, wprowadzając nutkę oryginalności (która już jest prawie w każdej książce) chciała nadać książce mroczny klimat i wciągnąć czytelnika. W moim przypadku zdecydowanie jej się to nie udało.


    Bohaterowie są w miarę dobrzy, ale wszystko skupia się tak naprawdę tylko na Julienie i Dawn, ewentualnie na jej wuju. W "Zmierzchu" przynajmniej mieliśmy różnorodność postaci! Dawn jest nijaka i odstrasza swoim zachowaniem na kilometr, za to Julien zapewne miał być mroczny oraz seksowny ale zdecydowanie taki nie był. No, może dla osób które (nie mam pojęcia jak) wciągnęły się w tej książce, ale ja po jej skończeniu po prostu zamknęłam i po prostu zwisało mi co dalej będzie, co się dziać będzie z bohaterami. Nienawidzę tej cechy w książkach. Bohaterowie to rzecz najważniejsza.


    Jeżeli chodzi o ogólny klimat książki, to powiem, że chwilami jest nawet udany. Mamy przeczucie, ze zaraz stanie się coś strasznego, że jest tam jakaś tajemnica, choć też denerwowało mnie to, jaka Dawn była niedomyślna. Okropnie mnie tym denerwowała. W sporej mierze także akcja rozgrywała się w szkole, co jest dla mnie minusem, chociaż gdyby to jeszcze było rozegrane w ciekawy sposób...


    Co do oprawy graficznej, tu także się polscy graficy nie postarali. Nie jest najgorzej, ale patrząc na okładkę  mi przynajmniej, nasuwa się wyobrażenie mrocznej i namiętnej książki a nie można określić jej takimi przymiotnikami. Po prawej umieściłam książkę, nie mam pojęcia jaką, bo tytuł jest po niemiecku, ale jest ona tak piękna, że okropnie chciałabym mieć ją na półce! W środku nie mamy żadnych "bajerów" a książka jest ciężka i ma większy format niż normalna. nie widzę tu plusów.


    Podsumowując, "Pocałunek demona" autorstwa niemieckiej pisarki Lynn Reven, to dla ceniących sobie naprawdę dobre i oryginalne powieści totalna strata czasu. Po prostu otwarcie nie polecam tej książki nikomu, gdyż spotkanie z nią nie było przyjemnością nawet w najmniejszym stopniu. Daję "Pocałunkowi'" ocenę 3/10 za te momenty z klimatem i nie mam zamiaru czytać następnych części, z których druga powinna się pojawić w tym roku. 40 zł (skąd ta śmieszna kwota?!) wydane w błoto.


* są to moje osobiste odczucia XD


Oryginalny tytuł: Der Kuss des Kjer
Numer tomu w serii: I
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Foka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: ok. 360
Cena det.: 39.90


PS: przepraszam z góry za błędy ;) Czas gonił, a chciałam tą reckę jak najszybciej umieścić.

sobota

Odnaleźć swą drogę - Aleksandra Ruda

    "Solidna porcja magii i humoru ze szczyptą lubczyku"

    Na książkę "Odnaleźć swą drogę" Aleksandry Rudej, młodej, rosyjskiej mamy nocami lubiącej popisać bajki i pooglądać anime, natknęłam się już jakiś czas temu w okazyjnej cenie, lecz wahałam się i nie kupiłam, bo słyszałam, że ta książka jest zbiorem opowiadań, jednak gdy nadeszła promocja w empiku, dodałam ta książkę do koszyka dość impulsywnie skuszona dużą ilością stron, czyli więcej niż dzień czytania (tak, jasne, szkoda, że ja tą książkę pożarłam w kilka godzin...) oraz ogólnie zachęcającymi opiniami. Zabrałam się za nią tuż po tym jak zadomowiła się na mojej półce. Czy ten spontaniczny zakup należy do tych jak najbardziej udanych, czy może wręcz przeciwnie?

    Ola Lacha to skromna dziewczyna, jednak o dość trudnym charakterku i ciętym języku. Nie chciała tak jak młodsze siostry zostać zmuszona do zostania kurą domową i wyjścia za mężczyznę, którego tak naprawdę nie kochała, więc uciekła z domu prosto na Uniwersytet Nauk Magicznych. Jednak co ma zrobić skoro wszystkie ciekawe i te na których miała szansę się wykazać kierunki były już niedostępne? Jednak nie ma tego złego do by na dobre nie wyszło. Ola po jakimś czasie może się spokojnie nazwać mistrzynią magii wykreślnej, a w towarzystwie wiernego przyjaciela Ottona, przystojnego i irytującego nekromaty Irgi oraz przyjaciółki-uzdrowicielki Lirze nie ma czasu na nudę, każdy zagospodaruje jej czas wymyślnymi wybrykami, alkoholem czy deklaracjami miłości. Ola Lacha, dziewczyna żyjąca z pieniędzy ze stypendium, non stop walcząca z kacem, chodząca w długich spódnicach, ze swoim ciętym językiem i umiejętnością wpadania w tarapaty zdobędzie wasze serca szybciej niż byście się spodziewali!

