piątek

Ukryta brama - Eva Voller

    "Żyłem wystarczająco długo, by wiedzieć, że jesteś jedyną, z którą chcę iść przez życie."

    "Ukryta brama" to trzecia po "Magicznej gondoli" i "Złotym moście" część przygód młodych podróżników w czasie - Anny i Sebastiano. Miałam przyjemność, dość długi już czas temu czytać pierwszy tom tej serii, jednak niestety - "przespałam" drugi, dlatego do trzeciego podchodziłam nieco sceptycznie. Chciałam przeczytać, bo pamiętam, że podobała mi się ta historia, ale z drugiej strony bałam się, że utworzy mi się dziura w wydarzeniach i niewiele będę rozumiała. Na szczęście jednak, gdy tylko zaczęłam czytać, jak zwykle, w przypadku książek z serii "Poza czasem" - tak mnie wciągnęło, że zapomniałam o wszelakich obawach.

    Po Wenecji, gdzie przygoda się zaczynała, oraz Paryżu, gdzie rozkręciła, kończy się w Londynie najniebezpieczniejszą ze wszystkich misji. Anna i Sebastiano zostają wrzuceni w wir wydarzeń,  do roku 1813. Odziani w najlepsze szaty, ze służbą wszędzie dookoła, wspaniałą posiadłością i wysoką pozycją społeczną... Oczywiście nie mają pojęcia na czym w rzeczywistości owa misja polega. I coś tu dodatkowo jest nie tak. Bogactwo? Skąd ono się wzięło? Czyżby misja była na tyle ważna aby aż tak nadszarpnęła budżet Strażników, bez żadnych konsekwencji? Kto by pomyślał. Jednak nasi bohaterowie niewiele mają czasu na myślenie. Muszą działać, walczyć, zgadywać i spekulować, kto jest wrogiem a kto przyjacielem, licząc na to, że w trakcie wszystko nie wywróci im się do góry nogami. Jednak co to by była za przygoda bez każdych możliwych komplikacji!

    Podoba mi się to, że trzy części książek Evy Voller, choć są jedną serią, to nie całością. Dzięki temu, mimo że nie miałam styczności ze środkowym tomem, nie byłam w tyle i wszystko rozumiejąc czerpałam przyjemność z lektury jak gdyby nic mnie nie opuściło. Książka jest pełna akcji, to zdecydowanie trzeba jej przyznać. Egzemplarz ma dobre 450 stron, a czyta się wprost błyskawicznie. Akcja jest naprawdę dobrze, zgrabnie skonstruowana. Non stop się coś dzieje i nie ma czasu na nudę, jednak, co da się zauważyć - nie ma też zbytnio czasu na... relacje między głównymi bohaterami. Brakowało mi tego. Autorka tak skupiła się na wątkach pobocznych, że naprawdę mało uwagi poświęciła głównej parze, choć mogło to podpasować (coś czuję, że nielicznym) męskim czytelnikom.

    Nie da się niestety nie zauważyć podobieństw między tą serią, a "Trylogią Czasu" Kerstin Gier. główna różnica polega jedynie na tym, że książki Voller rozgrywają się na przestrzeni aż czterech lat, zaś u Gier ten czas był zdecydowanie bardziej ograniczony. Poza tym, podobieństw jest cała masa, jednak nie da się ukryć... Choć "Ukrytą bramę" czytało się przyjemnie, "Trylogia..." wygrywa. To, gdyby ktoś wahał się miedzy wyborem, ale to nie recenzja porównawcza, więc zostawiamy książki Gier i idziemy dalej!

    Bohaterowie nie powalają. Są skonstruowani dobrze, jednak bardziej barwne od Anny i Sebastiana wydawały mi się postacie poboczne, którym autorka jakby poświęciła więcej uwagi. Nie mam nic przeciwko temu, tylko dlaczego przy tym zaniedbywać naszych głównych bohaterów? Nie rzuca się to jednak tak bardzo w oczy (chyba trochę wyolbrzymiam). Kiedy ktoś skupi się na akcji, wątpię aby w ogóle zwrócił na to uwagę. Ja zwróciłam, ale też nie było to nie wiadomo jak bardzo przeszkadzającą rzeczą, w trakcie czytania, więc spokojnie :)

    Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to czy tu trzeba dużo mówić? Jak chyba każdy - uwielbiam oprawy graficzne Literackiego Egmontu - są estetyczne, klimatyczne - cud i miód! Nie mam najmniejszych zastrzeżeń - do tego wszystkiego są skrzydełka, które dla mnie niezmiennie są ogromnym plusem każdego egzemplarza. Jednakże w środku książki dzieje się coś dziwnego, co nieco mi się nie spodobało, mianowicie... Nie ma w niej podziału na rozdziały! Są jedynie cztery (czy pięć?) części, które w jakiś sposób dzielą nam lekturę. Średnio mi to podpasowało, bo lubię rozdziały - łatwiej mi wtedy uporządkować czytanie i po prostu - jestem do tego przyzwyczajona. Dziwnie, nie powiem, choć też oczywiście da się przeboleć.

    Cóż mogę powiedzieć, podsumowując? Czytało mi się naprawdę dobrze. Fajerwerków nie było, ale książka idealna na letnie popołudnie - ciekawa, pełna akcji, wciągająca i solidna, jeśli chodzi o ilość stron. Polecam, oczywiście, i, choć nie równa się ona z "Trylogią Czasu" to Ci, którym się ona podobała, powinni sięgnąć i po książki Voller. Ode mnie 8/10.

Oryginalny tytuł: Das verborgene Tor
Nr. tomu w serii: III
Tłumaczenie: Agata Janiszewska
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data wydania: 20.06.2014r. 
Ilość stron: 460
Cena detaliczna: 34,99 zł


niedziela

Klub Karmy - Jessica Brody

    "Z karmą się nie zadziera."

    "Klub Karmy" to kolejna wydana już u nas nakładem wydawnictwa Fabryka Słów książka autorstwa Jessici Brody. "52 powody, dla których nienawidzę mojego ojca" wspominam bardzo przyjemnie jako niezobowiązującą, leciutką książeczkę idealną gdy nie chcemy zbytnio wyszukanej lektury,a  potrzebujemy jedynie odprężenia. Jednakże, mimo tego, że mam o autorce wyrobione dość dobre zdanie, jakoś niespecjalnie byłam przekonana do "Klubu Karmy" - opis wiał mi schematem i tematem, który został już wyciśnięty do ostatniej kropli, jednak mimo tego, kiedy otrzymałam możliwość dorwania egzemplarza w swoje łapki, stwierdziłam, że "a co mi tam!".

    Madison to dziewczyna, której marzeniem od zawsze było zostać popularną. Nigdy jednak nie udało jej się doprowadzić szczególnie blisko do spełnienia tego marzenia, jednak wszystko zmienia się w momencie, kiedy zdjęcie jej chłopaka trafia do popularnej gazety dla nastolatek. Dziewczyna jest święcie przekonana, że od tej pory staną się najpopularniejszą parą w szkole i nikt im nie podskoczy, jednak rzeczywistość okazuje się nieco inna... Bowiem nie mija dużo czasu, zanim idealny chłopak zdradza ją z najpopularniejszą dziewczyną w szkole, którą rzekomo nigdy się nie interesował. Maddy postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Wraz z dwiema przyjaciółkami mobilizuje się i zakłada Klub Karmy, który będzie miał na celu przywrócenie równowagi we wszechświecie i ukaranie tych, którzy ukarani być powinni. Co z tego wyniknie? Czy koncepcja Klubu Karmy wypali? Czy Madison uda się zemścić na Masonie?

    Pierwsza rzecz - tą książkę czyta się... zastraszająco błyskawicznie. Zaczęłam, a już zaraz kończę... Zdecydowanie jest to jedna z tych lektur, które nie zajmą wam dużo więcej niż jeden wieczór i kilka kubków herbaty do tego. Historia jest napisana bardzo przyswajalnym, lekkim językiem, a dynamika tego wszystkiego, co się w środku dzieje, sprawia, że naprawdę ciężko się oderwać.

    Sam pomysł jest... hm. Jak wspominałam na początku - nie czułam się do końca przekonana. Nadal nie uważam, jakoby to, co nam przedstawiła autorka w tej powieści, było jakoś specjalnie wybitne, lecz myślę, że osobom, które od książek tego typu nie wymagają zbyt dużo, historia przypadnie do gustu. Myślę, że odbiorczyniami mogą być i nastolatki (do których z resztą, z pewnością, ta powieść jest adresowana) i nieco starsze kobiety, które mogłyby sobie przy okazji przypomnieć jak to było w szkolnych latach - pragnienie bycia popularnym, wyścigi, zemsty, knucia i spiskowania...

    Jeśli chodzi o bohaterów - nie czuję się też na tej płaszczyźnie jakoś super-zadowolona. Było okej, jednak charaktery wykreowane przez autorkę były bardzo schematyczne i niczym się nie wyróżniały. Jednych lubimy bardziej, innych mniej... Nie ma jednak  postaci, które wprost zawładnęłyby naszym sercem. Madison mnie nie wzruszyła, wręcz irytowała przez większą część książki, jednak podejrzewam, że to dlatego, że już może po prostu... wyrosłam z książek, gdzie narracje pierwszoosobową prowadzi nastolatka. Nie wiem, najzwyczajniej w świecie nie czuję się przekonana.

