niedziela

Klub Karmy - Jessica Brody

    "Z karmą się nie zadziera."

    "Klub Karmy" to kolejna wydana już u nas nakładem wydawnictwa Fabryka Słów książka autorstwa Jessici Brody. "52 powody, dla których nienawidzę mojego ojca" wspominam bardzo przyjemnie jako niezobowiązującą, leciutką książeczkę idealną gdy nie chcemy zbytnio wyszukanej lektury,a  potrzebujemy jedynie odprężenia. Jednakże, mimo tego, że mam o autorce wyrobione dość dobre zdanie, jakoś niespecjalnie byłam przekonana do "Klubu Karmy" - opis wiał mi schematem i tematem, który został już wyciśnięty do ostatniej kropli, jednak mimo tego, kiedy otrzymałam możliwość dorwania egzemplarza w swoje łapki, stwierdziłam, że "a co mi tam!".

    Madison to dziewczyna, której marzeniem od zawsze było zostać popularną. Nigdy jednak nie udało jej się doprowadzić szczególnie blisko do spełnienia tego marzenia, jednak wszystko zmienia się w momencie, kiedy zdjęcie jej chłopaka trafia do popularnej gazety dla nastolatek. Dziewczyna jest święcie przekonana, że od tej pory staną się najpopularniejszą parą w szkole i nikt im nie podskoczy, jednak rzeczywistość okazuje się nieco inna... Bowiem nie mija dużo czasu, zanim idealny chłopak zdradza ją z najpopularniejszą dziewczyną w szkole, którą rzekomo nigdy się nie interesował. Maddy postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Wraz z dwiema przyjaciółkami mobilizuje się i zakłada Klub Karmy, który będzie miał na celu przywrócenie równowagi we wszechświecie i ukaranie tych, którzy ukarani być powinni. Co z tego wyniknie? Czy koncepcja Klubu Karmy wypali? Czy Madison uda się zemścić na Masonie?

    Pierwsza rzecz - tą książkę czyta się... zastraszająco błyskawicznie. Zaczęłam, a już zaraz kończę... Zdecydowanie jest to jedna z tych lektur, które nie zajmą wam dużo więcej niż jeden wieczór i kilka kubków herbaty do tego. Historia jest napisana bardzo przyswajalnym, lekkim językiem, a dynamika tego wszystkiego, co się w środku dzieje, sprawia, że naprawdę ciężko się oderwać.

    Sam pomysł jest... hm. Jak wspominałam na początku - nie czułam się do końca przekonana. Nadal nie uważam, jakoby to, co nam przedstawiła autorka w tej powieści, było jakoś specjalnie wybitne, lecz myślę, że osobom, które od książek tego typu nie wymagają zbyt dużo, historia przypadnie do gustu. Myślę, że odbiorczyniami mogą być i nastolatki (do których z resztą, z pewnością, ta powieść jest adresowana) i nieco starsze kobiety, które mogłyby sobie przy okazji przypomnieć jak to było w szkolnych latach - pragnienie bycia popularnym, wyścigi, zemsty, knucia i spiskowania...

    Jeśli chodzi o bohaterów - nie czuję się też na tej płaszczyźnie jakoś super-zadowolona. Było okej, jednak charaktery wykreowane przez autorkę były bardzo schematyczne i niczym się nie wyróżniały. Jednych lubimy bardziej, innych mniej... Nie ma jednak  postaci, które wprost zawładnęłyby naszym sercem. Madison mnie nie wzruszyła, wręcz irytowała przez większą część książki, jednak podejrzewam, że to dlatego, że już może po prostu... wyrosłam z książek, gdzie narracje pierwszoosobową prowadzi nastolatka. Nie wiem, najzwyczajniej w świecie nie czuję się przekonana.

    Oprawa graficzna... Kurczę, nie podoba mi się! Nie wiem, totalnie do mnie nie trafia. Jak w "52 powody..." oprawa mi się naprawdę podobała - jakoś tak wszystko tam ładnie ze sobą współgrało, tak tutaj mam wrażenie, jakby okładka robiona była w paintcie. Nie przeszkadza mi to nie wiadomo jak bardzo, bo już od dawna przestałam oceniać książki po okładkach, jednak jestem w stanie zrozumieć, że gdy ktoś zauważy na półce w księgarni coś takiego, to może się nie poczuć zbytnio zachęcony.

