poniedziałek

Dengeki Daisy t. 1-4 - Kyousuke Motomi

    "Jeden przemądrzały szkolny woźny, zwyczajna uczennica, szczypta blue daisy, garść tajemnicy i hakerstwo w tle"

    Dengeki Daisy to manga z gatunku shoujo której pierwszy tomik dorwać mogliśmy w styczniu, a czwarty miał premierę parę dni temu. Pierwszy tomik dorwałam niedługo po premierze - od koleżanki, jednak gdy pojawił się drugi w empiku, niewiele myśląc, od razu kupiłam, a, że nie lubię mieć serii zaczynających się u mnie na półce od 2 tomu i w dodatku manga bardzo, ale to bardzo mi się spodobała, skombinowałam sobie także część pierwszą,a  potem trzecia, a teraz, dzięki uprzejmości wydawnictwa, w rękach mam także i czwarty tomik i chciałam się z wami podzielić wrażeniami opartymi na podstawie wszystkich czterech części. 

    Teru Kurebayashi to zwykła nastolatka, uczęszczająca do normalnej szkoły, jak rówieśniczki, jednak nie jest u niej tak kolorowo jak mogłoby się wydawać. Brat dziewczyny, a jednocześnie jedyna bliska jej osoba, umiera, zostawiając jej jedynie telefon z numerem zapisanym jako "Daisy". Daisy staje się dla Teru prawdziwym wsparcie, jej najlepszym przyjacielem. Dzieli się z nim sekretami, to on jest przy niej zawsze, aby ją wysłuchać. Jednak spokojna egzystencja Teru zostaje zakłócona, gdy ta zbija okno, a, że nie ma pieniędzy aby to odpracować, od tej pory staje się niewolnicą szkolnego woźnego - Kurosakiego. Ten wredny typ traktuje Teru jak prawdziwą niewolnicę, jest dla niej okropny, jednak pod tą maską chamstwa i pewności siebie, kryje się coś co jest teru bardzo dobrze znane... Sprawy zaczynają komplikować się jeszcze bardziej, kiedy niepożądane osoby podejrzewają Teru o posiadanie w komórce oprogramowania, jakie opracował jej brat i które zostawił właśnie w tym urządzeniu. Jednak to nie jedyne kłopoty dziewczyny. Ktoś włamuje się je jej mieszkania, demolując je od podstaw i dziewczyna zmuszona jest zamieszkać z Kurosakim.  Jak sprawy pomiędzy tą dwójką się potoczą? Czy Teru dowie się kto kryje się pod pseudonimem "Daisy"? Szkolny woźny okaże się jej życiową zmorą, a może kimś zupełnie innym?

    Od "Dengeki Daisy" tak naprawdę nie możemy wymagać nie wiadomo czego. Jest to zdecydowanie manga dla nie bardzo wymagających czytelników, i raczej zdecydowanie tylko dziewcząt, bo nie mogę sobie wyobrazić, żeby historia Teru i Kurosakiego podobała się jakimś czytelnikom o wysokich wymaganiach. Ale i tak jak na mangę shoujo fabuła jest dość niekonwencjonalna, bo mamy tu dość zdystansowane relacje dwóch głównych bohaterów, na tle jako takiego hakerstwa, które komplikuje wszystkim życie. Także główni bohaterowie nie są schematyczni - co prawda to trochę dziwne, żeby połączyć zwykłą nastolatkę liceum z woźnym i brzmi to śmiesznie, ale podczas czytania nie odnosi się wrażenia, że Kurosaki jest nie wiadomo jak starszy. bo pewnie nie jest, więcej niż 20 lat mu nie daje, choć autorka nie podała i coś czuję, że nie poda nam jego prawdziwego wieku ;)

    W wielu mangach z takiego własnie gatunku, choć zaobserwowałam, że nie tylko, ma miejsce zjawisko które mnie dość irytuje i jest to chyba największy minus tego komiksu. Mianowicie, to, że jak w pewnym momencie jest sytuacja taka delikatna, romantyczna, stonowana... to za chwilę oczywiście jak na złość musi być jakiś idiotyczny tekst, który sprawi, że ktoś sie będzie na kogoś darł i nici z romantyczności! Wiem, że tak jest w wielu mangach i anime, to w sumie taki ich urok, ale w tej serii irytowało mnie to wyjątkowo mocno.