    Zacznijmy od tego co w każdej innej książce byłoby niemożliwe do zniesienia, a w tej jest... wielkim pozytywem! Książka ma tak świetny klimat i jest naszpikowana humorystycznymi, wciągającymi sytuacjami w taki sposób, że dopiero po przeczytaniu całej powieści orientujemy się, że tak naprawdę nie było w niej nawet tej rzeczy, która pojawia się ZAWSZE, mianowicie walki dobra ze złem. Błędnym stwierdzeniem będzie, jeśli powiem, że nie było tam akcji, po prostu była ona w taki sposób rozłożona, że każdy rozdział był jakąś tam przygodą, skupiającą się wokół tej samej grupy osób. Pani Rudej wszystko w tym temacie wyszło niezwykle dobrze!

    W pierwszym akapicie wspomniałam, że na początku byłam dość przeciwna zapoznawaniu się z tą książką, ponieważ jest zbiorem opowiadań, ale nie byłam tego pewna na 100%, tylko tak słyszałam, i gdy tylko zerknęłam na spis treści, zorientowałam się o co chodziło. Mianowicie o to, że całe 450 stron było podzielone na 4 lata nauki Oli w Akademii, czyli na cztery części: Rok pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. Na początku, przed czytaniem, nie uśmiechała mi się wizja, że będą takie przeskoki w czasie itp. Ale jak już skończyłam czytać, zorientowałam się, że tak naprawdę wcale mi to nie przeszkadzało, i myślę, ze niewielu osobom będzie. No i dodam jeszcze (nie wiedziałam gdzie tą informację wcisnąć), że zdecydowanie niezykłe naturalne i humorystyczne dialogi zdecydowanie królują nad opisami.

    Narracja jest pierwszoosobowa, na co również nie zwracałam zbyt dużej uwagi zagłębiając się w treść, i mimo, że preferuję raczej narrację trzecioosobową, tutaj przeszkadzało mi w przemyśleniach Oli tylko to, że była straszną złotówą. Mam na myśli, że non stop kalkulowała wydatki, że nie będzie miała jak żyć, bla, bla, bla, ale oczywiście nie była to rzecz, której nie można przeboleć. Za to Otto! Był po prostu jej księgowym! Non stop tylko wymyślał sposoby na to, żeby się wzbogacić, ale darzyłam tego półkrasnoluda ogromną sympatią, więc nie jestem w stanie powiedzieć o nim wiele złego. A akcja z nim pod koniec książki - po prostu przegenialna, przefantastyczna i wydusiła ze mnie tyle łez śmiechu jak chyba żadna inna scena w żadnej innej książce.

    Czas książki jest totalnie nieokreślony i nie mam pojęcia w jaki sposób mogę go określić... Jednocześnie klimaty trochę przypominały średniowiecze - żadnej wzmianki o elektroniczności, samochodach i normalnych walutach, ale z drugiej strony, język jakim posługiwali się bohaterzy powieści, zdecydowanie nakierowywał na czasy współczesne, no i podczytując już drugą część w nieoficjalnym tłumaczeniu zobaczyłam wzmiankę o prasowaniu, co kojarzę z żelazkiem, wiec naprawdę sama nie wiem... Zapewne jest to po prostu świat magiczny ani nie średniowieczny ani nie współczesny :)

    Teraz możemy przejść do niesamowicie przyjemnej rzeczy, jaką są bohaterowie. Niezwykle barwni i wyraźni, każdy wykreowany na inny charakter, każdy mający swoje poglądy. Zero sztuczności. Główna bohaterka, jak mówi opis z tyłu, jest "dziewczyną o ciętym języku i wyjątkowym wdzięku" i to wcale nie są jedynie puste słowa. Pani Rudej doskonale udało się wykreować główną bohaterkę, na taką, co potrafiła odmówić, kopnąć i się upić. Tylko denerwowało mnie trochę jej zachowanie w stosunku do Irgi kiedy zdecydował się wyznać w końcu jej uczucia... ale jednocześnie było ono niezwykle nieprzewidywalne i jeszcze się z takim potraktowaniem "ukochanego" nigdy nie spotkałam. Otto, bardzo przyjazny półkrasnolud także zdobył moje serce swoimi stosownymi uwagami względem najlepszej przyjaciółki i ogólnie wszystkim. Jego usposobienie było genialne. Irga za to, to bohater książkowy idealny. Jeden z tych męskich facetów, z którymi udziałem rozdziałów nie możemy się doczekać. Po prostu uosobienie męskości i wspaniałości! Jak ja bardzo chciałabym mieć takiego tu, teraz przy sobie! Kolejna postać, którą autorka wykreowała według mnie po prostu idealnie. Na okładce z tyłu mamy jeszcze wzmiankę o "wrednej uzdrowicielce" ale szczerze powiedziawszy, ostatnią rzeczą jaką mogłabym powiedzieć o Lirze jest to, że była wredna. Przyjaciółka od serca, czego chcieć więcej? A o trollach w książce była tylko jedna znacząca scenka. W każdym bądź razie, bohaterowie są bardzo na plusie!

