środa

Niepokój - Maggie Stiefvater

    "Nie wiedziałam, że istnieje tyle różnych sposobów na to, żeby powiedzieć żegnaj..."

    "Niepokój" Maggie Stiefvater, której seria o elfach nie spodobała mi się w ogóle, to druga część trylogii "Drżenie", gdzie pierwszą część miałam okazję przeczytać już jakiś czas temu i wywarła ona na mnie bardzo pozytywne wrażenie, więc gdy tylko druga część tejże serii wyszła, od razu chciałam zabrać się za czytanie, zachęcona tym, że pierwsza część zakończyła się bardzo niepozornie, oraz tym, że kontynuacja przygód Grace i Sama jest jeszcze bardziej zaskakująca i nieprzewidywalna. Czy druga część podtrzymuje poziom pierwszej, czy może wręcz przeciwnie? 

    Nadchodzi zima, wszędzie mróz i chłód, a Sam dalej jest człowiekiem, co zwiastuje bardzo, ale to bardzo dobry obrót spraw. Jednak jak jedna rzecz przestaje trapić bohaterów książki, to zaczyna druga, bowiem z Grace nie wszytko jest tak jak być powinno. Dziewczyna nieustannie źle się czuje, gorączkuje... A to nie zwiastuje nic dobrego. Chociaż może to tylko objawy gorączki i nie ma się co martwić? Jednakże nie tylko z Grace jest problem. Trzeba wymyślać mnóstwo usprawiedliwień rodzinie Olivii, która została zarażona klątwą wilkołactwa, oraz Isabelle, która zaczyna czuć coś do Sama także nie zwiastuje niczego dobrego. Wydawałoby się, że bohaterowie już mają kupę "roboty" jednak nawet to nie jest wszystkim z czym muszą się uporać, bowiem problem stwarza też Cole, nowy wilkołak z burzliwą przeszłością, którego Isabel znajduje nagiego w swoim domu. Co z nim nie tak? Czy Isabel będzie dane poczuć coś do Cole'a? Co z Grace? Czy uczucie jej i Sama będzie miało szansę przetrwać mimo wszystkich przeciwności?

    Narracja tej części jest podobna do pierwszej, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z wieloma punktami widzenia, mam tu na myśli perspektywami pierwszoosobowymi wielu postaci, chociaż do Grace i Sama, narratorów pierwszej części, dołączyli Cole i Isabel. Osobiście uważam, że autorka bardzo dobrze zrobiła zapoznając nas z ich przemyśleniami, bo, po pierwsze, jakbym cały czas słuchała, niekiedy monotonnego, nudnego i żałosnego Sama i chwilami niewiele lepszej Grace to książka wypadłaby o wiele gorzej,a  po drugie, oni też są głównymi bohaterami, więc coś tamtego zdecydowanie pomogło nam się z nimi bardziej zżyć.

    A co do bohaterów... Jak już wspomniałam we wcześniejszym akapicie, Sam i Grace, mimo, że byli zazwyczaj niesamowicie uroczy, zaczęli mnie już tą swoją ckliwością nużyć, bo od jakiegoś czasu kręcą mnie te książki i ci bohaterowie w których jest coś ostrego, a w głównych bohaterach tej trylogii nic takiego nie ma. Odrobina pikanterii pojawia się za to w osobie Isabel oraz Cole'a. Isabel, którą mogliśmy poznać już w pierwszej części, nie wiedzieć czemu, tym razem zyskała sobie moją wyjątkową sympatię, za to Cole, był bardzo... nieodgadniętym chłopakiem i dość ciężko było go rozgryźć, aczkolwiek był intrygujący i ciekawy, więc jego postać także zaliczamy na plus. W książce było jeszcze kilku innych bohaterów, aczkolwiek to ta czwórka była najważniejsza i najbardziej wpływała na klimat książki i to jak ją odbieraliśmy. Nie uznaje kreacji tych bohaterów ani za dobrą, ani za złą, chociaż uważam, że było troszkę zbyt ckliwie.