    Bohaterów mamy tu całkiem sporo. Oczywiście nasza dwójka, której wizerunek widnieje na okładce każdej części - Teru nie jest nie wiadomo jak oryginalną dziewczyna, ale autorka dała jej odpowiednią ilość pewnych cech i przez to nie da się jej nie polubić. Kurosaki... tu już jest większy orzech do zgryzienia. Dla niektórych może on stanowić ideał chłopaka - taki niegrzeczny, wiecznie z tym swoim uśmieszkiem na ustach i pewnością siebie, ale niektórych może irytować to, jak się zachowuje w pewnych momentach. Ja jestem jakoś tak po środku, bo w pewnym sensie uwielbiam tego łysola, a z drugiej strony chwilami swoimi idiotycznymi decyzjami mnie irytuje. Teru oczywiście ma kilku licealnych przyjaciół, A Kurosaki Miszcza, ale stanowią oni tylko tło. Dziewczyna blisko jest z Riko - byłą dziewczyną swojego brata, która zna prawdziwą tożsamość Daisy'ego i jednocześnie jest przyjaciółka dla Teru i Kurosakiego, choć dla tego drugiego... w trochę brutalniejszy sposób.

    Kreska pani Motomi jest niczego sobie chociaż patrząc na głowę Teru i Kurosakiego np. na okładce czwartego tomiku, zastanawiam się jakiej wielkości musza mieć mózgi żeby mieć aż tak wielką głowę. Troche rzucające się w oczy jest to, że gdy mamy rozłożone przed sobą wszystkie cztery tomiki, jak ja teraz, to zauważymy, że autorka w całkiem inny sposób rysowała teru na okładce pierwszego,a  inaczej na ostatniego. Porównując własnie te dwie zobaczymy, że mimo tego, że na obu okładkach dziewczyna jest w mundurku, to jest on inny, włosy inne, oczy inne, nawet wzrost inny. Takie to lekko irytujące, ale da się przeboleć, nie dość, że mi się okładki "Dengeki Daisy" podobają i bardzo ładnie wygląda wszystko na półeczce.

    Tak więc podsumowując, "Dengeki Daisy" jako manga shoujo jest bardzo dobra, jednak wydaje mi się, że   nie usatysfakcjonuje bardzo wymagającego czytelnika. Ale prawdą jest to, że mi bardzo przypadła do gustu i ze stu procentową pewnością będę czytać dalsze tomiki. Zdecydowanie polecam dla osób, które jeszcze z komiksami tego typu nie miały okazji się zaznajomić oraz tym, którzy lubią lekkie i niezobowiązujące lektury, które się dosłownie pożera. Chciałabym dać mniej niż 8,5/10, ale nie potrafię, za bardzo pokochałam tę historię. Polecam!

    

sobota

Kuroshitsuji. Mroczny kamerdyner t. 1 - Yana Toboso

    Jak pewnie wiele osób odwiedzających dość często mój blog wie, piszę tylko o książkach, lecz swego czasu zaczęłam się bardzo intensywnie interesować mangami, czyli japońskimi komiksami, które niestety w Polsce nie są jeszcze tak bardzo popularne jak wiele osób by chciało. W związku z tym zainteresowaniem na moim blogu będą się teraz także pojawiały recenzje mang :) 


    "Zwiesz siebie kamerdynerem, a nie potrafisz nawet czegoś takiego?"


    "Kuroshitsuji" autorstwa Yany Toboso to manga której pierwszy tom ukazał się już 5 października do kupienia po polsku, jednak anime na postawie tej mangi można było obejrzeć w sieci już dużo wcześniej. Zawsze chciałam przeczytać historię o Mrocznym kamerdynerze, ale nie lubię kupować mang przez internet, wolę na spokojnie wybrać się do jeleniogórskiego empiku i tam sobie coś wybrać, jednak kiedy już tak na poważnie zaczęłam się interesować tego typu komiksami, pierwszy tom w zwykłych sklepach już dawno był niedostępny, a nie znoszę mieć jakieś serii nie od pierwszej części, więc na jakiś czas zapomniałam o Kuroshitsuji. Jednak teraz nadarzyła się okazja aby przeczytać tę serię więc nie śmiałam odmówić i zabrałam się w te pędy za czytanie. Jakie są moje odczucia po przeczytaniu pierwszego tomu?


Ten kamerdyner ma talent!