    Okładka jednak nie jest mocną stroną tej książki. W sumie nie najgorsza, mogłaby nawet przedstawiać Olę, ale miecz? Tam nie było nawet najmniejszej wzmianki o mieczu w rękach głównej bohaterki! Okładka wygląda strasznie bojowo, co zdecydowanie nie zaprzecza fabule, bo tam nic tylko bitwy są i na słowa i nie tylko, ale nikt nikomu niczego nie odcina... w każdym badź razie, na półce nie najgorzej sie prezentuje, i nie mam zamiaru zminiejszac ogólnej oceny właśnie przez okładkę. Z resztą, w porównaniu z oryginałem  (którego z powodów technicznych tu nie umieściłam) jest świetna. W środku, jak zawsze przy okazji książek z fabryki słów, mamy bardzo przyjemne oprawy rozdziałów, okładek wewnątrz z przodu i z tyłu oraz wielkim plusem jest także to, co coraz rzadziej pojawia się w książce - mianowicie spis treści. Fajnie mieć chociaż małe przeczucie tego co nas czeka. No i przystępna cena! Za tak wiele stron tak wspaniałej lektury, niecałe 35 zł to grosze!

    Podsumowując, "Odnaleźć swą drogę" Aleksandry Rudej to pozycja wydana wcale nie tak dawno, aczkolwiek zapomniana i nie przyjęta na rynek z należytym hukiem. Zdecydowanie polecam tą książkę każdemu wielbicielowi magii (niekoniecznie typowej fantastyki, bo ta książka jest taka... luźna) oraz ludziom lubiącym ciekawych i kolorowych bohaterów, niebanalny humor czy niesamowite osadzenie w świecie magii. Dodam jeszcze, że wiadomo - zawsze gdy się kończy książkę i jest ona świetna od razu chce się przeczytać część następną, której na język polski przetłumaczonej nie ma. W tym przypdku, potrzeba przeczytania o dalszych losach Oli, Ottona i Irgi była tak ogromna, że sięgnęłam po znienawidzone przez siebie ebooki i zaczęłam czytać nieoficjalne tłumaczenie! Mam jednak nadzieję, że Fabryka wyda następne części bo strasznie chciałabym mieć je na półce. Polecam gorąco i daję ocenę 9/10. 

Oryginalny tytuł: Найти свою дорогу
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 464
Cena det: 34.90

środa

Monster high 2. Upiór z sąsiedztwa - Lisi Harrison

    "Nie bój się - odmienność jest na topie!"


    "Upiór z sąsiedztwa" to druga już część serii "Monster high" autorki książek młodzieżowych takich jak Alfy czy Elita. Pierwsza część, mimo, że na pewno nigdy się w spisie lektur nie znajdzie, zauroczyła mnie niebanalnymi bohaterami, ich sposobem bycia, humorem oraz całą oryginalnością jaką ma w sobie książka.  Szczerze powiedziawszy po skończeniu "Upiornej szkoły" wprost nie mogłam się doczekać kontynuacji przygód bohaterów i gdy w końcu się do niej dobrałam od razu zaczęłam czytać. Czy druga część pozostawiła po sobie takie samo pozytywne wrażenie jak jej poprzedniczka?


    Po aferze na balu szkolnym z pocałunkiem i oderwaną głową Frankie, przez właśnie nią wszyscy RAD-owcy są zagrożeni i siedzą w domu, czekając aż temat potworów, będący na pierwszym miejscu we wszystkich stacjach telewizyjnych oraz radiowych ucichnie. Jednak Frankie, nie zmieniająca swojego nastawienia ryzykantka, ku przekorze wszystkich nadal chce walczyć. Walczyć o to aby potwory jak oni, całkowicie niegroźne, żyły za pan brat z ludźmi, a nie ukrywały swoje wyjątkowe cechy pod zbędną warstwą odzieży czy tonie makijażu. Brett, już były, chłopak Bekki - chcącej się teraz mścić na RAD-owcach najbardziej ze wszystkich, staje po stronie potworów a nawet... zakochuje się w jednym z nich! Wpada na pomysł aby nakręcić film, dzięki któremu normalsi zobaczą jak nieszkodliwi są RAD-owcy i, że też mają uczucia. Jednak czy wszystko pójdzie po jego planie? Czy uda się film w takiej wersji w jakiej wszyscy chcieli, wpuścić na rynek? Czy Cleo przejrzy w końcu na oczy, że nie musi być non stop ona, królowa, przeciwko całemu światu? Jak powiedzie się plan Frankie? Co z Billym, niewidzialnym przyjacielem? A co tam u Melody? Czy naprawdę jest jednym ze zwyczajnych normalsów?