    Jeśli zaś chodzi o oprawę graficzną, to, mimo iż nie jest tak źle jak w pierwszej części, gdzie okładka wygląda jak przeciętne tło zimowe z wklejonym pośrodku wilkiem w paincie, to dalej daleko okładce do nazwania jej czymś zachwycającym. Owszem, jest ładna, ale to największy komplement jaki można o niej powiedzieć. Jednak, trzeba to wydawnictwu przyznać, że papier jest rewelacyjnej jakości, czcionka idealna... w środku nie mam nic a nic do zarzucenia. Jednak jedyny zarzut jaki jeszcze mam to cena, bowiem powinna być ona, proporcjonalnie do ilości stron, o jakieś pięć złotych mniejsza, albo przynajmniej wydawnictwo mogło postarać się o skrzydełka, aby się mniej niszczyła, bo tak to niestety - po dwóch dniach noszenia w torbie nie wygląda jak nowa, jak to czasem bywa w przypadku książek np. wydawnictwa Amber.

    Podsumowując, tak naprawdę, mimo, że recenzja nie wydaje nastawiać pozytywnie, aczkolwiek naprawdę odniosłam pozytywne wrażenia. Mimo iż narzekałam na ckliwość podobała mi się uczuciowość tej książki. Mimo że narzekałam na zachowania bohaterów, to bez nich książka nie byłaby taka jaka jest, a prawda jest taka, że od książki aż pachnie... magią. I emocjami. W dodatku zakończenie jest takie, że na trzecią część (która najprawdopodobniej w polskim przekładzie będzie brzmiała :"Na zawsze") czekać będę jak na szpilkach. Mimo że "Niepokój" mnie nie zachwycił, to zdecydowanie utrzymuje poziom pierwszej części i osobom które pierwszą część czytały i którym się podobała, gorąco polecam, a dla tych, których ta seria dopiero czeka polecam oczywiście "Drżenie". Myślę, że gdybym przeczytała tę książkę w innym okresie czasu, ocena byłaby większa, a tak to 8.5/10.

Oryginalny tytuł: Linger
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Wilga
Data wydania: 26.10.2011r.
Ilość stron: 432
Cena det.: 39.99

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Wilga za co serdecznie dziękuję!


sobota

Obsydianowe serce cz. 2 - Ju Honisch

    "Wiek rozumu odejdzie w przeszłość, nadejdzie czas magii, szaleństwa i płomiennych wzruszeń"


    Pierwsza część "Obsydianowego serca" autorstwa Ju Honish wywarła na mnie ogromne wrażenie, a na dodatek końcówka była jedną z tych zagadkowych i jeszcze bardziej podsyciła mój apetyt na drugą część. A, na moje szczęście, Mikołaj pamiętał co Paulinka lubi i, mimo, że późno, mogłam się za ową książkę zabrać. Czy utrzymała poziom części pierwszej i wyjaśniła wszystkie zagadki?


    Rękopis dalej jest w rękach nie tego co trzeba. Czym to grozi? Czym czego nikt nie chce, zamienieniem świata w obsydianową pustynię, czyli w miejsce nie zdatne do życia. Aby zapobiec najgorszemu, do walki stanąć muszą nasi dzielni żołnierze - Delacroix, Asko von Orven a także Udolf von Gorenczy, ale także mistrzowie magii. Corrisandre również okazuje się pomocą niezbędną, a fakt, że często przebywa w towarzystwie wymienionych mężczyzn, stwarza okoliczności, w których romans jest wskazany, lecz, czy miłość von Orvena do panienki Jarrencourt okaże się na tyle mocna, aby pokonać jego niechęć do krwi Si, która w niewielkiej mierze płynie w krwi dziewczęcia? Jak ułoży się śpiewaczce operowej, oraz byłej kobiety Delacroix - Cerise Denglot z kimś, komu daleko do człowieka? Co z madame Parslow? Powalczy czy ulegnie? Przetrwa czy zginie w tej wojnie? Czy w ogóle jest opcja aby odbyła się ona bez poniesienia strat? No i jakie nazwisko na końcu będzie miała Miss Corrisande?