    Oprawa graficzna... Kurczę, nie podoba mi się! Nie wiem, totalnie do mnie nie trafia. Jak w "52 powody..." oprawa mi się naprawdę podobała - jakoś tak wszystko tam ładnie ze sobą współgrało, tak tutaj mam wrażenie, jakby okładka robiona była w paintcie. Nie przeszkadza mi to nie wiadomo jak bardzo, bo już od dawna przestałam oceniać książki po okładkach, jednak jestem w stanie zrozumieć, że gdy ktoś zauważy na półce w księgarni coś takiego, to może się nie poczuć zbytnio zachęcony.

    Podsumowując - "Klub Karmy" przeczytałam błyskawicznie, jednak nie sądzę, aby ta pozycja trafiła do moich ulubionych. Ot, taka książka na raz, którą czyta się przyjemnie i szybko. Na jeden wyjątkowo nudny wieczór, albo słoneczny dzień wprost idealna, jeśli tylko nie wymagamy literatury najwyższych lotów, a również przewidywalność akcji nam nie przeszkadza. Ode mnie 7/10 i polecam, lecz nie każdemu :) Z pewnością jest to książka przeznaczona dla płci pięknej.

Oryginalny tytuł: The Karma Club
Nr. tomu w serii: -
Tłumaczenie: Dominika Repeczko, Krzysztof Pacyński
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 20.06.2014r. 
Ilość stron: 309
Cena detaliczna: 34,90 zł

wtorek

Posępna litość - Robin LaFevers

    "Po co być owcą, skoro można być wilkiem"

    "Posępna litość" autorstwa Robin LaFevers to książka, która niesamowicie mnie do siebie przyciągała już od chwili, kiedy ukazała się na księgarnianych półkach. Nie wiedzieć czemu ale i okładka, i opis, niesamowicie mnie do siebie przekonywały, a gdy dochodził do tego, jeszcze fakt, że książka wydana została nakładem wydawnictwa Fabryka Słów, to nie trzeba mi już było nic więcej mówić. Recenzje nie były zbyt pochlebne, ale nie zważałam na to. Chociaż czekała na przeczytanie na półce dość długo, to gdy już się za nią zabrałam, zrobiłam to z wielką ochotą. Czy warta była całego zachodu, czy może niepochlebne opinie miały w sobie nieco z prawdy?

    Ismae to dziewczyna uważana za potomkinię samego Mortmaina - boga śmierci. Będąc jeszcze w łonie matki potraktowana została mocną trucizną, a mimo tego udało jej się przeżyć - jednak na pamiątkę zostało jej ciemnoczerwone piętno, biegnące na wskroś całych pleców. W wieku czternastu lat, trafia do zakonu świętego Mortmaina i tam uczy się służyć swojemu bogu, nadaje sens życiu, które ją wybrało i uratowało od małżeństwa z bezwzględnym mężczyzną. W wieku siedemnastu lat, ta dostaje zlecenie na dokładne przyjrzenie się pewnym osobom, wyczucie spisku, wszystko w trosce o młodą księżną. W czasie misji przypada jej rola "cienia" Gavriela Dunvla - bretońskiego szlachcica, będącego synem z nieprawego łoża i jednocześnie bratem księżnej. Co wyniknie z takiej współpracy? Kto okaże się knującym spiski za plecami zdrajcą? Czy Ismae pozostanie wierna zakonowi? 

    Szczerze? Pierwsze strony to był dla mnie jakiś koszmar. Czytam to, czytam, z prędkością do mnie wprost niepodobną, bo raczej nie przekraczało to 20 stron na dzień... Jednak stwierdziłam, że "Nie, tak nie może być!" Zawzięłam się, niemal trochę zmuszałam do brnięcia przez następne strony i powiem szczerze, że  było warto, bo po dwusetnej stronie już się wciągnęłam i drugą połowę powieści połknęłam w jeden dzień. Akcja rozkręca się niesamowicie powolnie, a ja za tym nie przepadam, jednak kiedy już da się radę przebrnąć przez początek, następuje naprawdę ciekawe rozwinięcie akcji, oraz wciągające wydarzenia. Koniec końców, choć na początku przysypiałam przy lekturze, pod koniec było mi wręcz szkoda, że się kończy. A do króciutkich to ona zdecydowanie nie należy - ponad 500 stron spokojnie!

    Na samym początku odnosiłam wrażenie, że główna bohaterka jest niesamowicie bezbarwna. Wydawała mi się jakaś taka... nijaka po prostu. Z czasem jednak, jak akcja zaczęła się rozwijać,a  my mogliśmy dać Ismae większe pole do popis, zaczęłam darzyć ją coraz to większą sympatią. Jest specyficzną bohaterką, bo jednak chcąc, nie chcąc, można powiedzieć, że wychowała się w zakonie i jest mu całkowicie oddana, więc normalnym jest, że jej myślenie było nieco... ograniczone, ale z czasem wszystko się unormowało, a dziewczyna więcej zaczęła myśleć o sobie i ludziach, którzy ją otaczają, aniżeli o swoim bogu. Postacią, która od początku zdobyła moje serce był Duval. W sumie to tylko dla niego brnęłam przez te pierwsze, początkowe strony, bo wiedziałam, że w ty facecie po prostu jest "to coś". I się nie myliłam ;)

    Okładka zaczerpnięta jest z oryginału i dobrze - bardzo mi się podoba.  Konkretna, estetyczna, nieco mroczna, nadająca klimat i prezentująca się na półce naprawdę porządnie. Super jak dla mnie. W środku też wszystko ładnie i estetycznie, zaś cena, choć spora, to dla książki ponad pięćset stronicowej masakry tu nie ma. Dużym plusem jest też to, że całość podzielona jest na wiele niedługich rozdziałów, co ja osobiście bardzo lubię. "Jeszcze jeden rozdzialik" często zmienia się wtedy w trzy-cztery, nie wiemy nawet kiedy :)

    Podsumowując - chociaż czytając pierwszą połowę naprawdę się męczyłam, to potem było już tylko lepiej. Koniec końców cieszę się, że poświęciłam na nią te kilka godzin, bo mimo tych drobnych uchybień, czytało się naprawdę dobrze. Historia była ciekawa, z pewnością warta poznania. Jednakże, za ten nieudany początek, ode mnie ocena 7/10. Mam nadzieję, że kiedyś wpadnie mi w ręce sequel, chociaż szkoda, że nie jet on już poświęcony Ismae, a innej dziewczynie... Ale kto wie, może będzie nawet lepiej? W każdym bądź razie - polecam :)

Oryginalny tytuł: Grave Mercy
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Dominika Wiśniewska
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 20.09.2013r.
Ilość stron: 544
Cena detaliczna: 39,90 zł

sobota

Korona w mroku - Sarah J. Maas

    "Przebiegła. Śmiercionośna. Nieugięta."

    Prawdę mówiąc, "Korona w mroku" - druga, po "Szklanym tronie" część przygód Calaeny Sardothien, była książką, którą z jednej strony chciałam przeczytać tak bardzo, że to aż bolało, ale z drugiej, ponad miesiąc czekała na półeczce na swoją kolej do przeczytania. I NARESZCIE się doczekała. Mam takie zboczenie (?), że w momencie gdy zaczynam książkę, lubię wiedzieć ile dokładnie ma ona stron. Tak o, po prostu. Znacie to uczucie, kiedy patrzycie na ostatnią kartkę, widzicie, że stron jest 494 i i pierwszą myślą, jaka pojawia się w głowie jest "Czemu tak mało?" a zaraz po niej, pojawia się wszechogarniający smutek, na samą myśl o tym, że owa książka się w ogóle skończy... To dziwne, ale w tym przypadku - totalnie pasujące.

    Calaena Sardothien - Zabójczyni z Adarlanu uzyskała tytuł Królewskiej Obrończyni. Teraz wydawać by się mogło, że wszystko pójdzie jak z płatka - w końcu była to profesja, w której Calaena była idealnie wyszkolona i nikt raczej nie powinien sądzić, że miałaby problem z zabijaniem na zlecenie, za które dodatkowo otrzymywała nie małe wynagrodzenie. Jednak rzeczywistość okazuje się nieco inna, a Zabójczyni - nie tak wierna, jak mogłoby się królowi wydawać. Za plecami władcy dzieje się mnóstwo rzeczy, o których dowiedzenie się, skazałoby bez żadnego "ale" dziewczynę na śmierć. Wszystko zmienia się w momencie kiedy otrzymuje za zadanie zamordować swojego dawnego znajomego, pierwszą miłość, można by powiedzieć - Archera Finna, który ponoć spiskuje i knuje w celu obalenia króla. Dodatkowo także magia, która teoretycznie jest uśpiona, w praktyce daje o sobie znać, co jednoznacznie wróży kłopoty. Czy dziewczynie uda się ocalić przyjaciela, przy jednoczesnym odkryciu kto w rzeczywistości przewodzi rebeliantom? Czy ten rzeczywiście jest niewinny? Kto okaże się być prawdziwym przyjaciele, a kto wrogiem?

    Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Może od tego, że ta książka... Nie ma minusów? Siedzę i myślę. Myślę i myślę, a żadnej słabości znaleźć nie potrafię. Nie wiem za bardzo jak to jest możliwe, w końcu książka jak książka - każda ma swoją słabą stronę, lecz w tym przypadku... Albo byłam zbyt zauroczona i wciągnięta w całą fabułę aby zauważyć minusy, albo po prostu "Korona w mroku" została napisana idealnie pod moje preferencje czytelnicze. Podejrzewam, że po części jedno i drugie. W powieści, autorka nie pozwoliła nam się nudzić ani przez chwilę. Akcja gnała jak szalona, wątków było tyle, że nie wiadomo było na czym się skupić, przy jednoczesnym braku problemu z połapaniem się ze wszystkich. A to właśnie tygryski lubią najbardziej.

