czwartek

Pocałunek nocy - Sherrilyn Kenyon

    "Zakazany owoc smakuje najlepiej"


    Chyba każda osoba lubiąca luźną fantastykę słyszała o serii o Mrocznych łowcach. Pierwszy tom - "Rozkosze nocy" został wydany dawno, bo w sierpniu 2010 roku, więc wiele osób miało czas aby się z tą serią zapoznać. Jeśli tego nie zrobiły, to mają problem - będą musiały nadrabiać więcej tomów! Bo koło tej serii każdy fan lekkiej fantastyki nie może przejść obojętnie.


    Wulf to wiking, który został "obdarowany" dość nieprzyjemną przypadłością, mianowicie każdy człowiek który go pozna, kilka minut później już nic z tego spotkania nie pamięta. Jednakże Cassandra, spotkana w barze dziewczyna, z którą od razu zaliczył dość bliskie spotkanie, ku jego zdumieniu, pamięta go. Jednakże dziewczyna jest pół- Apollitką, co automatycznie czyni ją zakazaną dla jego rasy, bo zamiast spółkowania z ludźmi jej gatunku, powinien ich zabijać, jednakże ich serca mają inne plany. Okazuje się także, że Artemida też... I zaskakuje obydwojga małą "niespodzianką", która zmieni całkowicie ich poglądy na wszystko inne. Czy miłość Apollitki i Mrocznego łowcy jest stanie znieść przeciwności losu? Co z okrutnym Daimonem chcącym zabić Cassandrę? Czy dziewczyna umrze w wieku dwudziestu siedmiu lat, tak jak powinna? Czy jest sposób na to, aby przekroczyła prób wieku i była ze swoim ukochanym na wieki?


    Czym dla mnie charakteryzują się książki Kenyon? Zdecydowanie twardymi mężczyznami, scenami nie dla małych dzieci oraz szczęśliwymi zakończeniami. Czy i tym razem tak będzie? Nie wiem, zobaczycie jak przeczytacie! Jedyna rzecz, która mnie dość irytuje to to, że zawsze mężczyźni miękczeją pod wpływem swoich kobiet no... aż za bardzo! Z twardego faceta robi się nagle taka dzidzia jeśli tylko jest w towarzystwie swojej ukochanej...


    Narracja oczywiście jest trzecioosobowa tak samo jak pierwszej części. Mamy trochę przybliżoną sytuację Cassandry, Wulfa a nawet Chrisa czy wroga. Oczy wszechwiedzącego narratora są wszędzie, o wszystkim nas informują, jednakże zachowując pozory tajemniczości i nadając książce smaczku, a oto przecież chodzi.


    Tak naprawdę główni bohaterowie mnie nie poruszyli w przeciwieństwie do tych z poprzedniej częc - "Tańca z diabłem", która była o niebo lepsza. Wulf był neisamowicie zdesperowanym facetem, a Cassandra miękką, zrozpaczoną tym, ze niedługo umrze kobietą. Tak naprawdę osobą, która sprawiała, ze się uśmiechałam był Chris i czasami, gdy miała dobry humor, Kat, bo główni bohaterowie na tym polu mnie zawiedli. 


    Co do okładki to... Nie mam zdania. Jak dla mnie szata graficzna całej tej serii jest dość mocno... przeciętna. Jedynie trzecia część była w miarę blisko klimatu książki, niestety. W dodatku jest tu przedstawiony krótkowłosy brunet i blondynka, a Wulf miał włosy długie, za to Cassandra była ruda, więc nawet pod tym względem się nie zgadza... Wygląda to trochę jakby po prostu ktoś zwykłe zdjęcie rzucił w photoshop i dał na okładkę do książki. dla mnie to jakiś olbrzymi minus nie jest, ale odstraszyć może nowych nabywców serii.


    Podsumowując, książkę Kenyon po prostu połknęłam, to trzeba przyznać. Przygoda z tą książką była naprawdę przyjemna, miło było znowu oddalić się myślami w świat Mrocznych łowców, jednakże ta część nie umywa się do swojej pośredniczki. Mam wrażenie, że pani Kenyon, mimo, że stara się za każdym razem czytelnika zaskoczyć,  posługuje się w każdej książce bardzo podobnym schematem, jednakże to skutkuje. Polecam tę książkę fanom serii a serię fanom lekkiej fantastyki :) Pozdrawiam i daję ocenę 7,5/10.