    Sebastian Michaelis to kamerdyner rodziny Phantomhive usługujący przede wszystkim swojemu szefowi i jednocześnie głowie tejże rodziny - dwunastoletniemu Cielowi Phantomhive. Jednak Sebastian nie jest takim znowu zwyczajnym kamerdynerem. Potrafi wszystko naprawić, wszystko zrobić, wszystko pokonać a przede wszystkim - przygotowywać najlepsze desery na świecie. Jego umiejętności poznajemy w momencie kiedy pokonuje mistrza sztuk walki sprowadzonego z nie wiadomo skąd przej jego pana Ciela a później gdy pokojówka Mey-Lin, ogrodnik Finnian oraz kucharz Bard mający za zadanie przygotować dom i posiłek na przybycie ważnego gościa, partaczą swoją robotę, Sebastian zmuszony jest wszystko naprawić. Jednak bez mrugnięcia okiem, ze swoim firmowym uśmieszkiem na twarzy sprawia, że wszystko jest gotowe na czas. Jednak co Sebastian zrobi, gdy jego najdroższy pan zostanie uprowadzony?


Ten kamerdyner potrafi wszystko!


    Yana Toboso z "Kuroshitsuji" zrobiła coś bardzo ciekawego. Gdy zaczynajmy czytać poznajemy Mrocznego kamerdynera z dość zabawnej strony. Uśmiechamy się do kartek i już większość osób będzie przekonana, że to w takim tonie utrzymany będzie cały tomik. Guzik prawda! Zaczyna się niewinnie ale kończy... Można by nawet rzec, że krwawo. W normalnej sytuacji spowodowało by mój swojego rodzaju niesmak, bo nie lubię mang utrzymanych w tonacji horroru, ale jednak sposób w jaki postać, którą pokochałam od samego początku rozprawiała się ze swoimi wrogami, przysparzał mi tylko uśmiechu na twarzy. Dodatkowo należy także wspomnieć, że, o dziwo, ale akcja "Kuroshitsuji" nie dzieje się w Japonii jak wszystkie mangi, które do tej pory czytałam, a w miejscu które po prostu uwielbiam - W Anglii, w Londynie dokładnie. Jeszcze jeden ogromny plus! Autorka w bardzo ciekawy sposób skontrastowała komedię ze swego rodzaju horrorem, jednak wszystko utrzymane w mrocznym klimacie, tworzy coś co  po prostu... Chce się czytać!


Ten kamerdyner jest najsilniejszy!


    Postacie tej mangi są dość różnorodne. Oczywiście najbliżej poznajemy Sebastiana oraz Ciela, którzy są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Ten pierwszy - demon wcielony. Dosłownie czy w przenośni? Oj, żeby się tego dowiedzieć, trzeba sięgnąć po tomik. Ciel - niezwykle spokojny i stonowany dzieciak wiecznie z opaską na oku. Ogromny wielbiciel słodyczy i dzieciak, który wcale nie zachowuje się jak dzieciak. Poza nimi oraz dość... dziwną służbą, o której wspomniałam wcześniej - Mey-Lin, Finnianem i Bardem mamy możliwość poznania Elizabeth - narzeczonej Ciela, o której myślę, że więcej będzie w następnych tomach, taką przynajmniej mam nadzieję.


Ten kamerdyner to zło wcielone!


    Kreska w Kuroshitsuji bardzo,a le to bardzo mi się podoba. Zaznacza wyraziste kontury, jednak bez przesady i postacie nie są ani patykowate, ani nie maja jakiegoś nie wiadomo jak irytującego elementu, jakim czasem są bardzo szerokie ramiona u męskich postaci. Jeśli chodzi zaś o ogólne wrażenie, gdy weźmie się "Kuroshitsuji" do ręki, to zdecydowanie i okładka i estetyczna, kolorowa oraz w pewnym sensie mroczna pierwsza strona bardzo zachęcają do dalszego przewracania kartek. Na półce egzemplarz także prezentuje się wyśmienicie, a jestem pewna, że gdy już zdobędę pozostałe tomiki, cała seria prezentować się będzie bardzo,a le to bardzo zachęcająco.


Czyżby ten kamerdyner był idealny?


    Podsumowując, "Kuroshitsuji" jest mangą, którą naprawdę warto przeczytać, z resztą przy tak małym wyborze mang na polskim rynku jest to niemalże konieczne dla wszystkich fanów japońskich komiksów. Sebastian uwiódł mnie swoim tajemniczym uśmieszkiem na twarzy, a Ciel niesamowitą tajemniczością. Już po prostu drżę z oczekiwania na to co będzie działo się w następnych tomikach, i mimo że wiem, że mogłabym obejrzeć anime i wszystkiego się dowiedzieć, to grzecznie poczekam. Tak wiec Mrocznemu kamerdynerowi dam ocenę 9/10 i z niecierpliwością czekam na następny tom!