    Podsumowując - "Klub Karmy" przeczytałam błyskawicznie, jednak nie sądzę, aby ta pozycja trafiła do moich ulubionych. Ot, taka książka na raz, którą czyta się przyjemnie i szybko. Na jeden wyjątkowo nudny wieczór, albo słoneczny dzień wprost idealna, jeśli tylko nie wymagamy literatury najwyższych lotów, a również przewidywalność akcji nam nie przeszkadza. Ode mnie 7/10 i polecam, lecz nie każdemu :) Z pewnością jest to książka przeznaczona dla płci pięknej.

Oryginalny tytuł: The Karma Club
Nr. tomu w serii: -
Tłumaczenie: Dominika Repeczko, Krzysztof Pacyński
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 20.06.2014r. 
Ilość stron: 309
Cena detaliczna: 34,90 zł

wtorek

Posępna litość - Robin LaFevers

    "Po co być owcą, skoro można być wilkiem"

    "Posępna litość" autorstwa Robin LaFevers to książka, która niesamowicie mnie do siebie przyciągała już od chwili, kiedy ukazała się na księgarnianych półkach. Nie wiedzieć czemu ale i okładka, i opis, niesamowicie mnie do siebie przekonywały, a gdy dochodził do tego, jeszcze fakt, że książka wydana została nakładem wydawnictwa Fabryka Słów, to nie trzeba mi już było nic więcej mówić. Recenzje nie były zbyt pochlebne, ale nie zważałam na to. Chociaż czekała na przeczytanie na półce dość długo, to gdy już się za nią zabrałam, zrobiłam to z wielką ochotą. Czy warta była całego zachodu, czy może niepochlebne opinie miały w sobie nieco z prawdy?

    Ismae to dziewczyna uważana za potomkinię samego Mortmaina - boga śmierci. Będąc jeszcze w łonie matki potraktowana została mocną trucizną, a mimo tego udało jej się przeżyć - jednak na pamiątkę zostało jej ciemnoczerwone piętno, biegnące na wskroś całych pleców. W wieku czternastu lat, trafia do zakonu świętego Mortmaina i tam uczy się służyć swojemu bogu, nadaje sens życiu, które ją wybrało i uratowało od małżeństwa z bezwzględnym mężczyzną. W wieku siedemnastu lat, ta dostaje zlecenie na dokładne przyjrzenie się pewnym osobom, wyczucie spisku, wszystko w trosce o młodą księżną. W czasie misji przypada jej rola "cienia" Gavriela Dunvla - bretońskiego szlachcica, będącego synem z nieprawego łoża i jednocześnie bratem księżnej. Co wyniknie z takiej współpracy? Kto okaże się knującym spiski za plecami zdrajcą? Czy Ismae pozostanie wierna zakonowi? 

    Szczerze? Pierwsze strony to był dla mnie jakiś koszmar. Czytam to, czytam, z prędkością do mnie wprost niepodobną, bo raczej nie przekraczało to 20 stron na dzień... Jednak stwierdziłam, że "Nie, tak nie może być!" Zawzięłam się, niemal trochę zmuszałam do brnięcia przez następne strony i powiem szczerze, że  było warto, bo po dwusetnej stronie już się wciągnęłam i drugą połowę powieści połknęłam w jeden dzień. Akcja rozkręca się niesamowicie powolnie, a ja za tym nie przepadam, jednak kiedy już da się radę przebrnąć przez początek, następuje naprawdę ciekawe rozwinięcie akcji, oraz wciągające wydarzenia. Koniec końców, choć na początku przysypiałam przy lekturze, pod koniec było mi wręcz szkoda, że się kończy. A do króciutkich to ona zdecydowanie nie należy - ponad 500 stron spokojnie!