    W tej części, ku mojej uciesze (hihi) bardziej rozwinięty został wątek romantyczny, lecz to, w jaki sposób Maas to zrobiła, także całkowicie przypadł mi do gustu. Pokazała prawdziwe emocje, rozdarcie, pragnienia... Przedstawiła naprawdę cudowne uczucie, jednak nie pozwoliła, aby stało się to zbyt cukierkowe, za co chwała jej. W dodatku zakończeniem pokazała, że nie wiadomo na dobrą sprawę jaki finisz będzie i pod tym względem, możemy tylko się domyślać i obstawiać! Chociaż na dobrą sprawę - to dopiero druga z planowanych sześciu książek - jeszcze może się wydarzyć cała masa rzeczy!

    Zazwyczaj, gdy główną bohaterką jest postać żeńska, to nawet gdy narracja jest trzecioosobowa (o pierwszo- nie wspomnę) to zazwyczaj już na początku poznajemy wszystkie sekrety bohaterki, a wszystko co jej dotyczy zaskoczeniem jest tylko dla osób wokoło, nie dla samego czytelnika. W tej książce, Maas zrobiła coś genialnego, bowiem stworzyła postać, która jednocześnie była na tyle dobrze przedstawiona, że bez problemu mogliśmy się z nią utożsamić, a z drugiej strony, sekrety, jakie ukrywała, zaskakują nie tylko jej przyjaciół, ale także i samego czytelnika, który niczego się nie spodziewał , a tu nagle bum! Naprawdę rewelacja - autorka doskonale sobie to obmyśliła i przedstawiła w taki sposób, że z Calaeny nie zrobiła "ciepłych kluch", ani też postaci z kompleksem superbohatera, sprawiając, że nie dało się jej nie polubić. Przynajmniej ja to tak odebrałam.

    No właśnie, jeśli chodzi o samych bohaterów. Co do Zabójczyni - niejednokrotnie i teraz i w recenzji pierwszego tomu zaznaczałam, że jest genialnie wykreowaną postacią i dalej utrzymuję to stanowisko. Jak na swoją profesję i emocje, które nią targały, po prostu cudo - zero ckliwej nastolatki, zero wielkiej superbohaterki, wyważenie idealne, coś rewelacyjnego. Dalej idąc mamy oczywiście Chaola i Doriana. Dam sobie łapę uciąć, że wiele czytelniczek ma nie mały dylemat między wyborem. Ja też go w sumie miałam, jednak koniec końców - i tak obstawiam Doriana! Zazwyczaj kiedy tak właśnie sobie obstawiam, kończy się na przekór, wiec jak na złość, skończy się na Chaolu, jednak nadzieja matką głupich! Moim zdaniem jedynym maluteńkim minusikiem jest to, że w tej części mało uwagi poświęconej jest przyjaźni między Calaeną a Nehemią, a ta kwestia w pewnym momencie staje się mocno istotna.

    Jeśli chodzi o oprawę graficzną... Hmmm. Powiem tak - nie miałam nic przeciwko niej... do czasu. Czytałam tą książkę w momencie kiedy jechałam na wycieczkę z panią od matematyki (bardzo hmmm... tradycyjna kobieta) i w pewnym momencie spytała się, kto wziął ze sobą jakąś książkę. Wtedy oczywiście ja jej pokazałam cóż takiego mam, a gdy spojrzała na okładkę, jedynie się skrzywiła, i widocznie, nie chcąc mnie urazić, subtelnie zaczęła temat "książek, które nic nie wnoszą". Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście, okładka "Korony..." w sumie o samej książce nie świadczy tak dobrze, jak ta na to zasługuje, co możemy dać pod kategorię minusa, bowiem ta książka naprawdę ma w sobie COŚ. Świata nie zmieni, ale z pewnością jest milion razy lepsza od pospolitych zapychaczy czasu i trochę smutne, że ludzie mogą ją traktować z nimi na równi. Chociaż dla mnie i tak kolejna "Celaena kick-ass pose" jest naprawdę okej! :D "Nie oceniaj książki po okładce" kłania się tym, którzy się nią zniechęcają, w tym konkretnym przypadku ;)

    Dla mnie ta powieść jest po prostu genialna. Cała seria... od czasów książek Ilony Andrews, Patricii Briggs i Jeaniene Frost nie czytałam czegoś co tak totalnie by mnie wciągnęło (chociaż, myślę, że "Wiedźmin", w którego trakcie czytania się znajduję, też zasługuje na to miano) i sprawiło, że będę wręcz zachwycona. Bo jestem! Wiem, że na rynku jest wiele, być może bardziej wartościowych i więcej wnoszących pozycji, jednak ja totalnie zakochałam się w tym, co Sarah J. Mass przedstawiła. Stworzyła idealną mieszankę moich ukochanych składników. Nie wiem jak ja teraz wytrzymam do wydania trzeciego tomu, skoro w oryginale będzie dopiero we wrześniu! Nie mogę się powstrzymać i daję maksymalną ocenę - 10/10. OGROMNIE polecam!

Oryginalny tytuł: Crown od Midnight
Nr. tomu w serii: II
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 02.04.2014r. 
Ilość stron: 496
Cena detaliczna: 39,90 zł

wtorek

Takeshi. Cień Śmierci - Maja Lidia Kossakowska

    "Twym śladem. Twą drogą. Dwa kroki za tobą."

    Kiedy tylko zapoznałam się z twórczością Mai Lidii Kossakowskiej poprzez jej "Siewcę wiatru", już wiedziałam, że będę z ogromną przyjemnością zgłębiać się dalej w jej powieści, z zaciekawieniem poznając kolejne światy wykreowane przez autorkę, jeden lepszy od drugiego. O "Takeshim" było ostatnio wyjątkowo głośno, dlatego nieco w ciemno, bo uprzednio nie czytając żadnych opinii, skuszona oprawą graficzną i promocją, dorwałam tę książkę w swoje łapki. Jak po przeczytaniu? Całkiem nowy temat jeśli chodzi o polskich autorów, idealnie podpasował się pod pióro Kossakowskiej, a może miało być dobrze, a wyszło nie bardzo?

    Biorę książkę do ręki. Zaczynam czytać. Czytam, czytam, czytam i czytam... Aż w końcu, na kilkadziesiąt stron przed końcem dopada mnie dziwna myśl, która po głębszym zastanowieniu okazała się mieć sens... Ta książka nie ma akcji. Już wyjaśniam o co mi chodzi. W momencie czytania, przez fabułę brnie się naprawdę błyskawicznie, połyka się niemal w całości to, co zgotowała dla nas autorka, jednak wtedy dochodzi do momentu, kiedy podczas czytania książki w szkole, ktoś mnie zagaduje i mimochodem pyta się, o czym czytam. A ja... nie umiałam odpowiedzieć. Bo strasznie ciężko sprecyzować o czym jest ta książka, bowiem, na dobrą sprawę nie ma żadnego wątku głównego. Coś się dzieje, tu i tam, jednak nie ma tej rzeczy, której rozwiązanie chcemy tak bardzo poznać, przez którą nie możemy oderwać się od książki... Okej, w sumie, przez jakiś czas było coś takiego, jednak punkt kulminacyjny został umieszczony na jakieś... Sto pięćdziesiątej stronie na czterysta dwadzieścia, więc cóż... Jestem tym nieco zawiedziona, jednak też, żeby nikt nie pomyślał, że jest to taki straszliwy minus, przez który nie należy czytać "Takieshiego", bo tak nie jest. Książkę i tak niemalże połyka się w całości, jednak nie mogłam o tym nie wspomnieć.

    Jak uprzednio, czytając książki Kossakowskiej, stwierdziłam, że jest ona mistrzynią w kreowaniu bohaterów, tak tutaj mam co do tego nieco mieszane uczucia. Główny bohater - super, posiada te cechy charakteru, które posiadać powinien, Mariko - postać tak genialna, że choć zła do szpiku kości, to było mi wręcz smutno, gdy jej zabrakło. I tutaj pojawia się nieszczęsna Haru. Ja zielonego pojęcia nie mam na co ona komu. Głupia, nastoletnia, przesadnie słodka dziewczynka, która uważa się za księżniczkę, a do fabuły nie wnosi kompletnie nic. Już myślałam, że w jakiś sposób będzie coś pomiędzy nią a głównym bohaterem, jednak autorka poszła w całkiem innym kierunku sprawiając, że poczułam się nieco zmieszana, a tym samym - nie do końca usatysfakcjonowana. Tak więc, po części Kossakowska po raz kolejny pokazała, że potrafi stworzyć genialne charaktery, jednak też widzimy, że nawet mistrzyni ma słabsze momenty. Albo to ja po prostu nie "poczułam" tego, co autorka chciała przekazać.

    "Takeshi" został napisany w oparciu o zainteresowania autorki kulturą Dalekiego Wschodu i rzeczywiście, ten klimacik jest tutaj wyraźnie wyczuwalny, co stanowi niewątpliwy plus powieści. Imiona, profesja, status, ubiory, powiedzmy, że wszystko się zgadza. Miałam jedynie mały problem z ustaleniem, w jakich czasach dzieje się akcja. Naprawdę trudno to określić. Dużo czynników sprawia, że myślimy, iż jest to przyszłość, jednak nie wiem czy jestem do końca ku temu przekonana, bo pojawiały się i fragmenty, które nakierowywały nasz tok myślenia w kompletnie odwrotną stronę. Jednak nie ma się co martwić, bo na fabułę to jako tako nie wpływa, te rozważania to takie moje małe zboczenie - choć to czasem niemożliwe, lubię umiejscowić czas akcji danej powieści na osi czasu, że tak powiem. Tu było to utrudnione, jednak - trudno.

