Prawdę mówiąc, "Korona w mroku" - druga, po "Szklanym tronie" część przygód Calaeny Sardothien, była książką, którą z jednej strony chciałam przeczytać tak bardzo, że to aż bolało, ale z drugiej, ponad miesiąc czekała na półeczce na swoją kolej do przeczytania. I NARESZCIE się doczekała. Mam takie zboczenie (?), że w momencie gdy zaczynam książkę, lubię wiedzieć ile dokładnie ma ona stron. Tak o, po prostu. Znacie to uczucie, kiedy patrzycie na ostatnią kartkę, widzicie, że stron jest 494 i i pierwszą myślą, jaka pojawia się w głowie jest "Czemu tak mało?" a zaraz po niej, pojawia się wszechogarniający smutek, na samą myśl o tym, że owa książka się w ogóle skończy... To dziwne, ale w tym przypadku - totalnie pasujące.
Calaena Sardothien - Zabójczyni z Adarlanu uzyskała tytuł Królewskiej Obrończyni. Teraz wydawać by się mogło, że wszystko pójdzie jak z płatka - w końcu była to profesja, w której Calaena była idealnie wyszkolona i nikt raczej nie powinien sądzić, że miałaby problem z zabijaniem na zlecenie, za które dodatkowo otrzymywała nie małe wynagrodzenie. Jednak rzeczywistość okazuje się nieco inna, a Zabójczyni - nie tak wierna, jak mogłoby się królowi wydawać. Za plecami władcy dzieje się mnóstwo rzeczy, o których dowiedzenie się, skazałoby bez żadnego "ale" dziewczynę na śmierć. Wszystko zmienia się w momencie kiedy otrzymuje za zadanie zamordować swojego dawnego znajomego, pierwszą miłość, można by powiedzieć - Archera Finna, który ponoć spiskuje i knuje w celu obalenia króla. Dodatkowo także magia, która teoretycznie jest uśpiona, w praktyce daje o sobie znać, co jednoznacznie wróży kłopoty. Czy dziewczynie uda się ocalić przyjaciela, przy jednoczesnym odkryciu kto w rzeczywistości przewodzi rebeliantom? Czy ten rzeczywiście jest niewinny? Kto okaże się być prawdziwym przyjaciele, a kto wrogiem?
Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Może od tego, że ta książka... Nie ma minusów? Siedzę i myślę. Myślę i myślę, a żadnej słabości znaleźć nie potrafię. Nie wiem za bardzo jak to jest możliwe, w końcu książka jak książka - każda ma swoją słabą stronę, lecz w tym przypadku... Albo byłam zbyt zauroczona i wciągnięta w całą fabułę aby zauważyć minusy, albo po prostu "Korona w mroku" została napisana idealnie pod moje preferencje czytelnicze. Podejrzewam, że po części jedno i drugie. W powieści, autorka nie pozwoliła nam się nudzić ani przez chwilę. Akcja gnała jak szalona, wątków było tyle, że nie wiadomo było na czym się skupić, przy jednoczesnym braku problemu z połapaniem się ze wszystkich. A to właśnie tygryski lubią najbardziej.
W tej części, ku mojej uciesze (hihi) bardziej rozwinięty został wątek romantyczny, lecz to, w jaki sposób Maas to zrobiła, także całkowicie przypadł mi do gustu. Pokazała prawdziwe emocje, rozdarcie, pragnienia... Przedstawiła naprawdę cudowne uczucie, jednak nie pozwoliła, aby stało się to zbyt cukierkowe, za co chwała jej. W dodatku zakończeniem pokazała, że nie wiadomo na dobrą sprawę jaki finisz będzie i pod tym względem, możemy tylko się domyślać i obstawiać! Chociaż na dobrą sprawę - to dopiero druga z planowanych sześciu książek - jeszcze może się wydarzyć cała masa rzeczy!
Zazwyczaj, gdy główną bohaterką jest postać żeńska, to nawet gdy narracja jest trzecioosobowa (o pierwszo- nie wspomnę) to zazwyczaj już na początku poznajemy wszystkie sekrety bohaterki, a wszystko co jej dotyczy zaskoczeniem jest tylko dla osób wokoło, nie dla samego czytelnika. W tej książce, Maas zrobiła coś genialnego, bowiem stworzyła postać, która jednocześnie była na tyle dobrze przedstawiona, że bez problemu mogliśmy się z nią utożsamić, a z drugiej strony, sekrety, jakie ukrywała, zaskakują nie tylko jej przyjaciół, ale także i samego czytelnika, który niczego się nie spodziewał , a tu nagle bum! Naprawdę rewelacja - autorka doskonale sobie to obmyśliła i przedstawiła w taki sposób, że z Calaeny nie zrobiła "ciepłych kluch", ani też postaci z kompleksem superbohatera, sprawiając, że nie dało się jej nie polubić. Przynajmniej ja to tak odebrałam.