Tytuł oryginału: Kiss of the Night
Nr. tomu w serii: IV
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 02.12.2011r.
Ilość stron: 432
Cena det.: 35 zł


Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG.

poniedziałek

Błękit szafiru - Kerstin Gier

    "Meet the time as it seeks us"*


    W miesiącu sierpniu, czyli dawno, dawno temu, dane mi było przeczytać książkę "Czerwień rubinu" czyli pierwszą część Trylogii Czasu autorstwa Kerstin Gier. Aby spotkać się z niepochlebną opinią co do tamtej książki trzeba by było naprawdę głęboko pogrzebać, że "Czerwień" był książką... inną. Uwiódł ogromne grono ludzi. Drugą część Trylogii Czasu właśnie opisuję i, nie powiem, mimo że na początku niesamowicie ubolewałam, że dopiero teraz dorwałam tą książkę, teraz także ubolewam, ale z całkowicie przeciwnego powodu, mianowicie żałuję, że nie zostawiłam sobie tej książki na urodziny, bo świętowałabym ze wspaniałą lekturą i od razu mogłabym się zabrać za "Zieleń szmaragdu". No ale koniec tego marudzenia. Oto recenzja "Błękitu szafiru", wiec radujcie się ludzie i przygotujcie na sporą dawkę moich pozytywnych wrażeń.


    Główna bohaterka, Gwendolyn, nadal jest zdumiona tym jakie jest jej przeznaczenie. Dalej wszystko jest dla niej podejrzane i tajemnicze, a w dodatku mnóstwo osób oskarża ją o zdradę, przez co nawet nie może iść korytarzami bez opaski na oczy. Dziewczynie się to oczywiście nie podoba, ale co innego może zrobić? Jednak to tylko początek problemów, bowiem siedemnastoletnia Gwen, jak każda nastolatka chodzi do szkoły, ma problemy miłosne, oraz, już nie jak każda, jest zmuszana do brania idiotycznych lekcji jak trzymać wachlarz, tańczyć manueta, czy klaskać. Po co to wszystko? Zbliża się bowiem większa misja, jednak co w tym wszystkim jest najgorsze? No tak, dochodzi do tego jeszcze wredna kuzynka, która umie i rozumie wszystko to czego Gwendolyn nie, i w dodatku jest powodem nieczęstych uśmiechów Gideona... Bowiem to ona miała być podróżniczką w czasie, ale niestety - los chciał inaczej. Jak "zielona" w tym "interesie" dziewczyna sobie poradzi? Czy oszałamiający wręcz Gideon będzie jedyną fajną i przyjemną rzeczą w tym wszystkim, czy może kolejną komplikacją?Co się wydarzy podczas jej małych, koniecznych podróży kilkadziesiąt lat wstecz do zapyziałej piwnicy? Kogo tam spotka? Czy mały demon-gargulec Xemerius okaże się wkurzającym demonem, czy pomocnym przyjacielem oraz niewidzialnym... szpiegiem?Czym jest zielony jeździec? Czy w końcu dowiemy się, czy Lucy i Paul są "tymi złymi" czy "tymi dobrymi"? Co kryje się w domu rodziny Montrose przy Burbon Place 81?


Nic nie zatrzyma miłości: ni rygle, ni bramy.
Przez wszystko przejdzie.
Początku nie ma, od zawsze bije skrzydłami
i na wieki biła będzie.**


    Pierwsza scena "Błękitu szafiru" jest jednocześnie ostatnią z "Czerwieni rubinu", przez co chcę powiedzieć, ze nie mamy żadnych przeskoków czasowych, cały czas jesteśmy z bohaterami na bieżąco, śledząc ich przygody. Akcja powieści mknie wystarczająco szybko, aczkolwiek również zrozumiale, że wciąga nas w swe sidła, a my nawet tego nie zauważamy. Przed "Błękitem..." miałam dwutygodniowy zastój... dorwałam go i... pyk! Już książka skończona :)
    