    Bardzo podoba mi się oprawa graficzna, tutaj zdecydowanie duży plus. Cena naprawdę nie najgorsza w odniesieniu do ilości stron i elegancko prezentującej się zintegrowanej okładki, ze wstążeczka, dzięki której nie musimy mieć zawsze zakładki przy sobie. Okładka też super, taka symboliczna i estetyczna - co prawda nie jestem zwolenniczką białych, bo szybko się brudzą, bowiem ja te książki wszędzie ze sobą targam, jednak tutaj jestem w stanie to wybaczyć. A wiec duży plus za część fizyczną.

    W sumie... Więcej w tym moim wywodzie narzekań niż pochwał, a to nie do końca tak miało być. Uważam, że "Takeshi" jest nieco niedopracowaną książką i pod paroma względami nie do końca przemyślaną, jednak nie można jej ująć tego, że naprawdę wciąga i czyta się błyskawicznie oraz przyjemnie. Poza tym, zakończenie mnie wyjątkowo usatysfakcjonowało, nie mogę o tym nie wspomnieć! :D Więc tak ogółem to polecam. Nie uważam, że ta lektura zmieni czyjeś życie i zachwyci na całej linii, aczkolwiek sądzę, że naprawdę warto się zapoznać, choćby po to aby zobaczyć, cóż takiego wymodziła nasza rodaczka ;) Ode mnie 7/10, jednak wiedząc, że "Takeshi" to pierwsza część trylogii - pokładam ogromne nadzieje w tym, że następne części bardziej przypadną mi do gustu. Bo z takim zakończeniem to kto wie, cóż nas czeka w kontynuacji?

Oryginalny tytuł: Takeshi. Cień Śmierci
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 11.04.2014r. 
Ilość stron: 424
Cena detaliczna: 39,90 zł

Ostatnie życzenie & Miecz przeznaczenia - Andrzej Sapkowski


    "Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy."

    Nie jeden i nie dwóch powie, że Wiedźmin to klasyka polskiej fantastyki. Choć zapoznałam się z książkami Sapkowskiego dopiero teraz, to nigdy się z tymi ludźmi nie sprzeczałam, wiedząc jak bardzo przygody białowłosego Geralta chwalone są... wszem i wobec. Po prostu mówiłam sobie, że okej, zweryfikuję jak przeczytam. I nadszedł w końcu ten czas, kiedy Paulina pozwoliła sobie na zanurzenie w wiedźmińskim świecie... A jak już się dała pochłonąć, to kompletnie zauroczona nie miała najmniejszej ochoty z owego światka wychodzić.


    Książki te to nie jest jeszcze saga, co z pewnością wiedzą wszyscy, którzy z twórczością Sapkowskiego mieli do czynienia. Są to dwa zbiory opowiadanek z wiedźminem Geraltem jako głównym bohaterem, dlatego postanowiłam napisać o nich jedną recenzję. W tych dwóch książkach jako takiego wprowadzenia, doskonale poznajemy świat wiedźmina z każdej strony. Opowiadania dotyczą różnych kwestii, niektóre są ściśle połączone z głównym bohaterem i jego uczuciami chociażby, a inne zaś bardziej poświęcają się jego profesji, przez co możemy poznać Geralta z dwóch kompletnie różnych stron, które chwilami toczą ze sobą walkę.


    Na ogromny aplauz zasługuje świat, jaki został przedstawiony w książce Nie znajdziemy to zbędnych, kilometrowych i poetyckich opisów przyrody wszem i wobec i nie wiadomo jeszcze czego. Niepowtarzalny, niemal brutalny klimat powieści Sapkowskiego wyrażony został przez krótkie, zwięzłe opisy, rozbrajające dialogi i rewelacyjnie wykreowanych bohaterów. Jednak o tych ostatnich za chwilę. Ogromnym plusem jest oczywiście to jak idealnie wyważona została doza czarnego humoru z całą brutalnością tego świata. W efekcie uzyskujemy powieść, która nie pozwala nam oderwać się od niesamowicie wartkiej akcji, szybkiego biegu wydarzeń, ale jednocześnie Wiedźmin oraz jego towarzysze, Ci chwilowi jak i tacy, z którymi zostaje na dłużej, nie raz i nie dwa przyprawią nas o śmiech.


    Już dawno przeprosiłam się z polskimi autorami i w tym przypadku moja teza dotycząca tego, że nasi rodacy potrafią napisać coś naprawdę genialnego, potwierdza się jak nic. Zdecydowanie mogę nazwać Wiedźmina najlepszą serią fantasy polskiego autora (jeśli nie w ogóle! Poczekamy aż przeczytam całość), jednak jak na razie - nie miałam styczności z wieloma, choć nie sądzę abym kiedykolwiek miała to zdanie zmienić. Wiedźmin rozkochał mnie w sobie bez końca. Fajne w tym, że autorem jest Polak jest to, że dostajemy dokładnie to, co ten chciał nam zaserwować. Żadnych zniekształceń spowodowanych złym tłumaczeniem, które w przypadku takiego języka mogłoby wszystko zniszczyć... Bardzo mnie to cieszy!

    Bohaterowie to zdecydowanie do tego wszystkiego wisienka na torcie. Wszyscy wykreowani idealnie do swoich ról. Bardzo podobało mi się to, że nie ma tam wielkiego kompleksu superbohatera, który dotyczy niemal wszystkich, a realne zagrożenia pokonywane są w realny sposób. Charaktery zostały przez autora również ukształtowane tak, że nie było opcji zapomnienia choć na moment o tym, jaką książkę czytamy. Cały czas zdajemy sobie sprawę, że czytamy historię, w której świat wykreowany od ideału i sielanki trzyma się z daleka, a ciężka, harda rzeczywistość potrafi nas przygnieść z każdej strony. Owa rzeczywistość nie ma nic jednak wspólnego z naszym światem, tym pozbawionym klimatu i magii. Tam, choć niemal rzeczywiste, wszystko wydaje się być takie... inne, co sprawia, że chce się jedynie czytać i czytać... Oczywiście prym w moich ulubionych bohaterach wiodą sam Geralt, Jaskier, Yennefer oraz Ciri, jednak... To niemal wszyscy "stali" bohaterowie więc cóż - mówi to chyba samo za siebie.

    "Wiedźmin" wydany został w wielu wydaniach. Ładniejsze, brzydsze... Gdzieś przeczytałam, że ktoś uznał za zaletę to, że jest "od wybory do koloru wersji okładkowych" jednak to niestety nie tak. Na rynku normalnie dostępna jest tylko wersja którą posiadam ja sama - z bordowymi okładkami inspirowanymi grą. Osobiście bardzo bym chciała mieć egzemplarze w z wydania przedstawionego tu, obok, jednak dostać je teraz... To nie lada sztuka! Pojedynczo może jeszcze, ale w komplecie... Naprawdę szkoda, że normalnie w księgarniach nie ma dostępnych kilku wariantów. Chociaż, muszę jednak przyznać, że bordowa wersja w komplecie na półeczce cieszy oko niesamowicie! Dodatkowo egzemplarz jest elegancko zrobiony, a w środku jest duża oszczędność kartek (aż porównałam... 41 linijek na stronę, kiedy normalnie w książkach z Fabryki Słów na przykład standard to 31) niewielka czcionka, oraz brak zbędnych ceregieli... Jednak to w dalszym ciągu jest ok. 300 stronicowa powieść za 40 zł! Niesamowicie jest to bolesne dla osób, które kupują książki po okładkowej cenie, wiem. Mi się udało dorwać na przecenie w Empiku, więc za jedną zapłaciłam średnio 25zł. jednak w dalszym ciągu uważam, że ta cena jest grubo przesadzona. Jednak na co jak na co, ale na to warto się machnąć, po prostu!

    Ech, cóż mogę rzec w podsumowaniu. Zakochałam się w świecie stworzonym przez Sapkowskiego, i mimo, że dopiero dwa tomy za mną (przeczytane w dwa dni...) to już robi mi się smutno na myśl, że w sumie książek z tejże serii jest "tylko" osiem. Mam nadzieję, że będzie więcej, a w miarę dalszego czytania, pokocham "Wiedźmina" jeszcze bardziej niż kocham teraz. O ile się da! Polecam zacząć tą serię wszystkim, którzy lubią fantastyczne klimaty. Gwarancja ode mnie (GWARANCJA) - nie zawiedziecie się! W pełni zasłużone 9/10 ode mnie :)

"Wiedźmin"
1. Ostatnie życzenie
2. Miecz przeznaczenia
3. Krew elfów
4. Czas pogardy
5. Chrzest ognia
6. Wieża jaskółki
7. Pani jeziora
8. Sezon burz

Oryginalny tytuł: Ostatnie życzenie
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: SuperNOWA
Ilość stron: 286, 342
Cena detaliczna: 39,90 zł

sobota

Mroczne umysły - Alexandra Bracken

    "Nie bój się. Nie pozwól, by to zauważyli"

    "Mroczne umysły" autorstwa Alexandry Bracken to książka, która na samym początku nie zainteresowała mnie ani trochę. Nie wiem czemu, lecz ta okładka jakoś w dziwny sposób odpychała mnie od siebie. Mimo to jednak, w końcu natknęłam się na opis powieści, który już sprawił, że patrzyłam na nią bardziej przychylnym okiem. W końcu, dodatkowo wczytując się w nad wyraz pozytywne recenzje, oraz widząc wszędzie w sieci mnóstwo reklam, skusiłam się na zakup "Mrocznych umysłów" licząc na to, że będzie to naprawdę rewelacyjna lektura, która mnie pochłonie... Jednak czy się przypadkiem nie przeliczyłam?