    "Obsydianowe serce" w oryginale jest wydane w jednym tomie, i jestem niesamowicie uradowana, że u nas wydane jest to w dwóch częściach. Po pierwsze - gdy się chce książkę gdzieś wziąć, nie trzeba taszczyć grubego tomiska, po drugie, bardzo ładnie obie części wyglądają na półce, a po trzecie, mimo, że odnosi się wrażenie, że mimo wszystko, te książki wydane w jednym tomie byłyby tańsze, to wcale tak nie jest. Cała książka kosztuje aż 17 euro, co daje nam w sumie cenę bardzo podobną do naszej, bo u nas obie części będą kosztowały 76 zł, dlatego, jeśli o mnie chodzi to uważam, ze wydawnictwo poczyniło bardzo mądry krok.


    Narracja "Obsydianowego" jest, naturalnie, taka sama jak w części pierwszej - mamy do czynienia z narratorem wszechwiedzącym, który zabiera nas w kilka podróży po świecie różnych bohaterów. Na początku, standardowo, irytowało mnie to, bo chciałam czytać tylko o tych bohaterach którzy interesowali mnie najbarzdiej, czyli Cerise, Delacroix oraz Corrisande, jednak przywykłam już potem do tego, że mamy tu poglądy na obecną sytuacji z perspektywy bardzo wielu bohaterów, tak jak i w pierwszej części.


    W poprzednim tomie, mimo, że miał on niepowtarzalny klimat, dało się znaleźć naprawdę sporo nużących momentów, które były zbyteczne, jednak w kontynuacji już akcja jest tak napięta, tak wszystkiego oczekujemy, że nie mamy czasu się nudzić, tak wiec pod tym względem druga część wypadła naprawdę o wiele lepiej od pierwszej.


    Co do konkretnie bohaterów, to moje poglądy nieco sie zmieniły. Bardzo zainteresowała mnie postać panny Denglot, która w pierwszej części była niesamowicie irytująca, za to z Mrs. Parslow było cąłkwoieice na odwrót. W pierwszej części byłą znośna ale teraz... Denerowowała mnie, naprawdę denerwowała. Także podobał mi się wątek poboczny, który stworzył z kochanka Cerise - Grafa Aparda przyjaciela Corrisande. Co do samej panienki Jarrencourt to jestem mimo wszystko pełna podziwu dla jej osoby. Jak na rozpieszczone dziewczę z tamtych czasów naprawdę dobrze dawała sobie ze wszystkim radę. Co do podporuczników, to mieliśmy w tej części okropnie mało informacji o von Gorenczym, za to Asko... O nim było więcej niż w pierwszej części, jednak mimo, że mnie rytował, to ciekawa była jego "miłość" do Corrisande, która, wiedziałam, ze szybko się skończy, jednak zawsze coś. Moim numerem jeden wśród bohaterów stworzonych przez panią Honish  jest oczywiście Delacroix. Jego uczuciowość w jednych sytuacjach, a chłód w innych przemawiały do mnie i sprawiały, że był rewelacyjny. No i w końcu dowiedzieliśmy się jak naprawdę się nazywa!


    Co do oprawy graficznej, to mam o niej w sumie takie same zdanie jak było w przypadku części pierwszej (recenzja >>TU<<), czyli oryginalna to jedno wielkie "nie wiadomo co" a nasza jest rewelacyjna. Ujęcie dziewczyny podobało mi się bardziej w pierwszej części, co prawda, jednak i tu jest korzystne. Oprawa graficzna w środku - najlepsza z jaką się kiedykolwiek spotkałam. Po porostu nic tylko kłaniać się nisko grafikom.


    Podsumowując, do kogoś kto nie czytał pierwszej części "Obsydianowego serca", czytanie drugiej nie będzie żadną przyjemnością, bo są one ze sobą bardzo ściśle powiązane, jednak nie wątpię, a raczej nawet gwarantuję, że osobie, która już z powieścią Ju Honish miała styczność, druga część także się spodoba, więc nie pozostaje mi nic innego jak serdecznie polecać, a ocena na jaką zasługuje ta powieść to 9,5/10. Nie jestem w stanie dać mnie, za bardzo mnie ta książka urzekła :) Polecam!