Serwujemy Ci mangę, która doskonale smakuje podana z herbatą...




Egzemplarz otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Waneko :)




wtorek

Mechaniczny książę - Cassandra Clare

    "Wiktoriański Londyn powraca!"

    "Mechaniczny książę" autorstwa pani Cassandry Clare to druga część trylogii "Diabelskie maszyny", na którą było nam dane trochę poczekać, ale w końcu się doczekaliśmy. Bardzo tęskniłam za książkowymi bohaterami - Tessą, Willem, oraz w szczególności Jamesem, dlatego od książki wymagałam bardzo dużo. Zaczynając ją czytać, miałam nadzieję, że będzie to przygoda jaką naprawdę trudno przeżyć jedynie za pomocą książki. Pokładając w tej pozycji wielkie nadzieje zaczęłam czytać... Co mogę powiedzieć teraz, po przeczytaniu całości?

    W momencie, kiedy bohaterowie mogliby już spokojnie powiedzieć, że wszystko się zaczęło układać, cała sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje. Podstępny i chciwy Benedict Lightwood za wszelką cenę chce odebrać Charlotte kierownictwo nad londyńskim Instytutem. Kobieta jednak dzielnie walczy o to, aby zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń. Clave daje Charlotte dwa tygodnie na odnalezienie Mistrza, co wydaje się wręcz awykonalne., jednak nikt nie ma zamiaru się poddać, a już w szczególności nie Tessa, która z pomocą Willa, do którego czuje więcej niż by chciała, oraz Jema, z którym sytuacja nie jest zbyt jasna i klarowna, zaczyna szukać wskazówek. Do czego dojdą? Jaką rolę w tym wszystkim odegrają Jessamine oraz Nathaniel Gray? Co z Gabrielem Lightwoodem, może on także okaże się inną osobą niż wszyscy na początku myśleli? Jak Tessa poradzi sobie z uczuciami, co postanowi? Czy Charlotte uda się zachować Instytut? Czy uda im się odnaleźć Mistrza?

    Narracja książki jest, naturalnie, trzecioosobowa, nie mogłoby być inaczej, skoro poznajemy każdego bohatera osobno, a nie z perspektywy głównej bohaterki. Taką narrację także pani Clare stosowała w Darach Anioła i mam nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie jej wydać jakąś serię, nie zmieni tej konkretnej rzeczy.

    Przy czytaniu drugiej części jakiegokolwiek cyklu, nie możemy uniknąć tego, że naturalnie porównujemy tę część do swojej poprzedniczki. I właśnie tu mam pewien problem. No bo pamiętam co to było jak czytałam "Mechanicznego anioła" - byłam oczarowana Wiktoriańskim Londynem wykreowanym przez panią Clare, do wszystkiego byłam tak pozytywnie nastawiona, bo wtedy to było nowe, a teraz mogę z ręką na sercu powiedzieć, że zdarzyło mi się przeczytać inne książki, które wiktoriański klimat oddawały o niebo lepiej. No ale jestem fanką twórczości Cassandry wiec i tak pokładałam w "Mechanicznym księciu" wiele  nadziei i to chyba własnie dlatego, książka nie wydaje mi się być tak zachwycająca jak innym. Myśląc o niej, wiem, że mi się podobała, bo czytałam ją z uśmiechem na ustach, jednak szału nie było, trzeba to niestety przyznać. Inne osoby mogły odnieść całkowicie odmienne wrażenie, bo może patrzyły na tę pozycję pod innym kątem, albo nie miały tak wielkich oczekiwań jak ja, ale jak dla mnie naprawdę autorka mogła się trochę bardziej postarać.