    Mroczne umysły są wszędzie. Mroczne umysły to dzieci, które społeczeństwo klasyfikuje w zależności od tego, jakie te mają zdolności. Najmniej niebezpieczni - Niebiescy i Zieloni, pośredni Żółci oraz najgoźniejsi Pomarańczowi oraz Czerwoni. Ruby jest jedną z ostatnich Pomarańczowych, z nieokiełznanymi zdolnościami grzebania ludziom w ich myślach, jednak przy klasyfikacji do obozu "rehabilitacyjnego" zdołała oszukać system i została zaklasyfikowana jako Zielona. W ten sposób ukrywała się naprawdę długo, jednak w momencie gdy nagle zaczęto stosować nową formę specyficznego paralizatora, która miała na celu wykryć ukrytych Pomarańczowych oraz Czerwonych, prawdziwa natura Ruby wychodzi na jaw. Pojawia się jednak pewna osoba, podająca się za jej przyjaciółkę, która wydostaje dziewczynę z obozu, oferując jej nowe życie. Jednak czy to nowe życie oznacza lepsze? Czy nie lepiej uciec i starać się o pewne rzeczy na własną rękę, dodatkowo w towarzystwie przyjaciół? Dziewczyna rozpoczyna pościg za jedynym znanym Pomarańczowym, który może pomóc okiełznać jej owe zdolności, nad którymi nie ma żadnej kontroli... Czy jednak będzie to takie proste?

    No dobra. Chociaż wiem, że serwis LubimyCzytać to średnio rzetelne źródło obiektywnych ocen, bo jest tam mnóstwo osób, które oceniają na zasadzie "daje 2 ale w sumie to było fajne" albo "daje 10 ale mogło być lepiej", jednak kurde. Ocena 8,25 to naprawdę wysoka nota, nie ukrywam, że to tylko dodatkowo mnie zachęciło do czytania. Ale cóż. Często jest tak, że gdy pod rząd czyta się dużo naprawdę fajnych książek, w końcu natrafia się na taką, która wypada z tego grona. I dla mnie czymś takim jest właśnie powieść Alexandry Backen. Tak książka jest tak cholernie niedopracowana i nieprzemyślana, że mnie to aż irytowało! Normalnie, nie zagłębiam się w różne szczególiki i na drobne lubi idzie przymknąć oko, ale nosz kuczę! W tej książce czytelnik nie ma zielonego pojęcia co, gdzie, po co i dlaczego! I nie ma tu racji bytu wymówka "W drugiej części jest wyjaśnione" (nie wiem czy jest) bo takie kwestie muszą być poruszone na początku i już! Aby nie spoilerować, nie podam konkretnych przykładów, jednak jeżeli tę recenzję zdecydują się przeczytać zwolennicy "Mrocznych umysłów" - zapraszam, chętnie podam całą listę!

    Faktem jest, że kompletnie marne wykonanie, ratuje cała historia, która jest moim zdaniem naprawdę ciekawa. Sam pomysł jest naprawdę super, język powieści również pasuje, ale jednak te niezgodności w fabule, niewybaczalne luki i niedopowiedzenia - tragedia. Dawno w żadnej książce ta rzecz nie rzucała mi się tak bardzo w oczy, a to znaczy, że naprawdę coś tu jest na rzeczy. Jednak nie mówię, że nie ma plusów, bo są. Podobało mi się to, że poza pomysłem, autorka tak rozplanowała wydarzenia w powieści, że mimo wszystko cały czas czytałam, ciekawa jak to się w końcu skończy. Zakończenie co prawda było kolejną kwestią, w której się rozczarowałam, ale to już kwestia osobista. Innych mogło usatysfakcjonować.

    Przechodzimy do kolejnego minusa. Chciałam to zrobić tak ładnie, po kolei, elegancko, najpierw plusy, potem minusy,  ale, że piszę tą recenzję dla siebie i dla was, a nie dla wydawnictwa, pozwalam sobie na tą chaotyczność. BOHATERKA TO JEST JAKAŚ PORAŻKA. Ciepłe kluchy, które nie wiedzą czego chcą, z wiecznym kompleksem podejmowania za innych decyzji i użalania się, że "wszystkim będzie lepiej beze mnie". Po części okej - sytuacja Ruby była ciężka, jednak to wszystko co przeżyła odbiło się na niej w najmniej korzystny sposób. Podejmowała głupie decyzje, robiła głupie rzeczy, a ja kompletnie nie mogłam się z nią utożsamić. Inni bohaterowie "radzili" sobie już lepiej. Pulpet, Zu, oraz Liam byli moimi faworytami, lecz nawet oni nie byli w stanie w moich oczach uratować tej powieści. Czytałam, nawet z zaciekawieniem, ale jak normalnie śmieję się i płacze do kartek, tak tu jedynie marszczyłam brwi albo się lekko uśmiechałam, podchodząc wyjątkowo mało emocjonalnie. Co zaś z ową "mrocznością" o której tyle się mówi? Było jej trochę, jednak tylko przez pierwsze sto stron i w niektórych fragmentach, kiedy to otaczająca bohaterów rzeczywistość była naprawdę trudna do ogarnięcia.  Okropna przewidywalność i tak wszystko psuła.

    Jeśli chodzi o okładkę, na początku pisałam, że odstraszała mnie przez jakiś czas i rzeczywiście - było tak, jednak nie dlatego, że jest ona jakoś specjalnie brzydka. W sumie... nie wiem, dlaczego. Może jakaś "kobieca intuicja", czy coś? Oryginał podoba mi się o wiele bardziej. Pod względem egzemplarza nie można jednak wiele zarzucić, powieść bardzo ładnie wydana i tu duży plus. Co prawda nie obeszło się przez przywołania porównania do Igrzysk śmierci, jednak już przestało mnie to dziwić. Ciekawa jestem czy ten chwyt rzeczywiście działa, skoro stosują go na tak wielu książkach?

    Podsumowując - jestem zawiedziona! Co prawda, nie jest to najgorsza książka jaką czytałam i te sprawy, lecz niewątpliwie największy zawód ostatnich miesięcy. Spodziewałam się naprawdę rewelacyjnej książki, a nie dostałam nic takiego. Historia mnie wciągnęła, przeczytałam z (można powiedzieć )przyjemnością i sięgnę po następną część, jednak ze zdecydowanie większym dystansem. Chociaż mi średnio przypadła do gustu, jestem w stanie zrozumieć, że innym może wręcz przeciwnie, jednak ode mnie 6/10 i etykietka "zawód roku". Może to wszystko przez zbyt wysoko postawioną poprzeczkę, ale niestety. Polecam tym, którzy naprawdę nie mają już kompletnie nic innego do czytania.

Mroczne umysły:
1. Mroczne umysły
2. Never Fade (w Polsce wrzesień 2014)
3. In the Afterlight

Oryginalny tytuł: The Darkest Minds
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Maria Borzobohata-Sawicka
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)
Data wydania: 02.04.2014r. 
Ilość stron: 454
Cena detaliczna: 36,90 zł

wtorek

Rzeki Londynu - Ben Aaronovitch

    "Gdy niewiedza prawdziwą jest radością,
Szaleństwem byłoby cieszyć się mądrością."

    Ostatnimi czasy nieco przejadły mi się książki, których akcja dzieje się współcześnie, a wplecione w świat rzeczywisty są wątki magiczne, zazwyczaj niemalże powielane. Z drugiej strony jednak, kiedy tylko słyszę, że akcja rozgrywa się w Londynie, wszystko inne już przestaje być dla mnie ważne, o ile oczywiście jest tam nieco fantastyki (a w tym przypadku hasło urban fantasy również zrobiło swoje!). Przekonując się z recenzji innych o tym, że "Rzeki Londynu" są tak bardzo brytyjską książką, jak tylko się da, bez wahania zrobiłam wszystko aby dorwać ją w swoje łapki.

    Peter Grant to tak zwyczajny facet, jak tylko się da. Pracując w policji i średnio sprawdzając się na swoim stanowisku, jego największym problemem było uniknięcie papierkowej roboty oraz zajście od odpowiedniej strony bardziej utalentowanej koleżanki z pracy, aby osiągnąć jakikolwiek efekt. Wszystko jednak ulega diametralnej zmianie, kiedy któregoś dnia Peter, na miejscu zbrodni spostrzega... ducha. Od tej pory ciąg wydarzeń doprowadzi go do Nightingale'a - charyzmatycznego, ostatniego czarodzieja w Anglii, który zechce przyjąć go pod swoje skrzydła i nauczyć nieco rzeczy... Całkiem nie-zwyczajnych rzeczy. Od tej pory życie Petera znacznie się komplikuje, kiedy jego zadania nagle zmieniają się ze zwykłych śledztw we wpadanie w środek konfliktu między pokłóconymi ze sobą bóstwami Tamizy chociażby... Grant poznając swoje ukochane miasto od całkiem innej, bardziej mrocznej strony, dowiaduje się, że czyhające za rogiem niebezpieczeństwa są na porządku dziennym, a on jedynie może to zaakceptować i ewentualnie... spróbować coś z tym zrobić.