Oryginalny tytuł: Das Obsidianherz
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 28.10.2011r.
Ilość stron: 400
Cena det.: 37,80

środa

Na psa urok - Kevin Hearne

    "Ostatni z druidów przeciwko światu"

    Do serii o druidzie autorstwa Kevina Hearne'a ogromnie mnie ciągnęło po ogromie zachęcających opinii, jednak niestety okazję do przeczytania dostałam dopiero teraz, jednak lepiej późno niż wcale. Zabrałam się za przygody Atticusa O'Sullivana z ogromnym zapałem, bardzo pozytywnie nastawiona, mając nadzieję, że będzie to książka przy której będę się mogła nieźle pośmiać i w nią wciągnąć. Spełniła moje oczekiwania?


    Atticus O'Sullivan, a właściwie Siodhachan Ó Suileabhain to ostatni z druidów, żyjący ponad dwa tysiące lat i przez te dwa tysiące lat uciekający przed celtyckim bogiem miłości, a dzięki swojemu sprytowi i wrodzonych talentach, oraz lenistwie tego czcigodnego boga, wychodzi z każdego starcia bez szwanku. Jednak teraz wszystko wskazuje na to, że tym razem będą prawdziwe kłopoty, które zwiastuje Morrigan, ponętna bogini śmierci, jak i równie kusząca Flidias. Niby dlaczego w bezustannych ucieczkach i obowiązkach nie znaleźć trochę przyjemności i odprężenia chociaż na trochę? Dodatkowo sprawy komplikuje jeszcze kilka niesamowicie wrednych wiedźm prosto z Polski (duma!). Czy przystojny druid o niesamowicie dużym uroku osobistym da radę, razem ze swoim psem Oberonem stawić czoła wszystkim przeciwnością i komplikacjom, których będzie tak dużo? A może nadeszła w końcu pora aby po tym jakże długim pościgu Aenghus Óg w końcu go dopadł?


    Narracja jest pierwszoosobowa z perspektywy Atticusa, który zmagać się musi z demonami dnia codziennego i wrednymi wiedźmami. Nieodłącznym kompanem Atticusa jest jego pies Oberon, który nie jest znowu takim zwykłym wilczarzem jakby się mogło wydać, bowiem pan nauczył go czegoś co przypomina telepatyczne porozumiewania się. On nie gada! Wszędzie na właśnie takie określenia się napotykałam jak "gadający pies", ale on nie gada tylko myśli jak człowiek i w myślach przekazuje informacje. Ale ja się czepiam, wiem.


    Śmiech. To niesamowicie zdrowe, aczkolwiek sprzyjające powstawaniu zmarszczek zjawisko towarzyszyło mi przez całą książkę. Komiczne sytuacje, zabawne dialogi... mieliśmy tu tego naprawdę dużo, że praktycznie rzecz biorąc całą książkę przeczytałam uśmiechając się do kartek.
    
    Najważniejszym czynnikiem, z powodu którego książka była przezabawna były postacie. Atticus był takim... lekkoduchem potrafiącym wcisnąć studentowi kit, że jakiś tam proszek to dragi, a jednocześnie z drugiej strony sypiać i zarywać do bogiń. A jego gadki w myślach z Oberonem... po prostu mistrzostwo! Przy Oberonie, słowa "Pies najlepszym przyjacielem człowieka" nabierają całkowicie dosłownego znaczenia, bo mimo wszystko od najlepszego przyjaciela potrzebujemy czasem rady czy czegoś innego, a Oberon by nam to zapewnił. Nie tylko Ci dwaj byli postaciami wywołującymi uśmiech na twarzy. Morrigan, która, mimo że byłą boginią śmierci, to niesamowicie kusiła Atticusa na każdym kroku, Flidias, i jej nieporadność w przygotowaniu "boskiego napoju", czyli koktajlu truskawkowego... Znajdzie się jeszcze parę rzeczy, jednak książka jest ich pełna, więc wymienianie nie ma sensu.


    Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to okładka bardzo mi się podoba. Nadaje książce... druidzki klimat, a chłopak z okładki to wypisz, wymaluj jak nasz główny bohater!  Przez całą książkę tak właśnie sobie go wyobrażałam. Wszystkie okładki z Żelaznego Druida przypadły mi do gustu i, szczerze powiedziawszy, wątpię żeby ktoś miał jakieś specjalnie inne zdanie. Książki w całej swojej okazałości, mają biały papier oraz ślicznie wyglądają na półce, jednak ich wadą jest to, że podczas noszenia w torbie starł mi się napis, niestety,... Ale to tylko mały uszczerbek materialny - liczy się wnętrze!


    Podsumowując, "Na psa urok" jako pierwszą część serii pana Hearne'a polecam naprawdę wszystkim, którzy uporczywie poszukują odrobiny relaksu, a nawet trochę więcej niż odrobiny i są przygotowani na starcie z czymś takim. Ocenka ode mnie to 8,5/10. Wiem, że to wcale jakoś specjalnie wiele nie jest jak na te zachwalające słowa u góry, ale książka mimo wartkiej akcji i niewielu stron, okropnie mi się dłużyła. Ale i tak polecam.


Oryginalny tytuł: Hounded
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 28.06.2011 r.
Liczba stron: 296
Cena det.: 35,90


Za książkę dziękuję bardzo Wydawnictwu Rebis!


wtorek

Bestia - Alex Flinn

    "...opowiem wam, jak stałem się doskonale... potworny"


    Któż z nas nie zna przepięknej bajki o pięknej dziewczynie porwanej przez okrutną bestię związaną klątwą? Któż z nas by tej bajki nie kochał? Ja kocham. Bezwarunkowo całym serduchem i dlatego tak chętnie zabrałam się za twórczość Alex Finn, gdyż chętnie zawsze zapoznaję się z innymi, w tym wypadku uwspółcześnionymi wersjami pięknych baśni. Czy opowieść o Bestii w Nowym Jorku pozytywnie mnie zaskoczy czy może okaże się tak inna od oryginału, że powiązania z "Piękną..." trzeba się głęboko doszukiwać?


    Kyle był tym popularnym i bogatym chłopakiem mającym "władzę" nad wszystkim i wszystkimi, zmieniającym dziewczyny jak rękawiczki, jednak spotkanie tajemniczej gotki, na której widok przychodzi tylko słowo "Wiedźma" zmienia jego życie o 180 stopni. Kyle bowiem zostaje przez swój egoizm i chamstwo zmieniony w bestię. W stworzenie obrośnięte sierścią, o kłach i szponach. Zawsze przystojny i pożądany Kyle zmuszony jest teraz zamieszkiwać ogromny apartament na Brooklynie, jednakże jest tam sam. Jedynymi towarzyszami są niewidomy nauczyciel Will, oraz gosposia Magda. Kyle dostaje dwa lata. Czy w ciągu tych dwóch lat uda się mu odnaleźć kogoś kogo pokocha i kto zdoła pokochać jego? Czy jeden dobry uczynek jak danie róży zwykłej dziewczynie będzie miał jakieś znaczenie? Czy lusterko przez które będzie mógł wyglądać na świat na coś się zda? Co wspólnego z książką mają róże? Czy Kyle na powrót stanie się człowiekiem czy już na zawsze utkwi w ciele bestii?


    Narracja jest taka z jaką chyba miałam do czynienia tylko dwa razy, bo pierwszoosobowa, ale z perspektywy Kyle'a, czyli chłopaka, jednak oczywiście nie jest to minus. Bo to nie płeć narratora się liczy tylko jak zapozna nas ze swoimi emocjami, czy wprowadzi w fabułę, a Kyle zrobił to bardzo dobrze. Cierpiałam pielęgnując róże razem z nim.


    Pierwszą rzeczą, jaka mnie... zadziwiła niemalże był fakt, jak dokładnie książka odwzorowuje baśń. Niemalże każdy element jest taki sam tylko uwspółceśniony! Niesamowicie cieszę się, że autorka postanowiła kierować się oryginałem, a nie puszczając wodze wyobraźni. Dzięki temu "Bestia" była naprawdę udaną pozycją, godną nawania "Inną wersją Pięknej i Bestii".