    Jeśli chodzi o bohaterów, to myślę, ze własnie w tym punkcie się zawiodłam najbardziej. Tessa, przez prawie całą powieść mnie niesamowicie irytowała. Miała to, czego by na jej miejscu pragnęła każda a i tak jej to nie wystarczało, tak można by rzec. Cassandra Clare ma na tyle wyobraźni, aby wymyślać ciekawych bohaterów, ale, nie wiedzieć czemu, główne bohaterki jej coś nie wychodzą. Już postać Sophie wydawała mi się bardziej interesująca niż Tessy. Jeśli chodzi zaś o dwóch chłopaków, którzy są powodami miłosnych utrapień dziewczyny, od pierwszego tomu byłam w "Team Jem" i dalej w nim jestem, ale te kilka incydentów z tej części zdecydowało, że do Willa też poczułam jakieś tam małe, niewyraźne uczucie sympatii. W tej części jednak było też parę wątków poświęconych pobocznym postaciom, takim jak Jessamine, której od początku nie lubiłam, Sophie, którą za to jakoś tak automatycznie od zawsze darzyłam sympatią oraz Charlotte i Henry'emu, co też dało książce trochę smaczku. A ostatnie strony - uśmiech na pół twarzy!

    No i tak dochodzimy do punktu zwanego omówienie oprawy graficznej. Fani Darów Anioła oraz tej serii niesamowicie wiecznie skarżą się na okładki i ja też należę do tego grona, jednak przy "Mechanicznym księciu" nie ma takiej masakry jak była przy "Mieście upadłych aniołów", tudzież "Mechanicznym aniele". Wręcz mogłabym stwierdzić, że ta okładka jest jedną z bardziej udanych chociaż w dalszym ciągu oczywiście, nie dorasta oryginałowi do pięt.

    Podsumowując, od "Mechanicznego księcia" wiele oczekiwałam i niestety przez to czuję się trochę zawiedziona po przeczytaniu książki. Mimo tego, że czytało mi się ja przyjemnie i i tak przeżywałam z bohaterami wszystko ekscytując się zdarzeniami bardziej niż oni, to nie mogę pozbyć się z głowy myśli "Mogło być lepiej". No ale mimo wszystkich niedociągnięć, miło było nacieszyć się Jemem przez te kilka godzin. Teraz z niecierpliwością wyczekiwać będę ostatniej części tejże trylogii, a coś czuję, ze trochę poczekamy, skoro premiera za granicą ma być dopiero pod koniec marca 2013. Jeśli jednak już teraz, po przeczytaniu "Mechanicznego księcia" tęsknimy za twórczością Cassandry, zawsze można się pocieszyć, że najprawdopodobniej piąta część Darów Anioła już niedługo ;) "Mechanicznemu" dam 8/10 z nadzieją, że w przeciwieństwie do tej, trzecia część mnie zadziwi swoją wspaniałością no i oczywiście polecam, bo dla fanów Clare - niezbędna :)

    "Pozwól dłoniom, niech błądzą jako dwaj włóczędzy..."


Oryginalny tytuł: Clockwork Prince
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: MAG
Data wydania:
Liczna stron: 496
Cena detaliczna: 39 zł

Na zachętę, trailer do tej części :)

sobota

Zakochani - Lauren Kate

    "Zakochanie na każdy sposób"

    Po premierze "Zakochanych", byłam święcie przekonana, że jest to czwarta część cyklu "Upadli", jednak gdzieś coś przeglądając przeczytałam, że jest to jedynie uzupełnienie cyklu i rzeczywiście, kartkując książkę w Empiku zobaczyłam, że jest to zbiór czterech krótkich opowiadań, a każde z nich przedstawia jakąś historię miłosną, jednak każda historia dotyczy innej postaci. Pomyślałam sobie, że pewnie będzie ciekawe i zabrałam się za czytanie. Czy moje wrażenie po lekturze są pozytywne? Czy takie oddatki do serii powinny być pisane częściej?

    Króciótka książeczka opowiada nam cztery historie miłosne przedstawiajace różne typy rozwijającej się lub już trwającej miłości. Pierwsze opowiadanie przedstawiło nam swobodne przeistoczenie z przyjaźni w miłość dwójki bohaterów, do których myślę, że większość czytelników czuło sympatię - Shelby i Milesa. Było to dość luźne rozpoczęcie książki, ale myślę, że autorka dobrze zrobiła. Druga historia zaś należała do Rolanda, którego miłość niestety, ale wymagała poświęcenia i nie było mu dane nacieszyć się ukochaną. Historia byłą dość przygnębiająca, ale poprzez nią uzyskałam bardzo pozytywny pogląd na Rolanda jako na mężnego i odważnego wojownika, jakim był. Trzecia historia najbardziej przypadła mi do gustu. Niektórzy, którzy czytali tę książkę mogli odnieść całkiem inne wrażenie, jednak na mnie zakazana miłość dwóch kobiet pochodzących z dosłownie innych światów, przedstawiona przez panią Kate, zrobiła duże wrażenie. Ostatnia histroria wydała mi sie najbardziej monotonna i niepotrzebna bo były to walentynki Daniela i Luce, a przecież tyle mamy o nich w normalnych książkach... No ale w końcu jak mogłoby ich nie być, skoro sa głównymi postaciami w serii.

