poniedziałek

Siła trucizny - Maria V. Snyder


      „Kobieta i jej magiczna moc. Potężniejsza niż siły natury.”

            „Siła trucizny” autorstwa Marii Y. Snyder to pierwsza część trylogii „Twierdza Magów”, drugą – „Dotyk magii” ujrzymy w księgarniach w maju tego roku, a trzecią – „Prawda ognia” w październiku, co uważam za dość szybkie tempo wydawnictwa w porównaniu z na przykład częstotliwością ukazywania się kolejnych tomów serii zaczętych przez wydawnictwo Amber, ale nie mam zamiaru porównywać na czyjąś niekorzyść (przemilczmy fakt, że już to zrobiłam). Wydawnictwo Mira raczej specjalizuje się w wydawaniu powieści obyczajowych i romansów, ale gdy się poszuka znajdzie się takie fantastyczne perełki jak właśnie „Siła trucizny”. Czy jej siła jest na tyle duża aby przyciągnąć spore grono czytelników?

            Yelena ma na koncie zabójstwo. Nie ważne jest to, ze zabiła w samoobronie, prawo państwa w którym żyje jasno głosi, że karą za zabójstwo innego człowieka jest nic innego jak śmierć zabójcy. Jednakże Yelena dostaje drugą szansę. Oczywiście nie zostanie wypuszczona na wolność, ale uwolniona z celi będzie służyła charyzmatycznemu Valkowi jako testerka żywności. Jednak taka wolność, to praktycznie rzecz biorąc wcale nie jest wolność. Dziewczyna bowiem zostaje otruta trucizną pod nazwą Motyli Pył i codziennie musi zażywać odtrutkę aby nie umrzeć. Jak w takim razie ma uciec? Staje się to niewykonalne… W dodatku dowiaduje się, że kryje się w niej potężna magiczna moc, którą będzie musiała okiełznać, inaczej mogłaby się wymknąć spod kontroli, a to tylko naruszyłoby naturalny porządek świata, czyli narobiło wiele złego. Jednak jeśli Yelena zdoła zapanować nad tym czym została obdarzona… „Grozić” jej będzie zostanie jednym z najpotężniejszych magów wszechświata. Czy dziewczynie uda się uciec? Uzyska odtrutkę na Motyli Pył? Czy znajdzie w pałacu komendanta sprzymierzeńca czy wszyscy okażą się oszustami?

            Narracja tejże książki jest prowadzona z punktu widzenia Yeleny – głównej bohaterki, jednakże wcale się tego nie odczuwało co chyba jest plusem chociaż ja sama nigdy nie potrafię tego stwierdzić, czasem lubię narrację pierwszoosobową, czasem nie, a w tym przypadku jakoś specjalnie mnie nie wzruszyła, ale też nie była czymś irytującym. Po prostu… w porządku.

            Co do bohaterów, to tutaj będę musiała trochę ponarzekać, bo nie wiedzieć czemu, ale w sumie nikt do mnie nie trafił. No, za wyjątkiem Valka, ale jeden bohater na tle jakichś dziesięciu z których nikogo nie mogliśmy poznać specjalnie dobrze, to mało. Jeszcze Janco był w porządku, ale tak naprawdę, skończyłam książkę już jakiś czas temu i niewiele o nim pamiętam. Pamiętam za to, że przez długi czas irytowała mnie Yelena swoją… banalnością? Tak, chyba tak. Nie było to uczucie towarzyszące mi przy czytaniu książki cały czas, ale w niektórych momentach szczególnie, jednak nie przeszkadzało to nie wiadomo jak bardzo ogólnej przyjemności płynącej z czytania tej książki. Jeszcze oczywiście muszę ponarzekać na imiona, które były jak na mój gust strasznie wymyślne… Chyba jednak wolę te banalniejsze od Brazzela, Yeleny, Reyanda czy Mogkana ;) No i też, w pierwszych 300-stu (!!) stronach brakowało mi zdecydowanie wątku romantycznego, którego nie było prawie wcale, pojawił się dopiero pod sam koniec i bazując na zakończeniu „Siły trucizny”, w następnych częściach jeśli się rozwinie to raczej niewiele, choć mam szczerą nadzieję, że się mylę, bo dwójka głównych bohaterów stanowi naprawdę ciekawą parę i chciałabym wiedzieć jak to się u nich rozwinie ; )