    Na samym początku odnosiłam wrażenie, że główna bohaterka jest niesamowicie bezbarwna. Wydawała mi się jakaś taka... nijaka po prostu. Z czasem jednak, jak akcja zaczęła się rozwijać,a  my mogliśmy dać Ismae większe pole do popis, zaczęłam darzyć ją coraz to większą sympatią. Jest specyficzną bohaterką, bo jednak chcąc, nie chcąc, można powiedzieć, że wychowała się w zakonie i jest mu całkowicie oddana, więc normalnym jest, że jej myślenie było nieco... ograniczone, ale z czasem wszystko się unormowało, a dziewczyna więcej zaczęła myśleć o sobie i ludziach, którzy ją otaczają, aniżeli o swoim bogu. Postacią, która od początku zdobyła moje serce był Duval. W sumie to tylko dla niego brnęłam przez te pierwsze, początkowe strony, bo wiedziałam, że w ty facecie po prostu jest "to coś". I się nie myliłam ;)

    Okładka zaczerpnięta jest z oryginału i dobrze - bardzo mi się podoba.  Konkretna, estetyczna, nieco mroczna, nadająca klimat i prezentująca się na półce naprawdę porządnie. Super jak dla mnie. W środku też wszystko ładnie i estetycznie, zaś cena, choć spora, to dla książki ponad pięćset stronicowej masakry tu nie ma. Dużym plusem jest też to, że całość podzielona jest na wiele niedługich rozdziałów, co ja osobiście bardzo lubię. "Jeszcze jeden rozdzialik" często zmienia się wtedy w trzy-cztery, nie wiemy nawet kiedy :)

    Podsumowując - chociaż czytając pierwszą połowę naprawdę się męczyłam, to potem było już tylko lepiej. Koniec końców cieszę się, że poświęciłam na nią te kilka godzin, bo mimo tych drobnych uchybień, czytało się naprawdę dobrze. Historia była ciekawa, z pewnością warta poznania. Jednakże, za ten nieudany początek, ode mnie ocena 7/10. Mam nadzieję, że kiedyś wpadnie mi w ręce sequel, chociaż szkoda, że nie jet on już poświęcony Ismae, a innej dziewczynie... Ale kto wie, może będzie nawet lepiej? W każdym bądź razie - polecam :)

Oryginalny tytuł: Grave Mercy
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Dominika Wiśniewska
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 20.09.2013r.
Ilość stron: 544
Cena detaliczna: 39,90 zł

sobota

Korona w mroku - Sarah J. Maas

    "Przebiegła. Śmiercionośna. Nieugięta."

    Prawdę mówiąc, "Korona w mroku" - druga, po "Szklanym tronie" część przygód Calaeny Sardothien, była książką, którą z jednej strony chciałam przeczytać tak bardzo, że to aż bolało, ale z drugiej, ponad miesiąc czekała na półeczce na swoją kolej do przeczytania. I NARESZCIE się doczekała. Mam takie zboczenie (?), że w momencie gdy zaczynam książkę, lubię wiedzieć ile dokładnie ma ona stron. Tak o, po prostu. Znacie to uczucie, kiedy patrzycie na ostatnią kartkę, widzicie, że stron jest 494 i i pierwszą myślą, jaka pojawia się w głowie jest "Czemu tak mało?" a zaraz po niej, pojawia się wszechogarniający smutek, na samą myśl o tym, że owa książka się w ogóle skończy... To dziwne, ale w tym przypadku - totalnie pasujące.

    Calaena Sardothien - Zabójczyni z Adarlanu uzyskała tytuł Królewskiej Obrończyni. Teraz wydawać by się mogło, że wszystko pójdzie jak z płatka - w końcu była to profesja, w której Calaena była idealnie wyszkolona i nikt raczej nie powinien sądzić, że miałaby problem z zabijaniem na zlecenie, za które dodatkowo otrzymywała nie małe wynagrodzenie. Jednak rzeczywistość okazuje się nieco inna, a Zabójczyni - nie tak wierna, jak mogłoby się królowi wydawać. Za plecami władcy dzieje się mnóstwo rzeczy, o których dowiedzenie się, skazałoby bez żadnego "ale" dziewczynę na śmierć. Wszystko zmienia się w momencie kiedy otrzymuje za zadanie zamordować swojego dawnego znajomego, pierwszą miłość, można by powiedzieć - Archera Finna, który ponoć spiskuje i knuje w celu obalenia króla. Dodatkowo także magia, która teoretycznie jest uśpiona, w praktyce daje o sobie znać, co jednoznacznie wróży kłopoty. Czy dziewczynie uda się ocalić przyjaciela, przy jednoczesnym odkryciu kto w rzeczywistości przewodzi rebeliantom? Czy ten rzeczywiście jest niewinny? Kto okaże się być prawdziwym przyjaciele, a kto wrogiem?

    Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Może od tego, że ta książka... Nie ma minusów? Siedzę i myślę. Myślę i myślę, a żadnej słabości znaleźć nie potrafię. Nie wiem za bardzo jak to jest możliwe, w końcu książka jak książka - każda ma swoją słabą stronę, lecz w tym przypadku... Albo byłam zbyt zauroczona i wciągnięta w całą fabułę aby zauważyć minusy, albo po prostu "Korona w mroku" została napisana idealnie pod moje preferencje czytelnicze. Podejrzewam, że po części jedno i drugie. W powieści, autorka nie pozwoliła nam się nudzić ani przez chwilę. Akcja gnała jak szalona, wątków było tyle, że nie wiadomo było na czym się skupić, przy jednoczesnym braku problemu z połapaniem się ze wszystkich. A to właśnie tygryski lubią najbardziej.

    W tej części, ku mojej uciesze (hihi) bardziej rozwinięty został wątek romantyczny, lecz to, w jaki sposób Maas to zrobiła, także całkowicie przypadł mi do gustu. Pokazała prawdziwe emocje, rozdarcie, pragnienia... Przedstawiła naprawdę cudowne uczucie, jednak nie pozwoliła, aby stało się to zbyt cukierkowe, za co chwała jej. W dodatku zakończeniem pokazała, że nie wiadomo na dobrą sprawę jaki finisz będzie i pod tym względem, możemy tylko się domyślać i obstawiać! Chociaż na dobrą sprawę - to dopiero druga z planowanych sześciu książek - jeszcze może się wydarzyć cała masa rzeczy!

    Zazwyczaj, gdy główną bohaterką jest postać żeńska, to nawet gdy narracja jest trzecioosobowa (o pierwszo- nie wspomnę) to zazwyczaj już na początku poznajemy wszystkie sekrety bohaterki, a wszystko co jej dotyczy zaskoczeniem jest tylko dla osób wokoło, nie dla samego czytelnika. W tej książce, Maas zrobiła coś genialnego, bowiem stworzyła postać, która jednocześnie była na tyle dobrze przedstawiona, że bez problemu mogliśmy się z nią utożsamić, a z drugiej strony, sekrety, jakie ukrywała, zaskakują nie tylko jej przyjaciół, ale także i samego czytelnika, który niczego się nie spodziewał , a tu nagle bum! Naprawdę rewelacja - autorka doskonale sobie to obmyśliła i przedstawiła w taki sposób, że z Calaeny nie zrobiła "ciepłych kluch", ani też postaci z kompleksem superbohatera, sprawiając, że nie dało się jej nie polubić. Przynajmniej ja to tak odebrałam.

    No właśnie, jeśli chodzi o samych bohaterów. Co do Zabójczyni - niejednokrotnie i teraz i w recenzji pierwszego tomu zaznaczałam, że jest genialnie wykreowaną postacią i dalej utrzymuję to stanowisko. Jak na swoją profesję i emocje, które nią targały, po prostu cudo - zero ckliwej nastolatki, zero wielkiej superbohaterki, wyważenie idealne, coś rewelacyjnego. Dalej idąc mamy oczywiście Chaola i Doriana. Dam sobie łapę uciąć, że wiele czytelniczek ma nie mały dylemat między wyborem. Ja też go w sumie miałam, jednak koniec końców - i tak obstawiam Doriana! Zazwyczaj kiedy tak właśnie sobie obstawiam, kończy się na przekór, wiec jak na złość, skończy się na Chaolu, jednak nadzieja matką głupich! Moim zdaniem jedynym maluteńkim minusikiem jest to, że w tej części mało uwagi poświęconej jest przyjaźni między Calaeną a Nehemią, a ta kwestia w pewnym momencie staje się mocno istotna.