    Sposób narracji nie zmienił się właściwie w ogóle, tyle, ze tym razem bliżej poznajemy Cleo, wieczną buntowniczkę, muszącą mieć wszystkich i wszystko pod swoją kontrolą. O Melody i Frankie nadal mamy kilka rozdziałów, tak więc nie jesteśmy ograniczeni przez punkt widzenia jednej postaci, choć w sumie narracja jest trzecioosobowa. Dalej non stop mamy dość dziecinne wtrącenia w nawiasach, co mnie trochę irytowało, ale zdecydowanie da się przeżyć ;)


    Bohaterów, tak jak z resztą w pierwszej części mamy naprawdę wiele, i jeszcze dochodzą nowi! Może to przez to, że już dość dawno czytałam pierwszą część, i jest możliwość, że te postacie były a ja ich po prostu nie pamiętam. Mianowicie chodzi mi o przeuroczego Billy'ego oraz mało się udzielającą Gulię (zapomniałam jak pisało się jej imię...) której myślę, że będzie trochę więcej w części następnej. Niewidzialny Billy to zdecydowanie moja najlepsza postać. Jego uczucie do pewnej dziewczyny było tak słodkie, że po prostu chciałam, żeby już byli razem... i mam nadzieję , że będą :) Co dziwne, po tej części polubiłam także Cleo, której sposób myślenia zdecydowanie rozumiałam. Biedna, nie wiedziała jak to jest nie być w centrum uwagi. Zainteresowała mnie też wzmianka o Melody z ostatnich stron, dlatego teraz tak niecierpliwie wyczekiwać będę trzeciej części "Monster high" która ukazać się ma wiosną.


     W recenzji pierwszej części (>>TU<<) zaznaczyłam, że odniosła ona w USA większy sukces niż u nas i zostało na jej podstawie zrobionych sporo gadżetów jak piórniki, plecaki, lalki... niemalże wszystko. Ja zainspirowana bardzo kuszącą reklamą na Cartoon Network zaczęłam oglądać króciusieńkie miniseriale (niecałe 2 min) animowane wzorowane na Monster high i muszę przyznać, ze nieźle można się przy tym pośmiać :) A animowane postacie bardzo mi się podobają :D


    Co do okładki to każdą część tej serii reprezentuje podobna grafika różniąca się tylko kolorem, "wyłożeniem" tła (w poprzedniej części jakby ekskluzywne oparcie kanapy a tutaj skóra węża) oraz ozdobą do czaszki. Mimo, że te okładki są w rzeczywistości po prostu dziecinne to straszni mi się podobają i tak pięknie, kolorowo prezentują się na półce pośród samych ciemnych grzbietów ;)


    Podsumowując, "Monster high" jak dla mnie jest po prostu trochę za dziecinne, jednak oryginalność tej książki i niesamowita przyjemność z czytania oraz śmiech w trakcie czytania, niemalże zmuszają mnie do dania oceny 7,5, nie mniejszej, gdyż naprawdę polecam osobom lubiącym się wyluzować do przeczytania chociażby w ebooku, gdyż książka nie ma dużo stron a naprawdę warto zapoznać się z tak oryginalnym pomysłem na powieść. Więc polecam :)


Oryginalny tytuł:
Numer tomu w serii: II
Wydawnictwo: Bukowy las
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 280
Cena det.: 29.90


Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las za do serdecznie dziękuję :)


sobota

Oddech nocy - Lesley Livingston

    "Podążając za marzeniami"


    Od kiedy przeczytałam "Żelaznego króla" jestem na maksa zakochana w opowieściach o elfach, a te luźno oparte na Szekspirowskim "Śnie nocy letniej" interesują mnie jeszcze bardziej niż inne. Dlatego tak bardzo czekałam na "Oddech nocy" i gdy udało mi się "dorwać" egzemplarz przedpremierowy od razu zabrałam się za czytanie. Mimo tego, ze książka jest naprawdę cienka a ja zdecydowanie wolę te grubsze, postawiłam jej poprzeczkę bardzo wysoko oczekując dużej dawki humoru, klimatu, barwnych bohaterów oraz akcji i miłości nie z tego świata. Czy się nie przeliczyłam, czy może słusznie szacowałam sukces powieści Livingston?


    Kelley jest siedemnastolatką mieszkającą samotnie w Nowym Jorku z własnej woli - podąża ona bowiem za największym marzeniem, które w jej przypadku mówi o wzięciu udziału w przedstawieniu na podstawie Szekspirowskiego dramatu o elfach. Kelley na początku jest tylko "dziewczynką na posyłki" ale gdy aktorka która miała grać Tytanię zalicza wypadek, przez który nei jest w stanie zagrać w przedstawieniu, rolę dostaje nasza wniebowzięta bohaterka. Dopiero potem sprawy zaczynają się komplikować. Podczas przesiadywania w parku, przystojny nieznajomy obdarowuje ją różą, a podobne rzeczy się tak zwyczajnym dziewczynom jak ona nie przytrafiają. W drugiej kolejności spotyka zaplątanego w bagienne rośliny rumaka z dziwnymi koralikami we włosach, stara się go uwolnić, ale później idzie własnymi ścieżkami w przeciwnym kierunku zostawiając Kelley przemokniętą na brzegu jeziora. Jakim cudem ten sam koń jeszcze tego dnia znajduje się w jej wannie? O co w tym chodzi? Kim jest nieznajomy w parku i dlaczego wszędzie się na niego natyka? Kim tak naprawdę jest Kelley i jakie środki muszą podjąć jej sprzymierzeńcy aby ochronić dziewczynę? Kto ja zdobędzie? Kto zmuszony będzie wrócić do świata elfów? Jak w obliczu tej sytuacji wyglądać będzie uczucie Kelly i Sonny'ego? Czy przetrwa?