    Narracja tej części, mimo, że jest taka sama jak poprzedniej, trochę mnie irytowała. Gwendolyn wcale nie można było nazwać dojrzałą dziewczyną, i widząc wszystko jej oczami, czasami miało się wrażenie, że prowadzi nas przed książkę 11-letnie dziecko a nie 17-letnia dziewczyna, od której wymaga się dojrzałości. Oczywiście uczucie to nie towarzyszyło mi cały czas, tylko w niektórych fragmentach. Czytając te jej wtrącenia w nawiasach, z rozpaczą muszę przyznać, że przychodziła mi na myśl książka "Monster high", a kto ją czytał, wie dlaczego używam słowa "rozpaczą". Jednakże, trzeba przyznać, że mimo to książka niesamowicie wciągała i niemalże się ją... połykało :)


    Nie mamy jakichś szczególnych zmian w arsenale bohaterów. Gwendolyn nie zmieniła się ani trochę, Gideon... ach, ten Gideon... Chwilami był po prostu wspaniały, nic tylko schrupać takie ciasteczko, ale niekiedy niesamowicie mnie irytował, bo czasami także zachowywał się jak niedojrzałe dziecko a nie jak prawie 20-letni mężczyzna! Jednak z bólem muszę przyznać, że nie odejmowało mu to uroku, a, za karę, powinno! Kto irytował mnie najbardziej? Oczywiście nie kto inny jak Charlotta. Tak naprawdę to nie dziwiłam się Gwen, że tak bardzo miała jej dość, ja po prostu nie wytrzymałabym psychicznie z taką osobą pod jednym dachem, o jej matce nie wspominając... Ważną rzeczą jest także to, że w tej właśnie części pojawił się bohater, którego zaczęłam ubóstwiać, mianowicie... Xemerius! Ten uroczy, niewidzialny dla wszystkich, oprócz Gwenny demon-gargulec urzekł mnie swoimi zawsze trafnymi komentarzami i ciekawym usposobieniem. Na szczęście było go naprawdę dużo! Pozostają jeszcze Lucy i Paul, o których niestety mowa jest tylko w prologu i epilogu, a z tego można naprawdę niewiele wywnioskować... Już po prostu nie mogę się doczekać "Zieleni szmaragdu", kiedy w końcu dowiemy się co tak naprawdę jest ich celem.


    Myślę, ze większość osób zgodzi się ze mną, że ta seria ma NIESAMOWITE okładki! Wydawnictwo Literacki Egmont nie miało okazji wydać wiele książek, ale wierzę, że zaczną je wydawać z równie cudownymi oprawami graficznymi, w porównaniu z oryginałem to bajka, mimo, że tamte też coś w sobie mają! Na półce także seria będzie prezentować się rewelacyjnie :) No ale jak mówiłam - to chyba najładniejsze okładki książek jakie spotkałam, bez przesadyzmu :D W środku czcionka, oznaczenia rozdziałów - nie mam żadnych zarzuceń, nie dość, ze miedzy rozdziałami mogliśmy znaleźć ciekawe bonusy jak drzewa genealogiczne, cytaty (patrz tytuł recenzji) itp. Ogromny plus!


    Podsumowując, "Błękit szafiru" jest niesamowicie udaną kontynuacją. Cała ta seria wniosła spory powiew świeżości do literatury z tego gatunku i patrząc przez pryzmat pierwszej i drugiej części, wnioskuję, że trzecia utrzyma poziom i niejednym nas zaskoczy. Dodać należałoby jeszcze, że "Błękit" zakończył się w takim momencie, że nic tylko płakać. Coś czuję, że premiery następnej części będę wyczekiwała jak na szpilkach, mimo, że wiem, że książkę dostane dopiero koło 3 marca... Ech, będzie większa radość z czytania :D Trylogię czasu gorąco polecam wszystkim tym, którzy uwielbiają wciągające, zaskakujące i nieprzewidywalne książki oraz są gotowi na zarwanie nocy :) Ocena oczywiście 10/10!