            Jeśli zaś chodzi o oprawę graficzną to tu należą się brawa. Okładki towarzyszące tej serii są oryginalnymi z czego bardzo się ciesze, bo doskonale wpasowują się w klimat tej książki i coś czuję, że na półce wszystkie trzy będą się prezentować znakomicie, a kto nie lubi estetycznych trylogii w swojej prywatnej biblioteczce : )? W środku rozdziały oznaczone są bardzo prosto, bez żadnych „ubarwień” i grafik, a szkoda. Dodatkowo jeszcze wydawnictwo jak zawsze w swoich książkach umieściło parę stron reklamujących lutowe zapowiedzi, tę serię i daty premier następnych części oraz serię P.C. Cast a także Geny Showalter. Kto wie, może osoba, która serii „Patholon” nie czytała dzięki tej książce by ją poznała, czego żałować by się chyba nie dało : )

            Podsumowując, „Siła trucizny” nie jest nie wiadomo jakim „wow” na rynku wydawniczym, ale też daleko jej do oklepanych powieści innych wydawnictw, jakie teraz już na szczęście robią się coraz mniej „modne”. Mimo niedociągnięć, spędziłam przy niej naprawdę miłe chwile i polecam fanom pozycji fantastycznych, bo wypadałoby powieść pani Snyder poznać. W mojej ocenie 7/10.

Oryginalny tytuł: Poison Stude
Nr. Tomu w serii: I
Wydawnictwo: Mira
Data wydania:
Liczna stron: 384
Cena detaliczna: 34,99

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Mira!



Dzieci Cienie : Wśród zdradzonych/Wśród notabli - Margaret Peterson Haddix


      „Możesz ocalić życie. Ale za jaką cenę?”

       „Wśród zdradzonych. Wśród notabli” to druga (a właściwie trzecia i czwarta)  po „Wśród ukrytych. Wśród oszustów” część serii „Dzieci Cienie”. Na ujawnienie się w Polsce drugiego tomu tej serii trzeba było sporo czekać, ale twórczość pani Peterson Haddix jest tego warta. Czy drugi tom utrzymał poziom pierwszego*, który tak bardzo przypadł mi do gustu?

            Nina była zwykłą, nie wyróżniającą się z tłumu dziewcząt uczennicą. Do czasu aż  rzekomy ukochany nie postanowił jej zdradzić. W sumie nie była to nawet zdrada. Zwyczajne, obrzydliwe kłamstwo. Jednak wystarczyło aby Policja Populacyjna ją złapała i skazała na karę śmierci. Jednak dla dziewczyny jest jeszcze ratunek. Może ocalić życie w zamian za współpracę. Musiałaby tylko zmusić trójkę młodszych dzieci do podania nazwisk, do przyznania się, ze są Cieniami… Jednak czy Nina będzie to potrafiła zrobić? Wściekła na siebie za tą nieporadność ucieka wraz z trzema kompanami kiedy tylko nadarza się okazja. Jednak czy ucieczka ze świata całego w kamerach jest naprawdę możliwa? Czy Nina może ufać tym którym pomaga, i którzy pomagają jej? Czy uda jej się ujść z życiem?

            W drugiej historii powracamy do znanego z pierwszego tomu Luke’a Garnera… Nie, przepraszam, teraz już Lee Granta. Chłopak pewnego dnia zostaje wezwany do dyrektora, a ten mówi mu, że na dniach do szkoły przyjedzie nowy uczeń – jego brat. Pierwsza myśl Luke’a była taka, że nie wyobraża sobie swoich niewychowanych braci w tak ekskluzywnej szkole, ale dyrektor szybko wyprowadza go z błędu. Do szkoły przybywa Smiths – brat Lee Granta.  Co teraz pocznie Luke? Czy uda mu się satysfakcjonująco udawać brata Smithsa? Zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że po przyjechaniu do domu Grantów znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie… Co z całym tym zamieszaniem ma wspólnego osobisty ochroniarz Smithsa – Oscar? Komu Luke może ufać, a kto ma poprzestawiane w głowie? Co jest prawdziwym powodem udręki Smithsa? Czy Luke’owi uda się pomóc chłopakowi?