    Czytając różne opinie mogę śmiało stwierdzić, że brytyjskie poczucie humoru jest rzeczą specyficzną, która nie każdemu może przypaść do gustu. Ja jednak byłam jak najbardziej zadowolona, ponieważ jak najbardziej mi on odpowiadał, a w klimat książki wpasował się idealnie. Jestem zdania, że czarny humorek w stonowanych ilością jest jedną z najlepszych przypraw jakie można by było dodać to potrawy, którą w tym przypadku jest książka, dlatego ja na tym polu nie mam żadnego "ale".  Również na ogromny plus zasługuje ogólne przedstawienie Londynu. Autor przedstawiając go jako taki magiczny światek, w którym nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, spisał się na medal, bo klimat tego szaro burego miasta, po ulicach którego błąkają się powołane przez Aaronovitcha magiczne istoty... po prostu się czuje.

    Główny bohater nie należał do najwybitniejszych i najinteligentniejszych, choć głupi również nie był, ale w sumie... wzbudził moja sympatię. Wydaje mi się, że taki był zamysł - aby przedstawić go jako wcale nie tak pojętnego ucznia, jak robią to wszyscy inni autorzy w obliczu podobnych wątków. W dodatku był czarnoskóry (przez co za nim nie mogłam go utożsamić z postacią z okładki... Jednak w końcu doszłam do wniosku, że to najzwyczajniej w świecie nie on) a jego próby poderwania o wiele inteligentniejszej koleżanki, przyprawiały o uśmiech.

    Wszędzie w internecie krąży okładka z tytułem w kolorze wściekłej czerwieni, jednak niech was to nie zmyli - napis ten w rzeczywistości jest srebrny. I bardzo dobrze moim zdaniem! Na tak klimatycznej i nawet nieco mrocznej okładce ta czerwień prezentowała się potwornie tandetnie, a stonowany szary kolor sprawia, że cały egzemplarz jest wręcz... nieco elegancki. Ogółem, to ogromnie podoba mi się okładka, bo jest tak nad wyraz... Prosta i w tej swojej prostocie naprawdę idealna. Żadnych krzyczących do nas z oddali tekstów w stylu "Bestseller New York Timesa!". To lubię. Oprawa w oryginale również mi się podoba, jednak chyba jednak ta nasza na półce prezentuje się lepiej! :D

    Podsumowując, sądzę, że "Rzeki Londynu" niczyjego życia nie zmienią, jednak czytało mi się tę książkę naprawdę przyjemnie i bez wahania mogę polecić. Myślę, że w szczególności spodoba się ona wielbicielom wspomnianego nawet w tytule Londynu, brytyjskiego humorku, oraz zawartości, która w sobie nie będzie miała prawd filozoficznych oraz portretów psychologicznych złożonych bohaterów a nieco dobrej zabawy. Myślę, że zdecydowanie sięgnę po drugą część, ponieważ pierwsza mnie... zaintrygowała, a tymczasem oceniam 7/10 :)

Peter Grant:
1. Rzeki Londynu
2. Księżyc nad Soho
3. Whispers Under Ground

Oryginalny tytuł: Rivers of London
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 18.03.2014r. 
Ilość stron: 368
Cena detaliczna: 35 zł

Za egzemplarz pięknie dziękuję Wydawnictwu MAG!



sobota

Siewca wiatru - Maja Lidia Kossakowska

    "Lojalność to towar, który szybko się psuje"

    Odkąd przeprosiłam się z polskimi autorami, nie raz obiło mi się o uszy nazwisko Kossakowskiej, nawet w kręgu moich znajomych, którzy do specjalnie oczytanych nie należą. "Siewcę Wiatru" nabyłam już jakiś czas temu jednak naprawdę długo grzał miejsce na półce, patrząc się na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy podchodziłam do biblioteczki i wybierałam inną książkę. Jednak w końcu nadszedł i czas na chwycenie "klasyki polskiej Angel Fantasy" i kartki poszły w ruch... Z jakim skutkiem?


„Zastanówcie się, o co prosicie, bo przy odrobinie pecha możecie to otrzymać.” 

    Bóg opuścił Niebo... I co teraz? Siedzieć i płakać? No nie można, choć są indywidua, które najchętniej właśnie to by robiły. Archaniołowie bowiem się zawzięli i ukrywają ten sekret przez pospólstwem (o ile można określić takim mianem mieszkańców Nieba...) samodzielnie sprawując władzę. Jednak przed odejściem Pan oczywiście oświecił wszystkich wokół, że niebawem nadejdzie ostateczna walka ze Złem... I oczywiście w momencie, gdy dochodzi co do czego, Najjaśniejszego nie ma u boku skrzydlatych. Ale! Jest jeszcze Daimon Frey - Abbadon, Tańczący na Zgliszczach, Anioł Zagłady, który stanowi ostatnią nadzieję Królestwa Bożego na walkę z Siewcą Wiatru, Antykreatorem. Jednakże i ten nie może zdziałać zbyt wiele, kiedy brak mu dotknięcia Pana, a jego Gwiazda Zagłady jest tylko zwyczajnym mieczem. Jak skrzydlaci poradzą sobie z tym fantem? Czy zdołają zapobiec rozniesieniu Dzieła Pana w drobny pył? Czy Bóg rzeczywiście ich opuścił?


„Słyszałeś, że kazał nazywać się Prawicą Pana? Według mnie Proteza brzmi trafniej.”

    Z książkami, które bez dwóch zdań można opisać jako "opasłe tomiszcza" zawsze mam tak, że na początku podchodzę nieco niechętnie, bo lubię czytaną w danej chwili powieść mieć zawsze pod ręką, a z taką "cegłą" jest to nieco utrudnione, jednak prawie zawsze, wczytując się w treść, pod koniec cieszę się, że historia nie była krótsza. Tak było i tym razem. "Siewcę Wiatru" czytałam naprawdę długo, jak na mnie. Dobre kilka dni. Choć mocno wczytywałam się w fabułę, strony leciały mi wolno, co w sumie teraz, po przeczytaniu, uważam za zaletę! Akcja ogółem rzecz ujmując, z początku rozwijała się dość powoli, jednak jak przyszło co do czego i się nieco rozkręciło, czytało mi się naprawdę rewelacyjnie. Barwne opisy, plastycznie przedstawiony świat... W szczególności sceny batalistyczne. Tu pokłony dla Kossakowskiej, bo osobiście nie należę do fanek takich właśnie rzeczy i zazwyczaj przelecę wzrokiem podobną scenę, żeby tylko wiedzieć o co chodzi. A tu naprawdę zostało to tak elegancko opisane, że nie mogłam się oderwać!


„Nie można spokojnie przestać istnieć, gdy ktoś bliski jest o krok od popełnienia wielkiego głupstwa”

    Przez wielowątkowość akcji, mimo tego, jak przystępnym językiem napisana jest powieść, trzeba się naprawdę skupić i czytać uważnie, aby wszystko zrozumieć. Jeszcze biorąc pod uwagę, że bohaterów jest naprawdę wielu, mają po części dość... osobliwe imiona, i każdy z nich ma do powiedzenia swoje pięć groszy. OGROMNIE ŻAŁUJĘ, że nie przeczytałam przed tą książką innej pozycji autorki - "Żarna Niebios" (zbiór opowiadań), bowiem kiedy po skończeniu "Siewcy..." chwyciłam tę właśnie książkę, widzę, że jest tam mnóstwo kwestii, które budziły moje wątpliwości, a które tam zostały cudnie wyjaśnione (chociaż naprawdę opasły słowniczek z tyłu książki okazywał się chwilami naprawdę niezbędny!). Dlatego każdemu polecam najpierw przeczytać "Żarna Niebios" jeśli ma zamiar zabrać się za tę konkretnie serię Kossakowskiej - strasznie żałuję, że ja sama tak nie zrobiłam.


„- Pani, jesteś naczyniem mądrości. Trudno mi uwierzyć, że cała zawartość gdzieś się wylała.” 

    Jest jedna rzecz, która mnie w tej książce niesamowicie urzekła. Mianowicie to, że Kossakowska przedstawiła Anioły w tak ludzki sposób, że chwilami ich zachowanie wcale nie odbiegało od zachowań zwykłych śmiertelników i uważam, że był to rewelacyjny zabieg. Przez to też mogliśmy lepiej utożsamiać się z bohaterami, a także i dialogi, jakich Ci nam dostarczali, niesamowicie umilały czytanie. Zdecydowanie Ci, którzy szukają tutaj poematów nie z tej ziemi, alegorycznych i filozoficznych odniesień do Boga czy innych takich - nie znajdą tu tego. I bardzo dobrze. "Siewca Wiatru" to po prostu gwarantowana rozrywka na dobrym poziomie, co tu więcej mówić. 


„- Jesteś wielkim artystą, Asmodeuszu - powiedział szczerze mag. - Marnujesz talent. Powinieneś poważnie zająć się malarstwem. 
- Poważnie zajmuję się stręczycielstwem - uprzejmie przypomniał demon.”