    Jeśli chodzi o oprawę graficzną... Hmmm. Powiem tak - nie miałam nic przeciwko niej... do czasu. Czytałam tą książkę w momencie kiedy jechałam na wycieczkę z panią od matematyki (bardzo hmmm... tradycyjna kobieta) i w pewnym momencie spytała się, kto wziął ze sobą jakąś książkę. Wtedy oczywiście ja jej pokazałam cóż takiego mam, a gdy spojrzała na okładkę, jedynie się skrzywiła, i widocznie, nie chcąc mnie urazić, subtelnie zaczęła temat "książek, które nic nie wnoszą". Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście, okładka "Korony..." w sumie o samej książce nie świadczy tak dobrze, jak ta na to zasługuje, co możemy dać pod kategorię minusa, bowiem ta książka naprawdę ma w sobie COŚ. Świata nie zmieni, ale z pewnością jest milion razy lepsza od pospolitych zapychaczy czasu i trochę smutne, że ludzie mogą ją traktować z nimi na równi. Chociaż dla mnie i tak kolejna "Celaena kick-ass pose" jest naprawdę okej! :D "Nie oceniaj książki po okładce" kłania się tym, którzy się nią zniechęcają, w tym konkretnym przypadku ;)

    Dla mnie ta powieść jest po prostu genialna. Cała seria... od czasów książek Ilony Andrews, Patricii Briggs i Jeaniene Frost nie czytałam czegoś co tak totalnie by mnie wciągnęło (chociaż, myślę, że "Wiedźmin", w którego trakcie czytania się znajduję, też zasługuje na to miano) i sprawiło, że będę wręcz zachwycona. Bo jestem! Wiem, że na rynku jest wiele, być może bardziej wartościowych i więcej wnoszących pozycji, jednak ja totalnie zakochałam się w tym, co Sarah J. Mass przedstawiła. Stworzyła idealną mieszankę moich ukochanych składników. Nie wiem jak ja teraz wytrzymam do wydania trzeciego tomu, skoro w oryginale będzie dopiero we wrześniu! Nie mogę się powstrzymać i daję maksymalną ocenę - 10/10. OGROMNIE polecam!

Oryginalny tytuł: Crown od Midnight
Nr. tomu w serii: II
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 02.04.2014r. 
Ilość stron: 496
Cena detaliczna: 39,90 zł

wtorek

Takeshi. Cień Śmierci - Maja Lidia Kossakowska

    "Twym śladem. Twą drogą. Dwa kroki za tobą."

    Kiedy tylko zapoznałam się z twórczością Mai Lidii Kossakowskiej poprzez jej "Siewcę wiatru", już wiedziałam, że będę z ogromną przyjemnością zgłębiać się dalej w jej powieści, z zaciekawieniem poznając kolejne światy wykreowane przez autorkę, jeden lepszy od drugiego. O "Takeshim" było ostatnio wyjątkowo głośno, dlatego nieco w ciemno, bo uprzednio nie czytając żadnych opinii, skuszona oprawą graficzną i promocją, dorwałam tę książkę w swoje łapki. Jak po przeczytaniu? Całkiem nowy temat jeśli chodzi o polskich autorów, idealnie podpasował się pod pióro Kossakowskiej, a może miało być dobrze, a wyszło nie bardzo?

    Biorę książkę do ręki. Zaczynam czytać. Czytam, czytam, czytam i czytam... Aż w końcu, na kilkadziesiąt stron przed końcem dopada mnie dziwna myśl, która po głębszym zastanowieniu okazała się mieć sens... Ta książka nie ma akcji. Już wyjaśniam o co mi chodzi. W momencie czytania, przez fabułę brnie się naprawdę błyskawicznie, połyka się niemal w całości to, co zgotowała dla nas autorka, jednak wtedy dochodzi do momentu, kiedy podczas czytania książki w szkole, ktoś mnie zagaduje i mimochodem pyta się, o czym czytam. A ja... nie umiałam odpowiedzieć. Bo strasznie ciężko sprecyzować o czym jest ta książka, bowiem, na dobrą sprawę nie ma żadnego wątku głównego. Coś się dzieje, tu i tam, jednak nie ma tej rzeczy, której rozwiązanie chcemy tak bardzo poznać, przez którą nie możemy oderwać się od książki... Okej, w sumie, przez jakiś czas było coś takiego, jednak punkt kulminacyjny został umieszczony na jakieś... Sto pięćdziesiątej stronie na czterysta dwadzieścia, więc cóż... Jestem tym nieco zawiedziona, jednak też, żeby nikt nie pomyślał, że jest to taki straszliwy minus, przez który nie należy czytać "Takieshiego", bo tak nie jest. Książkę i tak niemalże połyka się w całości, jednak nie mogłam o tym nie wspomnieć.