            Niezmiennie od pierwszego tomu mamy do czynienia z narracja trzecioosobową, co jest w tym przypadku jedynym rozwiązaniem, bo coś czuję że poza Niną i Lukiem jeszcze jakiegoś bohatera w dalszych częściach poznamy, a skoro tak to dziwnie by było gdyby punkty widzenia tak się zmieniały, z resztą antyutopie bardzo rzadko są w innej narracji, chociaż spotkałam się z takimi przypadkami. W każdym bądź razie narracja poprowadzona jest w taki sposób, aby nie zanudzić czytelnika z dużą ilością dialogów i konkretnymi opisami, bo jest jak najbardziej na plus.

            Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to z części o Ninie bardzo polubiłam ją samą, taką młoda buntowniczkę zachowującą się nad wyraz dojrzale jak na swój wiek i swoją sytuację, oraz Alię, małą, niewinną sześcioletnią dziewczynkę która jednak w rzeczywistości okazuje się nie być tak niewinna jak to się z początku wydawało. Z drugiej opowieści także darzę ogromną sympatią głównego bohatera – Luke’a, którego poznawaliśmy już w pierwszym tomie i którego już wtedy polubiłam. Brat Lee Granta – Smiths był za to takim typowym… trudnym dzieckiem co było przykre, ale też miał w sobie coś takiego co pozwoliło mi go polubić.

            Co do oprawy graficznej to i okładka pierwszego tomu i drugiego jest bardzo fajnie zrobiona, wpasowana w klimat powieści, jednakże w tej części coś chyba się wydawnictwu z kolorami pomieszało, bo o ile w pierwszym tomie wszystko było stonowane i estetyczne, to tutaj mamy ciemne, ponure tło i nagle niebieski napis na górze i jeszcze żółte z czerwonym na dole… nie ukrywam, że wygląda to strasznie i nie podoba mi się ani trochę. W środku jednak w zadośćuczynieniu znajdziemy coś co tak bardzo lubię – estetykę. Duża ilość rozdziałów (w sumie ponad 50) oraz duża czcionka sprawiają, że czyt się tę powieść w tempie bardzo zbliżonym do błyskawicznego i tak właśnie było w moim przypadku. Połknęłam ją w parę godzin.

            Podsumowując ten cały mój wywód, „Wśród zdradzonych.Wśród notabli” jest bardzo dobrą kontynuacja pierwszego tomu „Dzieci Cieni” i mam szczerą nadzieję, ze kolejne tomy, których trochę jest, zdecydowanie utrzymają tenże poziom i dalej będą kusiły oraz trzymały w napięciu. Tak naprawdę to aż sama sobie się dziwię, że ta seria tak bardzo przypadła mi do gustu. Nie ma tu uwielbianego przeze mnie wątku romantycznego, opowiada niemalże o dzieciach… Pod nazwiskiem autorki widnieje pewne zdanie o tej książce autorstwa zapewne jakiegoś magazynu czy portalu o nazwie Kirkus Reviews – „Poruszająca i inteligentna seria”. Rzeczywiście, po głębszym zastanowienie dochodzimy do wniosku że te słowa idealnie oddają charakter całej serii. Tak więc ode mnie 8/10. Gorąco polecam!