    Jeszcze na długo przed premierą obiło mi się o uszy, że książka w oryginale ma około 350 stron, więc spodziewałam się, że w Polsce będzie ich niewiele mnie/więcej, a tu dostaję książkę w łapki i okazuje się, że ma prawie 100 stron mniej! Nie dość jeszcze, że te zaledwie 260 stron podzielone jest na prawie 40 rozdziałów, przez co możemy odnieść wrażenie, że ta długość i tak jest naciągana... Liczyłam na więcej niż kilka godzin z tą książką! Druga część zapowiada się na jeszcze mniej stron dopiero być może w trzeciej będzie ich trochę więcej.. mam taką nadzieję! Teraz, przy sprawie cienkości książki warto też wspomnieć, ze jej cena to ok. 38 zł, co jest moim zdaniem po prostu... idiotyzmem! Po prostu nie wierzę, że książka się będzie dobrze sprzedawała. Wydać prawie 40 zł na kilka kartek? Powiem tylko, że jeśli nie dostałabym jej do recenzji, to mimo, że jest to definitywnie moja tematyka, nie kupiłabym powieści pani Livingston. Uważam, ze cena powinna się wahać ok 30-32 zł a nie 38! Chociaż może za dużo narzekam?


    Jak już wspominałam, tematyka elfów cholernie mnie kręci  i właśnie dlatego tak niecierpliwie oczekiwałam świetnie zapowiadającej się książki. Ale nie ukrywam, że się zawiodłam. Początek jest ok, wciągający, chociaż bohaterka w stylu zmierzchowej Belli ale było naprawdę dobrze, jednak później akcja non stop stoi w miejscu a niektóre sceny, przez to, że mają minimalną ilość opisów brzmią sztucznie i nie prawdziwie. Ja tam jestem zwolenniczką dużej ilości dialogów, ale tutaj odniosłam wrażenie jakoby autorka albo tłumaczka na siłę próbowały książkę skrócić. No i cały wątek romantyczny wziął się jakby znikąd! Znowu żadnych opisów... Chociaż na koniec akurat z tą sprawą było lepiej.


    Jeśli chodzi o bohaterów, tu też się pani Livingston nie postarała. Analizując teraz te wszystkie minusy dochodzę do wniosku, że właściwie jedynymi plusami były pomysł i akcja z matką Sonny'ego, o której oczywiście była zaledwie jedna strona. Bohaterowie bowiem są straszni. Kelley jest mdłą typową "superbohaterką" pod koniec książki chcącą uratować ukochanego którego pokochała całym sercem w kilka dni. Sonny miał być uroczym chłopakiem, który powinien zawładnąć sercami czytelniczek jest ja jakoś do niego nie wzdychałam. No i Oberon był jakiś taki... nie tak go sobie wyobrażam po przeczytaniu adaptacji "Snu nocy letniej" autorstwa pani Kagawa. Ciekawymi postaciami jedynie wydawali się Maddox i Bob o których - co da się przewidzieć - było bardzo mało!


    Największym chyba plusem tej książki zaraz za pomysłem jest chyba okładka. Bardzo mi się podoba, aczkolwiek i po okładce i po opisie sugerującym odrobinę "subtelnej erotyki" można by domyśleć się, ze w powieści będzie się działo coś pikantnego, ale albo tłumaczka te sceny wcięła albo opisy książek się komuś pomyliły. Okładka jest oryginalna i świetna tak jak pozostałe trzy tej serii. Mam jednak nadzieję, że gdy już te wszystkie części skompletuję, nie będą one grubości jednej grubszej książki. 


    Podsumowując, bardzo zawiodłam się na tej książce, pewnie dlatego, że tak dużo od niej oczekiwałam, ale myślę, że nawet gdybym poprzeczkę postawiła znacznie niżej i tak bym się zawiodła. Tak więc podsumowując, pani Livingston miała świetny pomysł, dobrze rozegrała jedynie kilka ostatnich kartek powieści oraz oprawa graficzna "Oddechu nocy" jest tym pozytywem a cała reszta... zupełnie mi się nie podobała. Niestety zawiodłam się ale następne części przeczytam i to w nich pokrywam nadzieję. Polecam tylko i wyłącznie osobom lubiącym bardzo proste lekturki napisane banalnym językiem, bez zbędnych opisów i daję ocenę 5/10.