Aby utrzymać nas jeszcze bardziej w niepewności, na końcu mamy następujący kod liczbowy, który, gdy się rozszyfruje, odkryje się co znajduje się w skrytce domu Montrose (strona, wiersza, słowo, litera i tak w kółko...). Jednakże, zagadka jest do rozwiązania dopiero gdy będziemy mieli w rękach trzecią część :(


151  13  3  1  62  13  5  1  23  29  1  2  313
6  8  1  117  25  5  3  113  7  8  4  326  3  1
3  123  12  4  3  329  3  2  4  359  15  4  4

* W tłumaczeniu "Spotkajmy się z czasem, skoro nas szuka" ~ William Szekspir
"Błękit szafiru" str. 111

** Matthias Claudius (1740 - 1815)
"Błękit szafiru" str. 37

Oryginalny tytuł: Saphirblau
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data wydania: 10.10.2011r.
Ilość stron: 364
Cena det. 34,99

wtorek

Nevermore. Kruk - Kelly Creagh

    "Uważaj czego pragniesz... Możesz to otrzymać."


    Dawno nie było książki, która byłaby tak intensywnie reklamowana jak "Nevermore. Kruk" autorstwa debiutującej Kelly Creagh. Jeszcze sporo przed wydaniem książki u nas na blogach pojawiały się banery zapowiadające, do książek wydanych w październiku dołączone były kalendarzyki.... O "Kruku" także można było wiele usłyszeć z bardzo zachwalających przedpremierowych opinii, jednak ja cierpliwie poczekałam na premierę, nie cierpiałam na brak książek do czytania. Czy teraz, gdy książka leży skończona mogę się podpisać pod tymi wszystkimi pozytywnymi recenzjami, czy jednak jest jakieś "ale"?


    Varen i Isabel to dwoje ludzi tak odmiennych jak tylko się da. Ona, czirliderka obracajaca się w najlepszych kręgach, on osamotniony got chowajaąy się w cieniu i nie rzucający się w oczy. Połączyła ich rzecz banalna, mianowicie projekt z angielskiego an temat Edgara Allana Poe. Od tej pory tajemnicze spotkania w bibliotece, z pozoru nudnym miejscu, będą niesamowicie intrygować coraz bardziej poddającą się mrocznemu urokowi Varena dziewczynę.Isabel postawiła sobie za cel odkryć Varena. Dlaczego używa nagminnie fioletowego tuszu? Co jest w jego tajemniczym notatniku do którego nie pozwala zaglądać i który ma zawsze przy sobie? Dlaczego jego relacje z rodzicami są takie a nie inne? Co z całą historią mają wspólnego książka z powieściami Poe która stanie się tak niesamowicie ważna? Czy Isabel uda się uratować Varena przed demonami które on sam powołał do życia?


    Narracja książki jest trzecioosobowa, aczkolwiek narrator kurczowo trzyma się Isobel i nie ma scen jak np. Varen sam w domu ze swoimi rodzicami, wszystkiemu musi towarzyszyć ciekawskie ucho cheerleaderki, przez co mamy wrażenie jakby narracja była prowadzona z jej punktu widzenia, ale mimo tego nie jest, więc da się wytrzymać, a mówię tak bo niekoniecznie stała się moją ulubioną żeńską bohaterką książkową ;)


    Czytając recenzje przedpremierowe, tudzież po prostu te powstałe przed moją, prawie w każdej natknęłam się na zachwyty i hymny pochwalne odnośnie osoby Varena i w pełni się pod nimi podpisuję. Osobiście jestem wierną fanką niegrzecznych chłopców, a Varen, jako skryty w sobie got, zawsze siadający na tyłach klasy, zadający się z grupą swoich "wyznawców" zdecydowanie podchodził pod tą kategorię, mimo, że nie dosłownie. Jego tajemniczość mnie uwiodła, mimo, że czasami bywała irytująca. Ale to tylko przez moją okropną niecierpliwość, bo będąc w połowie książki już ledwo co mogłam wytrzymać, tak bardzo chciałam wiedzieć jaki ta historia będzie miała finał. Autorka, na pewno specjalnie, połączyła w książce dwa kontrasty, czyli roześmianą "jaśniejącą" i wesołą cheerleaderkę Isabel z mrocznym Varenem, jednakże nie rzucało się to w oczy tak bardzo, bo Isabel nie była jakąś specjalnie pustą blondynką, a dość inteligentną dziewczyną, mimo, że mi nie za bardzo podeszła.