    Narracja książki jest, naturalnie, trzecioosobowa, jak z resztą cała seria. Nie odczuwałam z tego powodu jakiegokolwiek... niedoboru informacji, wręcz przeciwnie - podobało mi się to w jaki sposób autorka przedstawiła nam losy swoich bohaterów. Nie było czasu na nudzenie się, a jest to niewątpliwym sukcesem pani Kate.


    Jeśli chodzi o oprawę graficzną książki, to prezentuje się dość przyzwoicie. Osobiście uwielbiam okładki tejże serii bo bardzo mi się podobają i idealnie trafiają w moje gusta. Są takie... Mroczne ale jednocześnie jakby pociągające a nawet ośmieliłabym się powiedzieć, że trochę gotyckie. Lubię takie klimaty. Na półce seria także prezentuje się wyśmienicie, a czego chcieć więcej jeśli nie właśnie tego?


    Moja dzisiejsza recenzja nie jest długa, bo i książka nie jest długa i nie bardzo wiem co jeszcze mogłabym an jej temat powiedzieć. Bardzo mi się spodobał pomysł takiej dodatkowej części, która pozwala nam zaznajomić się z drugoplanowymi bohaterami całego cyklu, jednak niekoniecznie uważam, że taki dodatek jest niezbędny. Całość oceniam sympatycznym 6,5/10, bo nie było tam niczego co by mnie zwaliło z nóg, ale jednocześnie czytało się szybko i przyjemnie, więc nie widzę powodów do niepotrzebnej krytyki. Polecam, dla fanów serii - obowiązkowa.


Tytuł oryginału: Fallen in love
Nr. tomu w serii: dodatek
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 21.03.2012r.
Ilość stron: 220
Cena detaliczna 29/39 zł

poniedziałek

Żelazna córka - Julie Kagawa

„Magia, przyjaźń, miłość, zaufanie i… żelazo”

Wydawnictwo Amber na „Żelazną córkę” kazało nam czekać ponad rok, jednak cóż możemy zrobić? Nic! Tylko czekać. Wiec czekaliśmy. W końcu nadszedł ten dzień a zaraz po nim Dzień Książki podczas którego na jakąś promocję dało się załapać. I takim oto sposobem miałam drugi tom „Żelaznego dworu” w swoich łapkach jakiś miesiąc po premierze, ale to nieważne. Już trochę minęło odkąd przeczytałam „Żelaznego króla” i mimo że pamiętałam jak podobała mi się ta książka, to już miłość jaką darzyłam poznanych tam bohaterów oraz magiczne Nigdynigdy, zaczęła zanikać i nie zabrałam się za „Córkę” z nie wiadomo jakim zapałem, ale wystarczyło jakieś 40 stron, żebym zaczęła cieszyć się do kartek jak głupia przy kolejnym spotkaniu z niezastąpionymi bohaterami. Tak wiec czy to czekanie się opłaciło?