    Całość podzielona jest na sześć części podzielonych na parę czasem dłuższych, czasem krótszych rozdzialików. Przy końcu każdej części/początku następnej mieliśmy przyjemność przeczytać fragment czatu. Czat ten był miejscem, gdzie ludzie pokrzywdzeni przez los wylewali swoje żale. Mogliśmy się spotkać z BestiąNYC, czyli Kyle'em, CichąPanną, czyli Małą Syrenką, Grizligościem, którego odwzorowania nie mogę się dopatrzyć w żadnej bajce, Żabką, czyli księciem zmienionym w żabę oraz PanemAndersonem, który ten czat stworzył. Uważam, że ten pomysł był po prostu genialny i ogromny plus!


    Jeśli chodzi o bohaterów, to mogliśmy się zapoznać z Kylem, który o ile na początku okropnie mnie denerwował, to z czasem wydoroślał i stał się dojrzałym facetem. Linda za to denerwowała mnie niczym Bella z "Pięknej i Bestii" w niektórych momentach. Will był bardzo dobrym przyjacielem, Magda także podchodząc do Kyle'a małymi kroczkami sprawiała wrażenie przesympatycznej osoby. Jak wspominałam już - każdy miał swoje odwzorowanie. Magda była kimś w rodzaju... Pani Imbryk a Will chyba świecznika choć był niewidomy, ale to wiele nie zmienia. Bohaterowie są raczej na plusie, bo jak już wspomniałam - bardzo współgrają z baśnią.


    Okładka jest po prostu przecudowna! Ta symboliczna róża, cała estetyka... po prostu nic tylko podziwiać! Jedyne czego nie lubię w książkach GK to to czarne tło, które gdy dotkniesz lekko brudnymi albo spoconymi palcami to koniec.Okładka ta różni się od zagranicznej chyba tylko tym, ze inaczej brzmiący tytuł,oraz, że igły od róży odchodzą od literki "I" a nie "Y". Czcionka jest duża, przez co szybko się czyta i mamy do czynienia na dodatek z krótkimi rozdziałami, co jest kolejnym czynnikiem sprawiającym, że książkę po prostu... pożeramy. Oprawa graficzna to ogrooooomny plus.


    Podsumowując, jeśli ktoś miałby ochotę na powtórzenie sobie "Pięknej i Bestii' to ta książka będzie się do tego naprawdę dobrze nadawała. Po skończonej lekturze byłam bardzo pozytywnie zaskoczona i życzę wszystkim aby także byli! Ja książkę dzięki tej poruszającej historii oceniam na 8,5/10, jednak ocena byłaby wyższa, gdyby pojawiło się odwzorowanie zegarka, haha! Polecam!


Oryginalny tytuł: Beastly
Nr. tomu w serii: -
Wydawnictwo: Galeria książki
Data wydania: 07.09.2011r.
Ilość stron: 352
Cena det.: 34,90


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Galeria Książki za co serdecznie dziękuję!




    

niedziela

Łaska utracona - Bree Despain

    "A czy ty poświęciłabyś wszystko?"


    Łaska utracona to druga, po "Dziedzictwie mroku" opowieść o Grace Divine - niegdyś zwykłej córce pastora wychowującej się w religijnej rodzinie, teraz już nie takiej zwykłej dziewczynie. Pierwsza część tej serii nie zrobiła na mnie zbyt wielkiego wrażenia, więc nie spodziewałam się fajerwerków po tej części, jednak przez ogrom pozytywnych opinii na które się natknęłam, postawiłam książce poprzeczkę naprawdę wysoko. Czy pani Despain podołała wyzwaniu, aby z "Łaski utraconej" zrobić lekturę, od której nie można się oderwać?