    Okładka jest genialna. Jakby... symboliczna, ma w sobie wiele przekazań jak kruk, czy fioletowa plama pod nim. Także dużym plusem oprawy graficznej jest to, że mimo iż okładka jest biała, to grzbiet czarny, bo biały za bardzo by się odznaczał. Oczywiście nasza okładka podoba mi się bardziej od zagranicznej, mimo, że ta też jest warta uwagi. W środku mamy przyswajalną czcionkę, dużo rozdziałów, ogółem rzec zajmując jest ładnie i schludnie, ze skrzydełkami w dodatku, wiec zdecydowanie solidny druk (i dobry papier!) należą do plusów.


    Podsumowując, książka autorstwa Kelly Creagh to w pewnym sensie coś innego niż było do tej pory, ale znowu nie zaskakuje nas aż taką ogromną porcją świeżości, jedynie taki trochę mocniejszy podmuch. Trochę nie rozumiem zachwytów nad tą książką. Owszem, klimat jest, Varen jest, w miarę oryginalny wątek jest, książka wciąga, no ale ja się pytam gdzie tu jest rewelacja? Książka jak dla mnie zasługuje na 8,5/10, bo bardzo mi się podobała, jednakże fajerwerków brak. Dodam jeszcze na koniec tylko, że tak jak już pisałam w recenzji "Pomiędzy" Tary Hudson - Nie rozumiem dlaczego wydawnictwo wzięło się za te dwie serie, mimo, że do wydania zagranicznego drugich części jeszcze tak wiele czasu... Na drugą część Kruka na pewno sobie poczekamy do października co najmniej, jak nie lepiej, a zakończenie jest takie, że naprawdę trudno będzie wytrzymać... Ale damy radę :) Polecam "Nevermore" fanom paranormali, bo nie wiem czy książka okaże się czymś interesującym dla ludzi szukającym w literaturze czegoś więcej, aczkolwiek spędziłam przy tej pozycji parę bardzo miłych wieczorów, więc polecam, jak najbardziej.



Oryginalny tytuł: Nevermore
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 09.11.2011r.
Ilość stron: 455 ( nie wiem skąd takie liczby jak 510 czy 520 na lubimyczytac i empiku)
Cena det.: 39,90


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!



Dodatkowo zapraszam jeszcze na teledysk i piosenkę autorstwa zespołu BastaB stworzoną specjalnie na potrzeby tej książki. Nie każdemu musi przypaść do gustu :)





I na sam koniec zapraszam jeszcze do wywiadu z bohaterami - Isabel i Varenem!

sobota

Królestwo cieni - Celine Kiernan

    "Z przyjaciółmi przez świat"


    "Królestwo cieni" to druga już, po "Zatrutym tronie" część przygód Wynter Moorehawke, Raziego oraz Christophera. "Zatruty tron" przypadł mi do gustu, wtedy nawet bardzo, ale na przestrzeni czasu książka straciła w moich oczach. Teraz, ze względu na grubość ciężko mi się było wziąć za "Królestwo cieni", aczkolwiek dałam radę, a gdy już zaczęłam, dalej, mimo objętości, poszło jak z płatka. Jakie niespodzianki skrywa przed nami "Królestwo cieni" i czy zdoła pobić swoją poprzedniczkę?


    Wynter wyrusza na poszukiwanie Albiego, a wszystko wskazuje na to, że już nie jest tym kim był wcześniej i podejmuje takie działania na własną rękę, że trzeba go po prostu znaleźć i tam się spytać czy postradał rozum czy jak. Wynter wyrusza sama, jednakże sami wyruszają również Razi i Christopher. Na szczęście przeznaczenie krzyżuje ich drogi tak, że się spotykają i teraz w trójkę zmierzają do obozu Albetrona, mimo, że Razi bardzo nie chce, aby przyjaciele narażali się razem z nim. Czy przyjaciele okażą się niezastąpioną pomocą czy kłodami pod nogami? Czy uda im się znaleźć obóz Albiego? Jeśli tak to co z nim?Dalej jest tą samą osobą którą był? Co z tajemniczą Emblą, która trochę namiesza w życiu Raziego? I co wyniknie z relacji Wynter i Chstophera?