No właśnie, jeśli chodzi o samych bohaterów. Co do Zabójczyni - niejednokrotnie i teraz i w recenzji pierwszego tomu zaznaczałam, że jest genialnie wykreowaną postacią i dalej utrzymuję to stanowisko. Jak na swoją profesję i emocje, które nią targały, po prostu cudo - zero ckliwej nastolatki, zero wielkiej superbohaterki, wyważenie idealne, coś rewelacyjnego. Dalej idąc mamy oczywiście Chaola i Doriana. Dam sobie łapę uciąć, że wiele czytelniczek ma nie mały dylemat między wyborem. Ja też go w sumie miałam, jednak koniec końców - i tak obstawiam Doriana! Zazwyczaj kiedy tak właśnie sobie obstawiam, kończy się na przekór, wiec jak na złość, skończy się na Chaolu, jednak nadzieja matką głupich! Moim zdaniem jedynym maluteńkim minusikiem jest to, że w tej części mało uwagi poświęconej jest przyjaźni między Calaeną a Nehemią, a ta kwestia w pewnym momencie staje się mocno istotna.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną... Hmmm. Powiem tak - nie miałam nic przeciwko niej... do czasu. Czytałam tą książkę w momencie kiedy jechałam na wycieczkę z panią od matematyki (bardzo hmmm... tradycyjna kobieta) i w pewnym momencie spytała się, kto wziął ze sobą jakąś książkę. Wtedy oczywiście ja jej pokazałam cóż takiego mam, a gdy spojrzała na okładkę, jedynie się skrzywiła, i widocznie, nie chcąc mnie urazić, subtelnie zaczęła temat "książek, które nic nie wnoszą". Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście, okładka "Korony..." w sumie o samej książce nie świadczy tak dobrze, jak ta na to zasługuje, co możemy dać pod kategorię minusa, bowiem ta książka naprawdę ma w sobie COŚ. Świata nie zmieni, ale z pewnością jest milion razy lepsza od pospolitych zapychaczy czasu i trochę smutne, że ludzie mogą ją traktować z nimi na równi. Chociaż dla mnie i tak kolejna "Celaena kick-ass pose" jest naprawdę okej! :D "Nie oceniaj książki po okładce" kłania się tym, którzy się nią zniechęcają, w tym konkretnym przypadku ;)
Dla mnie ta powieść jest po prostu genialna. Cała seria... od czasów książek Ilony Andrews, Patricii Briggs i Jeaniene Frost nie czytałam czegoś co tak totalnie by mnie wciągnęło (chociaż, myślę, że "Wiedźmin", w którego trakcie czytania się znajduję, też zasługuje na to miano) i sprawiło, że będę wręcz zachwycona. Bo jestem! Wiem, że na rynku jest wiele, być może bardziej wartościowych i więcej wnoszących pozycji, jednak ja totalnie zakochałam się w tym, co Sarah J. Mass przedstawiła. Stworzyła idealną mieszankę moich ukochanych składników. Nie wiem jak ja teraz wytrzymam do wydania trzeciego tomu, skoro w oryginale będzie dopiero we wrześniu! Nie mogę się powstrzymać i daję maksymalną ocenę - 10/10. OGROMNIE polecam!
Oryginalny tytuł: Crown od Midnight
Nr. tomu w serii: II
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 02.04.2014r.
Ilość stron: 496
Cena detaliczna: 39,90 zł
Kompletnie nie miałam przekonania co do tej serii, ale dzięki tobie , a raczej dzięki twojej recenzji zmieniłam zdanie. Jednak chce zaryzykować i przeczytać chociaż pierwszy tom. Jak przypadnie mi do gustu, to pokuszę się o dalsze części.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się Ciebie przekonać! Sądzę., że zdecydowanie nie pożałujesz :3
UsuńJakie to szczęście, ze czeka już na mojej półce na swoją kolej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No proszę, czuję się zachęcona i to bardzo! Żałuję, że wcześniej o niej nie słyszałam, ale tematyka bardzo mi odpowiada, a po takiej recenzji zwyczajnie trzeba przeczytać :)
OdpowiedzUsuń