    Grace Divine dokonuje aktu najwyższego poświęcenia, przyjmując na siebie klątwę wilkołactwa, w zamian na uratowanie chłopaka, którego kocha - Daniela Kalbiego - przed okrutnym losem. Grace jednak ma zamiar stać się Niebiańskim Ogarem, lecz to nie jest takie proste. Daniel wcale nie jest chętny ją trenować, a w dodatku coś się z nim dzieje nie dobrego, przybywa Gabriel, o którym zawsze tak wiele dobrego opowiadał, no i na dodatek, jeszcze bardziej komplikując wszystko, w zyciu Grace zjawia się Talbot, który z początku jest prawdziwym przycielem, jednak czy będzie nim do końca? Czy intencje Gabriela są całkowicie czyste, czy ma ukryte jakieś motywy? Co z Judem, bratem Grace, po której stronie teraz jest? Czy Grace uda się zostać Niebiańskim Ogarem? Co się stanie z Danielem?


    Narracja książki, tak samo jak pierwszej części, jest pierwszoosobowa i prowadzona jakby w formie pamiętnika, bo mimo iż są rozdziały, zaznaczone swoją drogą bardzo estetycznie i wyraźnie, to są one podzielona na takie "podrozdziały" jak "15 minut później", "Po obiedzie" czy inne tego typu, jednak podczas czytania nie zwraca się na to uwagi.


    Poznajemy kilku nowych bohaterów jak chociażby wspomniani w akapicie o fabule Talbot i Gabriel. Nie wiedzieć czemu Gabriel, mimo że jest pozytywna postacią, coś mi śmierdzi... A jeśli zaś chodzi o Talbota... Też od początku mi coś nie grało, jednak polubiłam go mimo wszystko i jestem bardzo niepocieszona z rozwoju sytuacji. Co zaś się tyczy głównych bohaterów... Grace jest taka jaka była, a Daniel do 300 str. jak nie lepiej irytował mnie wszystkim co robił. Nienawidzę takiego zachowania u ludzi, jakie on nam sprezentował. A osobą która w ogóle najbardziej mnie po prostu... wkurzyła był Jude. Ogółem rzecz biorąc, zachowanie bohaterów w tej części było jeśli o mnie chodzi, po prostu... nie udane.


    Jeśli chodzi o oprawę graficzną to tutaj ogromny plus dla nie tylko naszego wydawnictwa, ale jednak. Galeria Książki jak zawsze zaszczyciła nas przyjemna, dużą czcionką, dobrym jakościowo papierem oraz rewelacyjną szatą graficzną choćby przy oddzielaniu rozdziałów. Okładka sama w sobie nie jest dziełem naszych rodaków, więc nad nią się zachwycać nie będę, mimo, że też cudna, tak samo jak ta pierwszej części, z resztą utrzymana w podobnym tonie.


   Podsumowując, "Łaska utracona" jest pozycją obowiązkową, dla tych, którzy przeczytali "Dziedzictwo mroku" i się im spodobało, bo uważam, że mimo wszystko jest lepsza. Przygody Grace i Daniela wciągają na tyle, że nie można się oderwać. Premiera trzeciej części tej serii w oryginale przewidziana jest na 13 marca, przez co płaczę i zawodzę, bo książka skończyła się w takim momencie, że naprawdę ciężko będzie wytrzymać! W każdym bądź razie polecam i dają ocenę 8,5/10.


Oryginalny tytuł: The Lost Saint
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 18.05.2011r
Liczba stron: 512
Cena det.: 39.90/45,90


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki!

Na krawędzi - Ilona Andrews

    "Jest zbyt niebezpieczna, by żyć, i zbyt silna by umrzeć"


    Jestem ogromną fanką serii o Kate Daniels autorstwa duetu pisarskiego- Ilony i Gordona Andrews, który podpisuje się pod imieniem żony. Jako, że tamtą serię czytałam z zapartym tchem, nie wahałam się ani chwili, kupując "Na krawędzi" zachęcona dodatkowo pozytywnymi opiniami. Czy nowa seria wybitnych autorów przypadnie mi do gustu na równi z pierwszą?