Braciszek Maghan Chase został jakiś czas temu uprowadzony do krainy magii – Nigdynigdy. Dziewczyna, dla której to wszystko było nowością zdecydowała się bez wahania za nim podążyć w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela – Robbiego, który w rzeczywistości okazał się być Robinem Koleżką, niesławnym Pukiem ze „Snu nocy letniej”. Jednak oczywiście bez komplikacji by się nie obeszło. Najmłodszy książę Zimowego Dworu – Ash z miejsca pragnie ich zabić, jednak Meghan zawiera z nim umowę. W zamian za pomoc w uratowaniu brata, książę będzie mógł zaprowadzić ją do królowej Mab i Zimowego Dworu tak jak jego Królowa sobie tego życzy. Jakiekolwiek uczucia w ciągu tej podróży się między nimi narodziły, umowa to umowa i Meghan po odzyskaniu brata zostaje zaprowadzona przez Asha do Zimowego Dworu jako „gość”. Nikt tego nie chce, jednak nie mają wyboru. Podczas jej pobytu na Zimowym Dworze ma dokonać się wymiana. Czym ona jest? Przekazaniem Berła Pór Roku przez Oberona dla Mab z powodu nadchodzącego okresu zimy. Jednak Berło zostaje skradzione. Podczas gdy Sage, najstarszy z Zimowych Książąt idzie przejść się z Meghan i z nią porozmawiać, zostaje zabity przez żelazne stworzenia, w których istnienie nie chce uwierzyć ten, kto ich na oczy nie widział. Mab widząc co zaszło bez wahania oskarża o wszystko Letni Dwór. Jednak czy słusznie? Meghan, wraz z księciem Ashem, który buntuje się przeciwko swojej królowej, wyruszają na poszukiwanie berła. Po drodze jednak spotkają jeszcze nie jednego sprzymierzeńca. Robin Koleżka w końcu musi kiedyś dojść do zdrowia. Kto wyobraża sobie Krainę czarów bez kota? Gimalkin też musi być. Dodatkowo, na dokładkę koń z żelaza i możemy ruszać! Jednak nie wszystko będzie takie proste jak z początku będzie się wydawało. Ash bowiem niestety ma charakter unoszącego się dumą księcia, przez co wpakuje się w nie lada tarapaty, a Pukowi zachce się… zakochać! Jak bohaterowie poradzą sobie z tymi wszystkimi przeciwnościami? Gdzie ukryte jest Berło? Co będą musieli zrobić aby się do niego dostać? Kim jest Leanansidhe i czy jej pomoc okaże się przydatna? Jak główna bohaterka poradzi sobie z przytłaczającymi uczuciami? Jakiej ofiary będzie wymagało odzyskanie Berła Pór Roku?

Narracja tejże książki, dokładnie tak samo jak pierwszej jest pierwszoosobowa, z resztą nie wyobrażam sobie żeby było inaczej… Co prawda Meghan nie jest osobą, która non stop wywołuje uśmiech na naszej twarzy swoimi docinkami, bo tak zdecydowanie nie jest, ale i tak jest przesympatyczną dziewczyną, rozdartą miedzy dwoma chłopakami, co uwielbiam, i zdolna do poświęceń nawet w najmniejszej sprawie.

Zadziwia mnie sposób w jaki pani Kagawa napisała tę książkę. Jest w niej przeraźliwie dużo wątków, mnóstwo komplikacji, akcja dzieje się i w Nigdynigdy i w normalnym świecie, a czytając to wszystko, nie, poprawka, pożerając to wszystko, ani razu nie miałam uczucia, że nie wiem o co chodzi, mimo że był taki natłok informacji. Mnóstwo bohaterów, mnóstwo miejsc… Julie Kagawa to wszystko opisywała w taki sposób, że czułam się jakbym była w Nigdynigdy i chodziła po tamtejszych terenach razem z  Meghan. Żeby książkę, która z pozoru jest zwykłym paranormalem, przedstawić w tak malowniczy sposób trzeba mieć po prostu talent.

„- Wreszcie. – Grimalkin wstał i przeciągnął się, aż mu się ogon wygiął nad grzbietem. – Decyzje podejmujesz równie powoli, co odpowiadasz na przywołanie. Mam nadzieję, że nie wejdzie Ci to w krew.
- Jak to, ty też idziesz?
- Nudzi mi się. – Kot machnął leniwie puchatym ogonem. – A ty zawsze zapewniasz rozrywkę… No chyba, że akurat czekam na twoje przybycie (…)”