    Narracja książki jest trzecioosobowa i nie wyobrażam sobie żeby było inaczej, choć w momentach kiedy na przykład Razi i Christopher cicho ze sobą rozmawiali poza zasięgiem słuchu Wynter, miałam wrażenie, jakbym była nią i ich podsłuchiwała, a świadczy to o tym, że sposób prowadzenia narracji bardzo mnie wciągnął i się spodobał. Jedną z wad pierwszej części było to, że mieliśmy tam ogromną ilość rozwlekłych opisów, ale na szczęście w tej części, mimo, że nadal możemy się na nie natknąć, to dialogów też jest sporo przez co pani Kiernan nie pozwala nam się nudzić.


    Co do bohaterów, to w tej części Wynter, Razi i Christopher całkowicie odcinają się od zamku Jonathona, więc z postaci z pierwszej części mamy tylko ich trójkę. Wynter, bardzo dojrzała jak na swoje piętnaście lat, była naprawdę wyjątkowo mało irytującą bohaterką, co jest bardzo pozytywną rzeczą. Razi troszkę mnie irytował swoim podejściem do niektórych spraw, ale Christopher... Ten facet to po prostu cud, miód i orzeszki. Momentami był niesamowicie słodki, kiedy indziej odważny i trzeźwo myślący, co bardzo u niego lubiłam. Nie był typowym "przystojniakiem" z paranormali, z resztą ta książka niczym paranormala nie przypomina, a dojrzałym i rozkochującym w sobie kobiety mężczyzną.


    Na początku i końcu książki po rozłożeniu skrzydełek mamy bardzo sympatyczną mapkę z której sporadycznie korzystałam, żeby się rozeznać w którym miejscu są nasi bohaterowie. Również z tyłu, lecz jeszcze na kartkach, autorka (tudzież wydawnictwo?) zrobiła "słowniczek" który pomagał nam zrozumieć mowę Merrońską. Naprawdę często się przydawał i był pomocny, ale najgorsze było to, że w chwilach kiedy naprawdę chciałam się czegoś dowiedzieć, zwrot nie był przetłumaczony. Jednak, na szczęście, były to sporadyczne przypadki.


    Co do oprawy graficznej, należy się tu wielki, wielki plus grafikom za stworzenie takiej okładki, oraz naszemu wydawnictwu, że tej okładki nie zmienili, bo doskonale oddaje ona klimat książki i, tak jak w przypadku pierwszej części, nie wyobrażam sobie, żeby była inna, na przykład jak ta czarno biała zaprezentowana na górze, która do mnie w ogóle nie przemawia. Nie mam wątpliwości co do tego, że mężczyzna na okładce to Christopher i częściowo tak go sobie prze to wyobrażałam. ogółem rzecz biorąc, powieść ślicznie prezentuje się ze swoją poprzedniczką na mojej półce oraz w środku także jest niczego sobie: dobra czcionka, eleganckie oznaczenie rozdziałów. Kolejny plus.


    Podsumowując, "Królestwo cieni", jak dla mnie, wypadło o wiele lepiej na tle swojej poprzedniczki. Ta część o wiele bardziej mnie wciągnęła i nie pozwalała się nudzić ani przez chwilę. Pani Kiernan stworzyła świat który powinien polubić każdy fan lekkiej fantastyki, lubiący przeżywać przygody razem z bohaterami. Serdecznie polecam Wam "Trylogię Moorehawke" i czekam na wasze opinie :) Ode mnie ocena 9,5/10.


Oryginalny tytuł: Crowded Shadows
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: 05.10.2011r.
Ilość stron: 512
Cena det.: 39.90
    
Za książkę składam ogromne podziękowania Grupie Wydawniczej Publicat!