Oryginalny tytuł: Wondrous Strange
Numer tomu w serii: 1
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 21.09.2011
Ilość stron: 268
Cena dat: 37,50


Następna część już w październiku!






Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Jaguar.


czwartek

Deklaracja - Gemma Malley

    "A gdybyście to wy byli nadmiarami w świecie legalnych ludzi?"

    Jestem ogromną fanką serwisu LubimyCzytać i zawsze gdy zastanawiam się nad przeczytaniem jakieś książki najpierw patrzę na ogólną średnią i co poniektóre recenzje. Z Deklaracją było tak, że po przeczytaniu tak pozytywnych opinii na tym portalu po prostu nie mogłam nie przeczytać książki o tak zachęcających recenzjach, opiniach, okładce, opisie a nawet przystępnej cenie (chociaż ja akurat na nią pieniędzy nie wydałam, ale dobra wiadomość dla tych którzy zamierzają to zrobić). Przyciągała mnie wszystkim i gdy w końcu oddałam się przyjemności czytania, która w tym przypadku jak się już po wstępie domyślacie, była ogromna, nie mogłam się oderwać mimo, że w sumie czytanie szło mi wolno.

    Anna to nadmiar. A gdzie trafiają nadmiary? Do Grange Hall. Anna "zamieszkała" tam gdy była małą dziewczynką i od tej pory wychowywana jest na ostrych zasadach, bez miłości i własnych praw. A kim są nadmiary? To nielegalne dzieci ludzi którzy mimo iż podpisali Deklarację z 2080 roku mówiącą o tym, że mogą brać środki na Długowieczność w zamian za nie płodzenie potomka. Ale Anna i nie tylko ona są przykładami na to, że Deklaracja to wcale nie jest dobry pomysł. Czy w przyszłości ludzie także będą w stanie oddać swoje ukochane dziecko w obce ręce w zamian za wieczne życie? 

    Na okładce spotykamy się z opisem którego fragment brzmi następująco: "A gdyby wtedy zjawił się ktoś, kto opowiedziałby wam o prawdziwym życiu.Gdyby przekonał was, że Ziemia jest dla wszystkich ludzi, a wy nie jesteście nadmiarami, skoro ktoś was kocha i potrzebuje?". No właśnie. Co jeśli przez całe życie będąc zamkniętą w takim ośrodku nagle słyszysz informacje z pierwszej ręki o tym jakim szczęśliwym życiem może być życie poza murami ponurego zakładu i, że tylko dla ludzi którzy źle o was myślą jesteście Nadmiarami. Dla innych możecie być skarbem, jednak jak masz się o tym przekonać rzadko kiedy wychodząc poza mury zakładu? Co postanowi Anna po wyznaniach i opowieściach otwartego ryzykanta Petera? Zawsze ułożona i przestrzegająca zasad Anna? Co powie na jego plan ucieczki? Czy będzie chciała zaryzykować wszystko co do tej pory osiągnęła? Co z tajemnym dzienniczkiem schowanym na półce pod wanną? Co zadecyduje o tym, czy przeżyją czy nie?

    Właściwie to nie wiem od czego zacząć... może najlepiej od samej narracji? Jest ona trzecioosobowa, co uważam za rewelację, bo nie patrzymy na inne postaci przez pryzmat uczuć Anny które bardzo często  sie wahały i nie pokrywały z moimi. Czasami, między innymi na początkach niektórych rozdziałów oraz początku i końcu książki mamy wpisy z  dziennika, który Anna prowadziła w sekrecie przed wszystkimi co pozwala nam się bliżej zapoznać z jej przemyśleniami. Ogólnie w książce jest wiele mowy o uczuciach a także czymś odmiennym od okazywania troski, jak tyraństwo i gnębienie. Często gdy czytałam jak traktowali biedne dzieci za najmniejsze wykroczenia płakać mi się chciało. Mimo, że nikt nie wie co nas czeka w przyszłości a to jest tylko jedną z bardzo wielu wizji to także jedną z najgorszych, mimo, że z pozoru wcale nam się tak nie wydaje. Spośród innych antyutopii, tą wyróżnia delikatne podejście do spraw zupełnie nie delikatnych. 

    Jeśli chodzi o bohaterów, właściwie mamy okazję dogłębnie poznać tylko Petera i Annę oraz ewentualnie panią Princent, której historię mieliśmy okazję poznać. Peter był typem chłopaka którego zawsze wszędzie jest pełno. Bardzo ambitnego i w przeciwieństwie do niektórych, swoje ambicję realizującego. Anna zaś była typową "szarą myszką" pokornie słuchającą starszych, oraz poza małym drobiazgiem jakim był jej pamiętnik po prostu idealnie posłuszną dziewczyną. Święcie przekonana o tym, ze jest nic nie wartym Nadmiarem uważała się za śmiecia, co ukształtowało idealnie jej rozważną ale nie nudną osobowość.