Tytuł oryginału: Shadow Children: Among the Betrayed. Among the Barons
Numer tomu w serii: III i IV
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania:
Liczba stron: 384
Cena detaliczna: 35 zł

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!


niedziela

Zbuntowane anioły - Libba Bray

    "Czyż wszystko, co się zda, jako sen we śnie jeno trwa?"*

    Po pierwszej części "Magicznego kręgu" - "Mrocznym sekrecie", którego recenzja pojawiła się niedawno, przyszedł czas na drugi tom tejże serii o równie kuszącym tytule - "Zbuntowane anioły". Pierwsza część wywarła na mnie pozytywne, mimo, że nie zachwycające wrażenie i za drugą, która z tego co wyczytałam z recenzji innych, była lepsza, zabrałam się za nią z czystą przyjemnością i jednocześnie nawet niecierpliwością, bo wszystko w tejże książce mnie do siebie ciągnęło... I nareszcie ja przeczytałam! Czy rzeczywiście, drugi tom na tle pierwszego wypada lepiej?


    Po śmierci swojej przyjaciółki - Pippy - Felicyty, Ann i Gemma żyją dalej swoim życiem, ale zbliża się okres wolny o zajęć w szkole i dziewczęta wyruszają na spotkanie urokliwemu Londynowi, którego zakątki będziemy mogli zwiedzać razem z nimi. Jednak mimo, że akcja dzieje się poza tajemniczą akademią Spence, to na pewno nie jest bardziej mozolna niż w pierwszej części. Panna Moore - z ich winy wydalona ze szkoły była nauczycielka zaprasza dziewczęta do siebie, a one bez namysły stosując parę :niewinnych" kłamstewek lecą do owej panny w te pędy. Jednak czy panna Moore zdoła im pomóc? Czy porządek naruszony w międzyświecie zostanie przywrócony do ładu? Czy dziewczęta zdołają odkryć czym jest tajemniczy Zakon którego nawet nie wiedzą gdzie szukać? Co ze Światynią? Komu uda się do niej dotrzeć pierwszemu? Oraz jak Kartik zdecyduje się namieszać w już dość pokręconym życiu panienki Gemmy?


   Narracja tejże serii jest pierwszoosobowa, a ostatnio odkryłam, że automatycznie jak narracja jest z perspektywy głównego bohatera a nie "siły wszechwiedzącej" - ocena mimowolnie idzie w dół. Nie wiem czemu tak się dzieje, po prostu wolę kiedy nie muszę wysłuchiwać całego monologu wewnętrznego głównej bohaterki.


    Jeśli o nią właśnie chodzi... Panna Gemma Dayle jest bardzo wyrazistą i zdecydowanie wysuniętą na pierwszy plan postacią. Bardzo często w powieściach o podobnej tematyce jest tak, że mianem "głównych bohaterów" określa się główną bohaterkę i chłopaka, który  postanowił zawrócić jej trochę w głowie, jednak tu wszyscy inni są bardziej w tle niż u boku Gemmy. Jeśli miałabym powiedzieć coś na temat Ann i Felicity... Tak szczerze powiedziawszy, to nie przepadam za nimi. Gemma często zostaje odsunięta na bok przez rzekome przyjaciółki, a główna bohaterka jest zdecydowanie bardziej wartościową osobą niż one dwie razem wzięte. Nie jest tak powierzchniowna jak panienki, które myślą, że z każdą decyzją powinno się iść do nich. Poza tymi postaniami mamy jeszcze Simona - o którym sama nie wiem już co mam sądzić, Kartika - którego zdecydowanie lubię mimo wszystko oraz Pippę z którą to dziewczyny nieustannie spotykają się w międzyświecie. Tak więc jeśli miałabym podsumować ogólną kreację bohaterów w tej książce to musiałabym powiedzieć, ze postacie owszem, są bardzo różnorodne i zapewne ich charaktery zostały dość porządnie przemyślane, ale nie ma się nad czym zachwycać.


    Muszę przyznać, że wszystko co się wiąże z fizycznością tej książki jest zdecydowanie na plusie. Rewelacyjna okładka ze skrzydełkami, cała książka solidnie zrobiona w rewelacyjnej cenie w której już nie znajdziemy na pewno nie znajdziemy książki z tyloma stronami i skrzydełkami jednocześnie. No i dochodzą jeszcze sprawy oczywiste jak okładka, czcionka, czy jakość papieru, które także zdecydowanie są na plusie! Chciałabym dodać jeszcze to, że zazwyczaj nie zwracam uwagi an to jak brzmią tytuły czytanych przeze mnie książek, nie skupiam się na tym, ale ta seria me owe tytuły wyjątkowo chwytliwe, co także jest dobrą cechą!