    Jak uprzednio, czytając książki Kossakowskiej, stwierdziłam, że jest ona mistrzynią w kreowaniu bohaterów, tak tutaj mam co do tego nieco mieszane uczucia. Główny bohater - super, posiada te cechy charakteru, które posiadać powinien, Mariko - postać tak genialna, że choć zła do szpiku kości, to było mi wręcz smutno, gdy jej zabrakło. I tutaj pojawia się nieszczęsna Haru. Ja zielonego pojęcia nie mam na co ona komu. Głupia, nastoletnia, przesadnie słodka dziewczynka, która uważa się za księżniczkę, a do fabuły nie wnosi kompletnie nic. Już myślałam, że w jakiś sposób będzie coś pomiędzy nią a głównym bohaterem, jednak autorka poszła w całkiem innym kierunku sprawiając, że poczułam się nieco zmieszana, a tym samym - nie do końca usatysfakcjonowana. Tak więc, po części Kossakowska po raz kolejny pokazała, że potrafi stworzyć genialne charaktery, jednak też widzimy, że nawet mistrzyni ma słabsze momenty. Albo to ja po prostu nie "poczułam" tego, co autorka chciała przekazać.

    "Takeshi" został napisany w oparciu o zainteresowania autorki kulturą Dalekiego Wschodu i rzeczywiście, ten klimacik jest tutaj wyraźnie wyczuwalny, co stanowi niewątpliwy plus powieści. Imiona, profesja, status, ubiory, powiedzmy, że wszystko się zgadza. Miałam jedynie mały problem z ustaleniem, w jakich czasach dzieje się akcja. Naprawdę trudno to określić. Dużo czynników sprawia, że myślimy, iż jest to przyszłość, jednak nie wiem czy jestem do końca ku temu przekonana, bo pojawiały się i fragmenty, które nakierowywały nasz tok myślenia w kompletnie odwrotną stronę. Jednak nie ma się co martwić, bo na fabułę to jako tako nie wpływa, te rozważania to takie moje małe zboczenie - choć to czasem niemożliwe, lubię umiejscowić czas akcji danej powieści na osi czasu, że tak powiem. Tu było to utrudnione, jednak - trudno.

    Bardzo podoba mi się oprawa graficzna, tutaj zdecydowanie duży plus. Cena naprawdę nie najgorsza w odniesieniu do ilości stron i elegancko prezentującej się zintegrowanej okładki, ze wstążeczka, dzięki której nie musimy mieć zawsze zakładki przy sobie. Okładka też super, taka symboliczna i estetyczna - co prawda nie jestem zwolenniczką białych, bo szybko się brudzą, bowiem ja te książki wszędzie ze sobą targam, jednak tutaj jestem w stanie to wybaczyć. A wiec duży plus za część fizyczną.

    W sumie... Więcej w tym moim wywodzie narzekań niż pochwał, a to nie do końca tak miało być. Uważam, że "Takeshi" jest nieco niedopracowaną książką i pod paroma względami nie do końca przemyślaną, jednak nie można jej ująć tego, że naprawdę wciąga i czyta się błyskawicznie oraz przyjemnie. Poza tym, zakończenie mnie wyjątkowo usatysfakcjonowało, nie mogę o tym nie wspomnieć! :D Więc tak ogółem to polecam. Nie uważam, że ta lektura zmieni czyjeś życie i zachwyci na całej linii, aczkolwiek sądzę, że naprawdę warto się zapoznać, choćby po to aby zobaczyć, cóż takiego wymodziła nasza rodaczka ;) Ode mnie 7/10, jednak wiedząc, że "Takeshi" to pierwsza część trylogii - pokładam ogromne nadzieje w tym, że następne części bardziej przypadną mi do gustu. Bo z takim zakończeniem to kto wie, cóż nas czeka w kontynuacji?

Oryginalny tytuł: Takeshi. Cień Śmierci
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 11.04.2014r. 
Ilość stron: 424
Cena detaliczna: 39,90 zł