    Ten oto cytat stanie się od tej pory jedną z tysiąca innych moich mądrości życiowych. Dotyczy bezpośrednio książki ale interpretować go można także w normalnym życiu.
Bycie kimś wartościowym to jednak coś innego niż bycie wartościowym zasobem. Nikt nie jest moim właścicielem, tak mówią. Mogę zrobić ze swoim życiem, co zechcę. Wszyscy możemy.
Interpretować to można na wiele sposobów mimo, że niektórzy wcale nie muszą dojrzeć wagi tych słów. Moim skromnym zdaniem jednak bardzo wielu osób, osaczonym przez inne się to przyda. 

    Na koniec rozgadamy się trochę o okładce... Na pierwszy rzut oka nic specjalnego, widywałam ładniejsze, aczkolwiek przykuwała wzrok. Jednak po przeczytaniu książki doskonale widać to co inteligentny człowiek mógł się domyślić już na początku. Okładka jest metaforą. Piękny, dwukolorowy motyl uwięziony ze wszystkich stron drutem kolczastym doskonale oddaje położenie głównej bohaterki i nie tylko jej, a także wszystkim z Grange Hall. W środku mamy styczność z bardzo miłą dla oka czcionką z której wydawnictwo Wilga jest znane i za którą to wydawnictwo bardzo lubię, a każdy rozdział ozdobiony jest właśnie takim małym, skromnym motylkiem. Książka bardo ładnie prezentuje się na półce i nie widzę to w sumie powodu do przyczepienia się.

    Podsumowując, "Deklaracja" jest książką dla tych, których fascynuje poznawanie coraz to nowych wizji przyszłości oraz tego coś nie może stać wcale nie za tak wiele lat, za pokolenie, albo dwa... nigdy nic nie wiadomo. Może już niedługo szkoły do których uczęszczamy będą legendą? Miłość? Ciepło domowego ogniska? Ta książka, mimo, ze długo się ja czyta oraz opowiada o trudnym temacie jest na swój sposób piękna i wyjątkowa. Serdecznie polecam ja wszystkim fanom literatury antyutopijnej oraz nie tylko i wyróżniam tą książkę oceną 9/10.

Oryginalny tytuł:
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 312
Cena det. 29.90

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Wilga za co serdecznie dziękuję!


sobota

Zew księżyca - Patricia Briggs

    „Ta powieść pracuje jak dobrze wyregulowany silnik!”

    „Zew księżyca” Patricii Briggs w wydaniu pierwszym ukazał się jako również pierwsza książka tej autorki w naszym kraju już pod koniec 2008 roku. Wiele słyszałam o tej serii, najczęściej same pochlebne opinie i w końcu sama chciałam się przekonać za co ta seria dostaje tyle pochlebstw i naraz (jeszcze przed premierą czwartego tomu) kupiłam wszystkie trzy części przygód Mercedes Thompson. Teraz, po przeczytaniu chociażby pierwszej części już wiem czym książka zasłużyła sobie na dobre opinie.

    Mercedes Thompson jest mechanikiem samochodowym, aktualnie mającym pod opieką auto wampira a mieszkającym w pobliżu seksownego wilkołaka a w dodatku Alfy pobliskiego stada. Mercy bowiem sama do normalnych ludzi nie należy. Jest zmiennokształtną, potrafiącą zamieniać się w kojota, a wychowaną wśród wilkołaków, dlatego traktuje ich jak rodzinę.  Pewnego razu do warsztatu Mercy przychodzi bardzo zagubiony i szukający pracy nastolatek – Mac, młody wilkołak który najprawdopodobniej nie wie nawet, że Mercedes nie jest zwykłym człowiekiem. Od tej pory wszystko zaczyna się komplikować.  Tajemniczy ludzie (czy aby na pewno?) atakują Adama, Alfę i porywają jego nastoletnią córkę. Tylko czego tamci mogą chcieć? Żądania okupu nie zostawili. Mercy, aby pomóc dojść do zdrowia sąsiadowi zawodzi go do Montany, swojego starego domu, gdzie znajome wilki pomagają bohaterce. Co z Samuelem, dawną miłością Mercy? Czy uczucie odżyje? A może Samuel będzie osobą która pomoże im najbardziej? Co zastaną gdy powrócą do domu? Czy Adam wydobrzeje? Co z Jesse, jego córką? Kto okaże się zdrajcą?

    Pierwszy i największy plus. Akcja. Po „Zatrutym tronie” gdzie niestety nie było jej wiele, „Pocałunku demona”, gdzie była beznadziejna i „Nowym wspaniałym świecie” gdzie była za to niezwykle skomplikowana, właśnie czegoś takiego potrzebowałam! Idealne! Nie za wiele rozlewu krwi, a takowego nie lubię, za to walki i starcia – genialne!  Oczywiście mamy też momenty w których przeważają uczucia i spokój, ale jest ich niewiele i dzięki Bogu, bo cały czas tylko czekałam na coraz to nowy zwrot akcji których było tak wiele jak marek samochodów wymienionych w książce.