    Podsumowując, "Zbuntowane anioły" mimo, że niczym szczególnym mnie nie zachwyciły, to zdecydowanie mogę powiedzieć, że jest to pozycja sporo lepsza od swojej poprzedniczki. Gemma już nie jest tak lekkomyślna, książka tak szybko się nie kończy, postaci jest sporo. Jednakże są tu pewne niedociągnięcia, na które jednak można przymknąć oko, bo większość z nich znika "przygniecionych" dobrą treścią. Polecam tym, do których trafiła pierwsza część, a pierwszą część tym, którzy lubią powieści wiktoriańskie z klimatem, oraz trochę czarów.
* Edgar Allan Poe, przeł. Włodzimierz Lewik


Oryginalny tytuł: Rebel Angels
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie (Grupa Wydawnicza Publicat)
Data wydania: 24.03.2010r.
Ilość stron: 488
Cena detaliczna: 29,90


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu!


Santa Olivia - Jacqeline Carey

      „Jej łzy są łzami cierpienia, ale także nadziei…”

       „Stanta Olivia”, książka autorstwa Jacqueline Carey, autorki bestsellerowej serii „Kuszel” to pierwsza książka wydana przez filię Wydawnictwa Jaguar – Piąty Peron, i muszę powiedzieć, że PP wybrało sobie rewelacyjną książkę na start. Wzięłam ją do recenzji głównie skuszona okładką prawdę powiedziawszy, bo opis nie każe nam myśleć, że mamy do czynienia z czymś nie wiadomo jak oryginalnym... Nic bardziej mylnego.

            Carmen Garron była kobietą pożądana przez mężczyzn, jednak musiała przeboleć dwójkę aby znaleźć w końcu takiego, który zawładnąłby jej sercem. Mały Tommy jednak nie miał okazji nacieszyć się ojcem. Gdy chłopiec już trochę żyje na tym świecie, niespodziewanie w życiu Carmen zjawia się Martin – ciemnoskóry mężczyzna, który wydaje się być dla niej przeznaczony. Jednak nie przypomina on w niczym innych ludzi, z którymi do tej pory kobieta miała do czynienia. Martin, bowiem ma zmodyfikowane genetycznie DNA, co czyni z niego istotę, której nie jest dane osiedlić się na stałe w świecie ludzi głównie z tego powodu, że nie czuje strachu. Jego gatunkowi nie pozwolono mieć potomstwa. Jednakże, nie wiadomo jakim sposobem, Carmen po jakimś czasie dowiaduje się, że jest w ciąży. Sielanka jednak nie trwa długo. Danny Garza, którego Carmen w przeszłości odrzuciła, jest gotów wydać Martina, czym niewątpliwie skazałby go na śmierć. Kobieta, chcąc ratować ukochanego każe mu wyjechać. Takim oto sposobem Martin-bez-nazwiska znika z życia Carmen Garron zostawiając ją w zaawansowanej ciąży z dzieckiem które będzie nie wiadomo czym.

            Nadchodzi dzień Świętej Oliwii. Tenże dzień wybiera sobie mała Loup na wyjście z łona matki. Czym będzie dziewczynka? Jak poradzi sobie w świecie, skoro nie zna uczucia strachu i nie będzie wychowywana przez sobie podobnych? Jednak brat Tommy, którego fascynacja boksem staje się celem życiowym, pomaga Loup i dziewczynka wyrasta na wartościową nastolatkę, która będzie zmuszona zamieszkiwać kościelny „sierociniec”, jednak ludzie z jakimi będzie tam miała do czynienia, okażą się wartościowymi i niezastąpionymi przyjaciółmi, którzy zaakceptują ja taką jaka jest. Loup zdaje sobie sprawę z tego, że może być złapana, jednak chęć zemsty mobilizuje ją do tego, aby zdolnościami bokserskimi mogła pokonać tą jedną osobą, którą tak bardzo chce pokonać, mimo że wie, iż ze względu na wynik walki, zostanie najprawdopodobniej zamknięta w klatce. Czy Loup da radę, czy zwycięży? Czy przeżyje? Czy jej druga połówka będzie przy niej, czy może Loup będzie skazana na samotność? Jak skończy się ta historia?