    Kreacja bohaterów jest, oczywiście, kolejnym ogromnym plusem. Jak już wspominałam - to, jak ludzcy byli skrzydlaci sprawiało, że dialogi, jakie wypływały z ich ust były idealną otoczką dla całej historii - nasyconą zdrowym, czarnym humorem i szczyptą sarkazmu. Któż by tego nie uwielbiał? Głównym bohaterem "Siewcy..." możemy spokojnie ochrzcić Daimona - Abbadona, któremu na szczęście do terminu "ciepłych klusek" wiele brakowało, więc nie mam żadnego, nawet najmniejszego zastrzeżenia. Rewelacyjne przedstawienie mocnego charakteru, którym jednak targają niesamowicie ludzkie uczucia i żądze. Parę ciekawych wątków mamy również od strony archaniołów, jak i głębianinów (demonów), co tylko dodatkowo ubarwia nam wszystko wszem i wobec. Nie taki Diabeł straszny jak go malują, ale i nie taki Anioł święty...


„- Dugur, wiesz z kim teraz rozmawiam?
 Galla skinął głową. 
- To pan Asmodeusz – rzekł beznamiętnie. – Właściciel największej sieci kasyn i burdeli w Limbo i Otchłani, zwane Zgniłym Chłopcem, bo w wódce, cynizmie i luksusie próbuje utopić samotność i brak sensu życia."

    Ogromnie podoba mi się oprawa graficzna! Niby nie ma w niej nic specjalnego, jednak naprawdę przypadła mi do gustu (dodam, że ja mam egzemplarz z taką okładką, jak wstawiona jest na początku recenzji). Klimaty szarości, nieco brutalności a także od razu zapowiedź tego, że w środku na próżno szukać nam grubiutkich bobasków z aureolką nad głową. Dodatkowo, w środku mamy ilustracje Dominika Brońka oraz Grzegorza Krysińskiego, które również nadają nieco charakterku książce i pomagają wyobrazić sobie niektóre rzeczy. Rozdziały cudnie oznaczone, dodatkowo obowiązkowe skrzydełka, a przy czytaniu grzbiet się nie zgina - żyć, nie umierać!


„Ene due rabe, Zjadł głębianin żabę, Żaba w brzuchu skacze, A głębianin płacze.”

    Cóż wam powiem, podsumowując te wszystkie moje niepoukładane myśli. "Siewca Wiatru" to naprawdę rewelacyjna książka, według mnie idealna dla każdego, kto lubuje się w klimatach angel fantasy, ale nie tylko. Uważam, że zapoznać się z tą serią pani Kossakowskiej (z innymi zapewne też, nie wiem, jeszcze nie czytałam) powinien każdy, kto szuka fantastycznej rozrywki na długie wieczory i ma ochotę na książkę z jajem i z jajami. Jest w niej naprawdę wszystko, czego możemy sobie życzyć, od delikatnego wątku miłosnego, po krwawe sceny batalistyczne, jak dla mnie rewelacja. Jedynym, co mi przeszkadzało, były chwilowe niejasności, spowodowane tym, że wcześniej nie przeczytałam wcześniej wspomnianych "Żaren Niebios", jednak i to dało się jakoś przeboleć. Uważam, że niemal niezbędna pozycja dla osób, które "cudze chwalą a swojego nie znają", w tym przypadku w odniesieniu do autorów polskich i zagranicznych. Bawiłam się bardzo dobrze przy czytaniu świata stworzonego przez Kossakowską i z pewnością sięgnę po kontynuację "Siewcy..." jak i przeczytam inne książki tej autorki. Ode mnie 8,5/10.


"W dole, o wymiar niżej, błękitna planeta spokojnie obracała się wokół kosmicznej pustki, pod czujnym okiem aniołów z chóru Potęg. Zycie toczyło się własnym torem, a ludzie, zajęci swoimi sprawami, nie podejrzewali nawet, że w osiemnastej prowincji Szóstego Nieba rozstrzygają się losy świata"

Zastępy Anielskie:
1. Żarna Niebios
2. Siewca Wiatru
3. Zbieracz Burz tom 1
4. Zbieracz burz tom 2

Oryginalny tytuł: Siewca Wiatru
Nr. tomu w serii: II (licząc zbiór opowiadań jako tom pierwszy)
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 05.08.2011r. 
Ilość stron: 656
Cena detaliczna: w sumie to nie wiem, bo nie można jej już dostać w żadnej księgarni... Jednak na allegro jest!

czwartek

Wyspa Motyli - Corina Bomann

    "Tajemnica z przeszłości i namiętna miłość ukryte pośród herbacianych wzgórz"

    Na "Wyspę Motyli" nigdy nie zwróciłabym najmniejszej uwagi, gdyby po prostu nie trafiła mi się w sporej okazji. Przyczyna? To książka kompletnie nie w moim stylu. Zazwyczaj wystrzegam się takich historii i trzymam ciasno ukochanej fantastyki, dlatego i tej "Wyspy..." czytać nie miałam zamiaru. Planowałam podrzucić ja mamie, czy babci... Jednak jakoś tak wyszło, że przez kilka miesięcy grzejąc miejsce na mojej półeczce, koniec końców - chwyciłam ją i rozpoczęłam czytanie.

    Diana jest zwykłą kobietą, jak każda inna w Berlinie. Ma narzeczonego, dobrą pracę... Jednak wszystko się zmienia w momencie gdy odkrywa, że ukochany ją zdradza, a do tego wszystkiego umiera ostatni członek jej rodziny - ukochana ciotka. Przed śmiercią jednak prosi Dianę o rozwikłanie pewnej rodzinnej zagadki, nic konkretnego jej nie mówiąc. Różne subtelne wskazówki porozrzucane po rodzinnej rezydencji w Anglii, naprowadzają dziewczynę na trop, a gdy ta już go zdobywa, wie, że musi doprowadzić swoje małe śledztwo do końca. W tym celu wyrusza na Cejlon, gdzie to liczy na rozwikłanie tajemnicy. W tym zaś pomaga jej pewien tamtejszy pisarz - Jonathan. Czy Dianie uda się rozwikłać rodzinną zagadkę?

   Zazwyczaj od książek, które na kilometr śmierdzą romansem, trzymam się z daleka. Co więc zaś pokusiło mnie do sięgnięcia po książkę pani Bomann, chociaż należy właśnie do tego gatunku, którego staram się wystrzegać? Dwie rzeczy. Po pierwsze, książka jest niemieckiej autorki - jak Niemców jako narodu i niemieckiego jako języka nie znoszę, tak jeszcze nie przeczytałam słabej książki autora tej narodowości, przynajmniej z tych, które ukazały się w Polsce. To już od początku robiło na plus. Po drugie? Hasło "herbaciane wzgórza". Jestem ogromną maniaczką herbaty i jakoś tak w momencie kiedy przeczytałam to zdanie stwierdziłam, że jest opcja, że zastanę w tej własnie powieści fajny klimat. I nie myliłam się. Z prawdziwą przyjemnością przemierzałam razem z Dianą i Jonathanem klimatyczny Cejlon w poszukiwaniu kolejnych wskazówek, mających na celu pomóc młodej prawniczce w rozwiązaniu rodzinnej tajemnicy.

    Nigdy nie byłam fanką wszelakich retrospekcji. Zawsze mnie to irytowało, że czytam sobie czytam i nagle autor wyskakuje z jakimś wspomnieniem z przeszłości. Tutaj jednak, fragmenty powieści, dziejące się w roku 1887, stanowią niemal połowę książki. Jak na początku średnio mi to pasowało, tak z czasem, kiedy zagłębiałam się w ową tajemnicę, którą nasi bohaterowie usilnie próbowali odkryć, czytałam historię z obu czasów z jednakowym entuzjazmem. Autorka skonstruowała to naprawdę umiejętnie, bo powoli, kroczek po kroczku, odkrywa przed nami kolejną kwestię, nie zdradzając jednak puenty, przez co do ostatnich stron czytamy z niecierpliwością, aby dowiedzieć się w końcu czym jest owa tajemnica... Oczywiście, nie okazuje się ona niczym szokującym, jednak to można było przewidzieć.

    Oprawa graficzna jest bardzo ładna. Do powieści tego typu pasuje jak ulał, na tym polu nie mam nic do zarzucenia - egzemplarz jest elegancko sklejony, mamy skrzydełka, papier lepszej jakości od papieru toaletowego - czego chcieć więcej? W zagranicznej okładce jednak został zastosowany pewien zabieg, który mnie wprost urzekł! Co prawda motywem głównym są storczyki, które nijak mają się do fabuły, ale ten nadruk na kartkach (co widać na obrazku obok) jest super sprawą! Wygląda moim zdaniem naprawdę ciekawie, szkoda, że w żadnych książkach w naszym kraju nie stosuje się czegoś takiego!

    Podsumowując, spędziłam miło czas przy "Wyspie Motyli", jednak ta książka do moich ulubionych należeć nie będzie. Lektura na raz, do herbatki, która do tej książki będzie wprost perfekcyjna. Choć dla książki Coriny Bomann zrobiłam wyjątek, jeśli chodzi o gatunek lektur, który lubię, ta powieść nie przekonała mnie. Niestety, w dalszym ciągu pozostaję fanką książek po brzegi napakowanych buzującą akcją i nieco młodszymi bohaterami. Polecam tę pozycję jeśli ktoś lubi podobne klimaty, po prostu poszukuje książki, przy której mógłby się całkowicie zrelaksować lub chce zrobić prezent mamie/babci. Zdecydowanie na coś takiego ta powieść będzie idealna. Ode mnie 6/10, chociaż pewnie gdybym była kilka lat starsza i bardziej przepadała za podobnymi historiami, nota byłaby wyższa.