Jeśli chodzi o bohaterów, to tak jak już wspomniałam, jest ich tam bardzo wielu, jednak chyba nie ma osoby (stworzenia) której bym nie zapamiętała. Każdy miał w sobie coś charakterystycznego. Główna bohaterka – osoba niesamowicie uparta, jednak chwilami dość… urocza. Nie mam nic do zarzucenia Meghan. Ash… O rany, Ash… Chłopie chodź tu do mnie bo po prostu ni wytrzymuję jak tylko o Tobie czytam! Po prostu ideał. Bynajmniej dla mnie. Parę wad by się znalazło, ale to tylko przy głębszym grzebaniu w jego osobie i na dodatek każdą z tych wad można by przekształcić na swego rodzaju zaletę. Jedną z tych wazniejszych postaci jest jeszcze oczywiście Robin Koleżka – przyjaciel Meghan, który darzy ją uczuciem, które ona sama nie wie czy odwzajemnia czy nie… Puk był cholernie sympatyczną postacią i mimo, że jestem stu procentowo Team Ash to Robbiego także lubię. Dalej mamy mojego kochanego kocura, Grimalkina. Bez tego to by książki nie było! Dodatkowo na szukanie Berła wyrusza z Meghan, Pukiem i Grimalkinem… Żelazny Koń, który sprzeciwia się nowemu Żelaznemu Królowi, którego wszyscy mają za oszusta. Jednak okaże się, że będą mieli jeszcze jednego niezastąpionego sprzymierzeńca, który pomoże im niemalże jak nikt inny – Leanansidhe, królowa Wygnańców, która sama została lata temu wygnana z Nigdynigdy teraz będzie służyła im pomocą, pomagała stać się zupełnie innymi osobami i wejść w miejsca, w które wejść będą musieli.  Jak z taką ekipą może im się nie udać? Poza nimi mamy jeszcze brata Asha – bezwzględnego Rowana, który będzie służył Mab mimo wszystko inne, oraz Oberona – Ojca Meghan i króla Letniego Dworu, który jak na ojca wykazuje się okropną ignorancją. No ale co poradzić. Poza wyżej wymienionymi postaciami jest jeszcze parę ważnych stworzonek, ale już chyba wystarczająco się rozpisałam… Poza tym jak przeczytacie to przecież wszystkich poznacie o wiele lepiej niż z mojej recenzji : )

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to wydawnictwo zdecydowało się nie zmieniać oryginału i okładki są takie jak w wydaniu amerykańskim, co uważam za plus, bo oddają one magiczny klimat tejże książki a dodatkowo na półce bardzo ładnie się prezentują. Tylko nie rozumiem, czemu Amber nie może wydać jakieś serii której dwie części są wydane tak samo. DLACZEGO, ja się pytam? „Żelazny Król” nie dość, że miał skrzydełka to jeszcze na okładce śliskie elementy, a tu ani widu ani słychu po tych elementach. Tak szczerze to gdzieś mam świecące elementy, ale skrzydełka? Żelaznego pożyczyłam co najmniej trzem osobom  i wygląda dość przyzwoicie, a teraz gdy pożyczę tę książkę takiej samej ilości osób, coś mi mówi, że tak wyglądać nie będzie. No przynajmniej w środku rozdziały są ładnie oznaczone. No i jeszcze kwestia, że ta książka jest zdecydowanie ZA KRÓTKA, ale to już nie wina wydawnictwa ;) Ci, którzy już zapoznali się z twórczością pani Kagawa, wiedzą zapewne, że mimo iż „Żelazny Dwór” ma 4 części, to są jeszcze krótkie, jakby dodatki, których najprawdopodobniej wydawnictwo nie wyda. Jedna z tych książek to „Winter’s Passage”, która można znaleźć na chomikuj w nieoficjalnym tłumaczeniu, jest króciutka, kilkadziesiąt stron. Jej akcja osadzona jest pomiędzy 1 a 2 częścią. Druga – „Summer’s Crossing” jest między 3 a 4 częścią. Myślę, że warto te dodatki przeczytać :)

No i musimy zakończyć recenzję tej cudownej książki. Co tu jeszcze mogę powiedzieć aby was zachęcić… sama nie wiem. Jestem w tej serii szczerze zakochana i mogłabym ja komplementować za idealną kreację bohaterów, fantazję, tamtejszy świat, magię tego wszystkiego, akcję która jest na każdej stronie powieści… ale żeby to poczuć samemu trzeba się z tą książką zapoznać. Ocena będzie taka sama jak w wypadku pierwszej części – max, jednak uważam, że ta część autorce wyszła nawet lepiej niż poprzednia. A to zakończenie!! Tak w sumie, to jak dla mnie ta seria mogłaby się tak zakończyć. Zakończenie niesamowicie zadowalające : D! W każdym bądź razie ogromnie polecam!

Oryginalny tytuł: The Iron Daughter    
Nr. Tomu w serii: II
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 04.04.2012r.
Ilość stron: 337
Cena detaliczna: 35,80

sobota

Przeprosiny.

Jejku, jak ja koszmarnie zaniedbałam bloga! Wstyd mi za samą siebie! W maju była rocznica, a od tak dawna już nic się tu nie pojawiło... Obiecuję że od jutra na nowo w miarę regularnie zaczną pojawiać się recenzje oraz na dniach także ogłoszę konkurs! :)
Serdecznie was przepraszam i pozdrawiam oraz mam nadzieję, że mimo tej długiej przerwy, osoby które czytały moje recenzje i zostawiały po sobie ślady, dalej będą to robiły :)