Ostatnia część porywającej trylogii "Zbuntowany książę" już 28 lutego (cóż za przeznaczenie, prawie moje urodziny :>)!


niedziela

Raz wiedźmie śmierć - Kevin Hearne

    "Czy tym razem urok osobisty coś da w walce z tymi z którymi będzie się musiał zmierzyć druid?"

    "Raz wiedźmie śmierć" to druga, po "Na psa urok" część Kronik Żelaznego Druida, a nie ukrywam, że po pierwszej części po drugą sięgnęłam z ogromną chęcią, gdyż miałam nadzieję, że ta część mimo wszystko pobije pierwszą i zakocha mnie w sobie. Czy ta część zaskoczyła nas czymś nowym, czy może była jedynie przeciągnięciem wydarzeń z pierwszego tomu o przygodach ostatniego z druidów? Czy okazała się wystarczająco dobra, abym zarywała noce i chichrała się do kartek jak głupia?


    Nasz główny bohater zostaje zaskoczony nowym poziomem swojej popularności oraz ilościom ofert składanym przez przeróżnych bogów. W końcu zabicie celtyckiego boga to nie rzecz jaką da się wykonać na co dzień. Prawdziwe kłopoty zaczynają się wtedy kiedy do Atticusa przybywa bóg-oszust Kojot i prosi o unicestwienie istoty, która okazała się być nie takim zwykłym demonem jakich wiele się po tym świecie pałęta. Jednak co to jedna przeszkoda dla Atticusa? Nie lepiej postawić od razu trzy? Główny bohater będzie musiał się także uporać z sabatem germańskich wiedźm oraz z bachantami, które prosto z miasta kasyn przybywają aby miasto O'Sullivana zmienić w miejsce rozpusty. Czu urok osobisty, cięty język, wilczarz oraz... prawnicy wystarczą aby stawić czoła komplikacjom na drodze druida?


    Tak jak w pierwszej części, Kevin Hearne uracza nas prze zabawną narracja pierwszoosobową z perspektywy Atticusa, co nas w żaden sposób nie ogranicza, wręcz przeciwnie, oraz, co jest jedną z najważniejszych rzecz, mamy wgląd w jego rozmowy z Oberonem. Bez tego książka nie byłaby taka sama! Dobre jest także to, że mimo zabawnego i chwilami niemalże rozbrajającego usposobienia Atticusa, w książce nie brakuje poważnych wątków i scen które doskonale budują napięcie i zasiewają w duszy czytelnika ziarenko ciekawości, które kiełkuje z każdą kolejną stroną, aż pod koniec przeistacza się w wspaniały kwiat satysfakcjonujący wszystkich.


    Co do bohaterów, to w sumie nie doszedł nikt specjalny, a o tych co już byli nie mam do powiedzenia niczego nowego. Atticus - wiadomo - inteligentny oraz niesamowicie sprytny paranoik dalej był powodem do mojego śmiechu, ale z żalem muszę wyznać, że w tej części było zdecydowanie mniej Oberona. Były rozmowy ale już nie tak częste, a przeczytałam w jakieś recenzji, że w trzeciej części będzie ich jeszcze mniej co mnie bardzo... unieszczęśliwia.


    Oprawa graficzna... Znowu na okładce mamy do czynienia z dokładnym odwzorowaniem opisywanego w książce Atticusa a klimat okładki jak i ogólnie tytuł książki doskonale udziela się całej zawartości tej powieści.        Jednakże rzeczą na którą będę musiała ponarzekać jest ta strasznie nieprzyswajalna przez moje oczy czcionka. Chwilami aż normalnie mi przeszkadzała... Ale dało się przeżyć. W każdym bądź razie nie mogłam się do tego przyzwyczaić.


    Podsumowując, książka "Raz wiedźmie śmierć" mimo że jest na podobnym poziomie jak pierwsza część jakoś bardziej przypadła mi do gustu, szybciej poszła i o wiele przyjemniej, dlatego też zasługuje na wyższą ocenę, a konkretniej 7.5/10, a jak! Mam nadzieję już za niedługo spotkać się ponownie z Atticusem i jego "spółką" w  "Między młotem a piorunem". Polecam!


Oryginalny tytuł: Hexed
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 17.08.2011r.
Ilość stron: 400
Cena det.: 35,80


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Rebis!