            Oj, rzadko rozpisuję się aż tak odnośnie fabuły, jednak i tak mogłabym spokojnie jeszcze coś napisać, nawet bym chciała, ale nie chcę za bardzo spoilerować. Akapit po fabule zazwyczaj poświęcam narracji, więc nie widzę powodu aby zrobić odstępstwo od reguły. W tym wypadku jest ona trzecioosobowa, bo nie wyobrażam sobie żeby było inaczej skoro poznajemy Loup od noworodka, a raczej narracja z punktu widzenia dziecka nie byłaby strzałem w dziesiatkę ;) Pierwsze strony zapoznają nas z matką dziewczyny, kiedy to miała 17 lat, a ostatnia strona poświęcona jest Loup po osiemnastych urodzinach, więc w książce opisane jest według moich obliczeń… 28 lat. Ktoś czytając to zdanie mógłby aż rozszerzyć oczy ze zdziwienia, albo się zniechęcić, lecz zniechęcenie zdecydowanie odradzam. Pierwsze dziesięć lat opisywane jest na jakichś… pięćdziesięciu stronach? Coś w ten deseń. Dalej już rodzi się Loup i zaczynają się czasem większe, czasem mniejsze przeskoki w czasie, jednak nawet przez jeden moment nie poczułam żadnej luki. Wszystko co się działo było dokładnie przemyślane i nawet nie miałam kiedy poczuć się znużona… Ja tą książkę przecież dosłownie pożarłam!

            Jestem fanką książek fantastycznych, jednakże wprost uwielbiam te z pociągajacym wątkiem romantycznym, który aż zachęca do kontynuowania serii i nie pozwala oderwać się od kartek, a nigdzie na oprawie „Santa Olivia” nie widniała nawet jedna informacja o tym, że takowy wątek w książce będzie dlatego czułam się troszkę zniechęcona, ale oczywiście, jak widać, przemogłam się i teraz cholernie się z tego cieszę, bo, nie ukrywam, że nie spodziewałam się czegoś takiego, oraz nigdy nie miałam z tym styczności w książkach tego gatunku, ale uważam to co zrobiła Carey za strzał w dziesiątkę (powtarzam się?). W końcu coś innego! Pewnie niektóre osoby to zrazi, ale ja osobiście tylko na coś takiego czekałam : )