    Jeżeli już o samochodach wspomniałam, to dodam coś co pomyślałam już po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Briggs albo się świetnie znała na samochodach, albo przy pisaniu książki musiała korzystać z ogromnej ilości źródeł, bo ta książka jest po prostu pod względem szczegółów dopracowana do perfekcji (nie tylko jeśli chodzi o marki, roczniki i wyglądy marek). Jeśli czytać chociaż trochę uważnie, nie ma opcji abyś się w nie połapał.

    Narracja tej książki, jak i większości z gatunku urban fantasy jest pierwszoosobowa, a, ze Mercedes jest rewelacyjną narratorką jak i bohaterką, nie mamy wrażenia, że zbytnio nad czymś rozpacza, że zwraca uwagę na błahostki, które mnie nie interesują. Czyta się naprawdę przyjemnie i przede wszystkim (co sama nie wiem czy jest na plus) szybko.

    Co do bohaterów, to jak już wspomniałam, Mercy jest rewelacyjna. Twarda, walczy o swoje, o przyjaciół i dąży do prawdy.  Trochę zdziwiło mnie, że właściwie, za wyjątkiem Jesse która przez większość książki była porwana, była jedyną żeńską bohaterką. Wszyscy pozostali to faceci. A jeśli zaś chodzi o mężczyzn z ich świata… no właśnie – Sam vs. Adam? Ja od samiutkiego początku stawiałam na tego pierwszego , chociaż wydarzenia z przeszłości mogą wszystko zmienić, ale jeszcze nic nie wiem… i tak jestem za Adamem! Wystąpi w tej książce także wątek, który po „Darach Aniołów” bardzo polubiłam, mam na myśli związek homoseksualny (Warren&Kyle) ale zdecydowanie w tle, nie na pierwszym planie. Geje po prostu… są cholernie mili! Co do pozostałych postaci to urzekła mnie tez jeszcze dziecięce spojrzenie na świat Jesse, ale dziwiło mnie to, że jej matka, sprawująca opiekę nad dziewczyną, nie zainteresowała się co się dzieje, skoro nie dostawała żadnego znaku życia.

    Teraz możemy przejść do okładki. Wydanie pierwsze, z 2008 roku posiadało okładki które okropnie mi się nie podobały (obok) więc cieszę się, że wydawnictwo w drugim wydaniu postanowiło wzorować się na oryginałach, a uważam, że Polakom okładki wyszły jeszcze lepiej! Nie fair moim zdaniem jest tylko to, że jak ktoś jakiś czas temu, w starym wydaniu zakupił dwie pierwsze części a chce kolekcjonować całą serię, to trzecia już jest z nową grafiką i nie będzie się na półce zbyt dobrze prezentowała… ale da się to przeboleć J Dodam jeszcze, że uwielbiam elementy graficzne w środku książki, zaserwowane nam przy okazji spotykania się z książkami z Fabryki słów. Na okładce od wewnątrz znajdziemy łapki wilka, dalej jeszcze jeden, czarno-biały rysunek Mercy a dodatkowo, każdy rozdział jest dodatkowo uprzyjemniony zawijaskami ;D Jedyna rzecz która mi nie odpowiada, to dziwne włosy dziewczyny oraz ilość tatuaży na rękach – Mercy miała tylko trzy (plus łapa pod pępkiem)!

    Podsumowując, jeśli czujesz, ze urban fantasy czy opowieści o wilkołakach to twój typ, Serii o Mercedes Thompson nie może zabraknąć na Twojej półce, czy chociaż w Twojej głowie. Gwarantuję świetnie spędzony czas przy książce aż kipiącej od wartkiej i interesującej akcji. Nie na darmo wydane pieniądze i nie na darmo zajęte miejsce na półce. Jak już wcześniej wspominała, mówiłam, że będę surowsza, ale po prostu nie mogę postawić niczego innego jak tylko 8,5/10. Miałabym wyrzuty siemienia! Polecam! I zdecydowanie uważam, że warto nadrabiać taką ilość tomów ;)

Oryginalny tytuł: Moon Called
Nr. Tomu w serii: I
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: 2008 (wyd. I), 2010 (wyd, II)
Ilość stron: 424
Cena detaliczna: 34,90 (bardzo zadowalająca! Jeszcze ceny 40 zł żaden tom nie osiągnął, czemu się bardzo dziwię!)


PS: Jeśli już zechce Wam się coś skomentować to moglibyście mi polecić jakąś jeszcze serię urban fantasy wartą przeczytania i kupienia :)? Do tej pory czytałam tylko cykl Ilony Andrews :)

PS2: Trochę późno to piszę, ale chciałabym się pochwalić, ze moja recenzja "Namiętności" Lauren Kate zdobyła pierwsze miejsce na recenzję tygodnia na nakanapie.pl (jest widoczna na stronie głównej) :)