Oryginalny tytuł: Die Schmetterlingsinsel
Nr. tomu w serii: -
Tłumaczenie: Paulina Filippi-Lechowska
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 17.07.2013r. 
Ilość stron: 464
Cena detaliczna: 34,90 zł

sobota

TRZECIE URODZINY BLOGA! Stosik #3

No i oto - TA DAM! Dzisiaj, 03.05.2014 roku mój blog kończy trzecie urodziny! W zeszłym roku przegapiłam tę datę, jednak teraz zrobiłam wszystko, aby o tym nie zapomnieć i jakimś cudem - udało mi się!

Mam wrażenie jakoby od momentu kiedy napisałam pierwszy post, pierwszą recenzję, minęła... chwilka. A tu już taki szmat czasu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że miewałam lepsze i gorsze miesiące, a rok 2013 był chyba dla mnie najgorszy, jednak aktualnie robię wszystko aby 2014 był o wiele bardziej owocny. Naprawdę lubię robić to co właśnie tu, na tym blogu robię i za każdym razem kiedy na nowo "powracam" po jakieś tam przerwie, przypominam sobie o tym. Życzcie mi wytrwałości!

Z tej okazji (no dobra, tak naprawdę z okazji Światowego Dnia Książki) kupiłam sobie "parę" książek na najbliższy czas, bo ostatnio "wena na czytanie" mi powróciła, co niesamowicie cieszy mnie samą. Osoby naokoło - nieszczególnie, kiedy mają ochotę pogadać w autobusie czy na przerwach w szkole, a Paula z głową w książce i słuchawkami na uszach...

A więc - moje zdobycze! 


1-5. "Wiedźmin" Andrzej Sapkowski - od zawsze marzyłam o przeczytaniu tej sagi, ale nie było okazji do kupna. Nareszcie się nadarzyła! Pierwszy tom z wymiany, reszta kupiona w Empiku.
6. "Angelfall. Penryn i świat po" Susan Ee - nie mogłam się doczekać drugiego tomu Angelfall! Uwielbiam tę książkę, nie mogę się doczekać aż przeczytam tą.
7. "Mroczne umysły" Alexandra Bracken - na początku mnie do tej książki nie ciągnęło, ale jakoś tak ostatnio mocniej mnie zainteresowała.
8. "Żarna niebios" Maja Lidia Kossakowska - czytam aktualnie "Siewcę wiatru" tej autorki i stwierdziłam, że koniecznie muszę zabrać się za inne jej książki.
9. "Takeshi. Cień śmierci" Maja Lidia Kossakowska - bardzo spodobała mi się tematyka, poza tym książka ślicznie wydana :D
10. "Korona w mroku" Sarah J. Maas - aaaaa, nie mogę się już doczekać! Nie czekałam na nią nie wiadomo jak długo, ale pierwsza część była genialna i wierzę, że ta też taka będzie!
11. "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch - od wydawnictwa MAG - jestem w połowie, zapewne na dniach pojawi się recenzja ;)
12. "Wszystko zostaje w rodzinie" Aneta Jadowska - kolejna część przygód mojej ukochanej Dory, jednak... zostawiam ją sobie jak na razie na kiedy indziej. Koleżanka zaspoilerowała mi pewną niepocieszającą rzecz i na razie się powstrzymam.
13. "Niezgodna" Veronica Roth - "dziecko wymiany". Recenzja TU
14. "Biała jak mleko, czerwona jak krew" - kupiona za grosze na fincie.
15. "Posępna litość" Robin LaFevers - a to prezent na urodziny (które w sumie były już dawno...) od przyjaciółki. Jeszcze nie przeczytana, choć cały czas krzyczy na mnie z półki "Weź mnie, weź mnie!".


Poza tym, naturalnie - chciałam podziękować moim obserwatorom i wszystkim tym, którzy tu zaglądają, raz rzadziej, raz częściej, a w szczególności tym, którzy zostawiają po sobie od czasu do czasu jakiś ślad. Mam nadzieję, że kolejne trzy lata na blogu zlecą mi bardziej owocnie i mniej leniwie!

piątek

Król Kruków - Maggie Stiefvater

    "Bo marzycielem jest ten, kto odnajduje drogę
jedynie przy świetle księżyca,
a jego karą jest to, że widzi brzask dnia,
zanim reszta świata go dostrzeże."

    "Król Kruków" jest książką napisaną przez Maggie Stiefvater - autorkę, której nie jedna książka ukazała się już w naszym kraju. Miałam do czynienia z "Drżeniem", które mi się podobało, jak i z "Lamentem", który za to nie przypadł mi do gustu. Nastawiona byłam dość... sceptycznie. Mimo dobrych opinii, czułam, że nie znajdę w tej książce "tego czegoś", dlatego długo przechodziłam obok niej w księgarni, nie zwracając większej uwagi. Ostatnio jednak natknęłam się na nią za przysłowiowe grosze, więc nie mogłam się powstrzymać i kupiłam, niedługo później mając ją już przeczytaną. Czy moje obawy były uzasadnione i sprawdziły się, czy może wręcz przeciwnie - przeczycie tym razem mnie zawiodło?

    Blue jest dziewczyną z rodziny, której członkowie są bardziej magiczni niż reszta społeczeństwa. Żyje pod jednym dachem z wróżkami, jednak nie z takimi małymi, skrzydlatymi stworkami, a kobietami, które przez społeczeństwo złożone z niedowiarków, uważane są za zwykłe oszustki. Jednak rodzina Blue taka nie jest, a ona sama ma pewne zdolności dość nietypowe dla przeciętnej nastolatki. Wszystko zaczyna się w wigilią świętego Marka, kiedy to Blue widzi ducha, z czym wcześniej nie miała styczności. Cóż to jednak może oznaczać? Duch, to najprawdopodobniej osoba, którą sama zamorduje. Wie o nim jedynie tyle, że ma na imię Gansey. Wszystko zaczyna się komplikować w momencie, gdy chłopak o takim właśnie imieniu, w towarzystwie kolegów - Ronana i Adama - z elitarnej, prywatnej szkoły z logiem kruka, w mieście Henrietta, przyjeżdża po wróżbę do domu Blue. Kim jest Glandower - Król Kruków, którego chłopcy tak pilnie poszukują? Dlaczego Ganseyowi tak bardzo na tym zależy? Od teraz już nic nie będzie takie samo. Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, demony przeszłości, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek...

     Nie wiem skąd sobie to wzięłam, ale chyba w jakieś recenzji niegdyś przeczytałam, że bohaterami tej książki są niemalże dzieci. Bardzo pozytywnie się zaskoczyłam, gdy okazało się to nieprawdą. Postaci rzeczywiście, są nastolatkami, jednak nie rzuca się to tak bardzo w oczy i pozwala o tym zapomnieć na czas czytania. Dodatkowo, narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, przez co na dobrą sprawę wielu bohaterom poświęcona jest odpowiednia doza uwagi, co również uznać można za plus, bo wiem, że są zwolennicy takiego sposobu narracji. Ja również do nich należę, kiedy jest to umiejętnie skonstruowane, a w powieści pani Stiefvater tak właśnie jest, więc mówi to samo za siebie.

    Jeśli chodzi o bohaterów, to tak jak mówiłam - każdemu z nich poświęcona jest odpowiednia ilość uwagi, przez co każdą postać możemy poznać na tyle, aby chociaż określić, czy daną postać lubimy, czy też nie. W tej powieści niesamowicie irytował mnie Ronan - impulsywny chłopak, któremu zachowaniem bliżej do obrażalskiego chłopca, a nie do mężczyzny. Blue darzyłam sympatią, nie wiedzieć czemu, niesamowicie lubiąc jej imię. Takie zwyczajne, takie niespotykane, a tak jakoś w dziwny sposób... Spodobało mi się!

    Szata graficzna również jest według mnie bardzo udana. Okładka ładna, chociaż brak skrzydełek oczywiście dla mnie niesamowicie bolesny, jak z resztą zawsze. Powieść ma prawie 500 stron, jednak zauważyłam, na podstawie choćby tej właśnie książki, że ostatnimi czasy wydawnictwa miewają jakiś kompleks dotyczący jak największej czcionki, interlinii i marginesów... Nie wiem co to ma na celu... Czyżby chodziło o to, że kilkadziesiąt stron więcej upoważnia wydawców do podniesienia ceny? Bo jeśli nie to, to nie wiem, bo marnować tyle miejsca na kartce, to wręcz karygodne.

    Podsumowując, "Król Kruków" okazał się bardzo fajną książką na dwa wieczorki, stanowiącą połączenie wszystkich gatunków, które powinny usatysfakcjonować, raczej młodszego czytelnika. Uważam, że starsi również mogą znaleźć tu coś dla siebie, jednak gdy poleciłam ją mojej dwunastoletniej kuzynce (ups, to chyba nielegalne, na okładce pisze 14+ haha) to była zachwycona. Ja niestety nie jestem. Czytało mi się naprawdę... w porządku, jednak była to dla mnie taka miła przygodówka na raz na zasadzie "łatwo przyszło, łatwo poszło", choć z pewnością, gdy kiedyś, w przyszłości zdarzy mi się dorwać kontynuację, nie omieszkam jej nie przeczytać! Ode mnie 7/10.

Oryginalny tytuł: The Raven Boys
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Małgorzata Kafel
Wydawnictwo: GWF
Data wydania: 19.06.2012r. 
Ilość stron: 496
Cena detaliczna: 39,90 zł