            Jeśli mowa o bohaterach to tu też sporo powiem, bowiem mamy ich tu po prostu mnóstwo. Loup, główna bohaterka, ogromnie przypadła mi do gustu. W większości książka skupia się na okresie, kiedy dziewczyna miała 16-18 lat, jednakże nawet gdy była dwunasto - trzynastolatką, nie sprawiała wrażenia infantylnego dziecka, a dojrzałej już można by powiedzieć nastolatki. W drugiej kolejności nie wypadałoby nie zwrócić uwagi na Pilar, która przez większość czasu była rewelacyjna z tym swoim charakterkiem, choć, jak sama mówiła, jej płytkość była w pewnych momentach namacalna. Ale i tak coś kazało mi ją lubić. T.J., Mack, C.C. to chłopcy należący do Santitos, jednak żadnemu z nich nie udało się zawładnąć sercem głównej bohaterki. Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. Czasem udzielali Loup reprymend, czasem uczyli ją całować, czasem pomagali… Oczywiście dziewczyn tam też się parę znalazło. Katya – powierzchniowa, typowa, żeby nie użyć obraźliwego słowa – niemiła osoba, choć na koniec nawet ona okazała się w porządku. Szalona Jane, pseudonim i już wiadomo jaka była Jane, oraz nieśmiała, bujająca w obłokach, Maria. No i oczywiście jeszcze Pilar, która dołączyła do nich najpóźniej. Jednak przecież w książce nie mieliśmy do czynienia jedynie z postaciami z Santitos. Trochę uwagi także należy się Miguelowi Garza (nie wiem czy jego nazwisko się odmienia…), który na początku był niesamowicie chamski dla Loup i jej brata, dokuczał im na każdym kroku, lecz teraz był nawet w stanie pomagać dziewczynie. Nie jestem tego pewna w stu procentach, ponieważ mój angielski leży i kwiczy, ale z pierwszego rzutu oka na opis drugiej części tejże książki na Goodreads, wynika, że druga część będzie poświęcona właśnie Miguelowi. To dobrze, czy źle? Dla mnie źle, bo zbyt polubiłam Loup i chcę wiedzieć co dalej będzie się u niej działo. Poza tym należy jeszcze zwrócić uwagę na księdza oraz siostrę w kościele, w którym przebywały dzieci. Zacznijmy od tego, że mieli wspólną sypialnię, choć na szczęście poza tym żadnej informacji o ich… współżyciu nie było. Co do ich stosunku do Boga itd… Nie za bardzo wiem jak ich określić… Pod koniec, przed walką Loup, gdy zobaczyła księdza, który się modlił pomyślała (to nie jest cytat) „Pewnie pierwszy raz robi to bez cienia sarkazmu w głosie”, co w pewnym sensie obrazuje to co chcę powiedzieć. Cholera, za bardzo się rozpisuję, pewnie nawet nikt tego nie przeczyta…

            O, teraz będzie krócej, bo o oprawie graficznej. Okładka jest rewelacyjna, bardzo stonowana, wszystko ładną czcionką, grzbiet taki elegancki, nie jest na nim nawalone nie wiadomo co, ładnie wygląda na półeczce. Jedynym minusem jest to, że jakoś tak ta okładka nie pasuje mi do tego co działo się w tej książce… Chociaż, po głębszej analizie… No i rzecz na którą ja się w książkach zawsze upieram – skrzydełka! A właściwie ich brak. Już po przeczytaniu wiedziałam, że będę „Santę Olivię” pożyczała, i irytujące jest to, że mimo iż po moim przeczytaniu książka wygląda jak nowa, pewnie jak ktoś ją dorwie już taka nie będzie. Ale no cóż, bywa ;) W każdym bądź razie, poza tym czcionka w środku jest przyswajalna, bez żadnej rewelacji ale jak to Jaguar (przepraszam, Piąty Peron) – czuję się zaspokojona.

            Nareszcie zakończenie,a  tak miło mi się tę recenzję pisało! Jak widać, zachwytów jest tu mnóstwo bo po prostu się to tejże książce należy. Czytałam już bardzo dużo książek od wydawnictwa Jaguar i mimo, ze wiele mi się bardzo podobało, np. „Pomiędzy”, „Dzieci cienie”, czy „Straż” to nigdy nie mogłam zmusić się aby książce od tego wydawnictwa dać maksimum punktów w skali, a teraz właśnie to robię, bo „Santa Olivia” zawładnęła moim sercem. Była książką, po której przeczytaniu chciałam ją przeczytać jeszcze raz, a rzadko tak mam! Zdecydowanie polecam twórczość pani Carey w tej odsłonie fanom fantastyki. Tak więc ode mnie 10/10. Niewątpliwie zostanie ta książka w moim sercu i pamięci na bardzo, bardzo długo. No, a jak zacznę ją zapominać to przeczytam jeszcze raz!

Oryginalny tytuł: Santa Olivia
Nr. Tomu w serii: I
Wydawnictwo: Jaguar (Piąty Peron)
Data wydania:
Ilość stron: 392 (mało, mało, mało, mało!)
Cena detaliczna: 37,90

Za egzemplarz stopy całuję pani Joasi z Wydawnictwa Jaguar ;)