    Niepełnia, czyli Ziemia. Diwoziemie, czyli miejsce w którym magia to władza. Na styku dwóch światów wytworzył się w miarę wąski, za to długi pas Rubieży, gdzie magia nie jest na porządku dziennym niczym w Dziwoziemi, ale ludzie nie żyją tak normalnie. Matka głównej bohaterki - Rose - umarła młodo, a ojciec wyruszył an poszukiwanie skarbu, więc dziewczyna musi sprawować pieczę nad dwoma braćmi - Georgiem, który posiada umiejętność wskrzeszani i nie może się od tego powstrzymać, co zabiera mu siły i życie, oraz Jackiem, który jest zmieńcem. Zmienia się w rysia. Świat Rose zostaje wywrócony do góry nogami kiedy na je podjeździe pojawia się błękitnokrwisty. Jeszcze zanim otworzył usta, dziewczyna wiedziała, że zbliżają się kłopoty. Jednak nie tego rodzaju jak myślała. Mężczyzna składa jej konkretną propozycję. Wyjdzie za niego i się z nim prześpi. Jednak Rose do uległych zaliczyć nie można. Trzy zadania wykonasz, wtedy pomyślimy. Dobrze by było, gdyby przystojny Declan był jedynym z jej problemów. Jednak nie jest. Dlaczego ogary próbują polować na braci Rose? Kto je powołuje i nakazuje im takie a nie inne polecenia? Jaki tak naprawdę jest powód przybycia Declana na Rubież? Czy wykona swoje trzy zadania? Czy Rose uda się go pokochać?


    Narracja książki jest trzecioosobowa, jednak nie mamy tu czegoś takiego, jak różne punty widzenia, przez co mam na myśli poznawanie myśli na przykład wroga. Owszem, były momenty poświęcone w szczególności innym postacią, lecz to Rose zawsze była na pierwszym planie. Mi to tam odpowiadało, była rewelacyjna. Co prawda na początku trochę irytowała, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że zachowałabym się na jej miejscu bardzo podobnie.


    Przed przeczytaniem książki spotkałam się w prawie każdej opinii i recenzji, że książka jest zupełnie inna. Że autorzy stworzyli całkiem nowy gatunek. Średnio w to wierzyłam, bo od "Na krawędzi" pachniało na odległość urban fantasy, jednak mój węch trochę zawiódł. Rzeczywiście nie jestem pewna jak książkę można by zaklasyfikować. A z resztą nawet opinia Patricii Briggs na okładce sugeruje nam, że nie będziemy mieli do czynienia ze schematyczną i nudną powieścią. "Doskonała, mroczna fantastyka z rubieży gatunku"


    Bohaterowie udali się autorom w sumie tak jak w Kate, poza tym dostrzegłam między nimi pewne podobieństwa, jak zaborczość Currana i Declana, czy upartość Kate oraz Rose, jednak nie jest to rzecz karygodna. Co do samej głównej bohaterki, to na początku mnie trochę irytowała z tym ciągłym narzekaniem jaka to ja jestem biedna, jednak po kilkudziesięciu stronach stała się o wiele ciekawsza. Declan za to to jest to. Uwielbiam faceta, po prostu go uwielbiam. Za tę jego nietuzinkowość i to, że jest wykreowany wbrew wszystkich schematom. Kolejny z wielu facetów, których wyciągnęłabym z kart książki na smyczy. Bardzo podobał mi się tak poza tym pomysł trzech zadań, ale o tym więcej dopiero jak przeczytacie książkę. Wielkim plusem jeśli o mnie chodzi jest też to, że autorzy wpletli w fabułę... dzieci! Georgie i Jack mnie zauroczyli, a Georgie w szczególności. Oprócz nich mieliśmy okazję jeszcze poznać bliżej babcię Rose oraz Williama, o którym też za wiele powiedzieć nie mogę. Wspominałam, że lubię u tych autorów to, że każda postać na swoje pięć minut? Albo godzinę?


    Przechodząc do oprawy graficznej... Nasza okładka niewiele różni się od okładki oryginalnej, jednak cieszę się, że wydawnictwo usunęło tą głowę mężczyzny w lewym głównym rogu, bo jeżeli to miał być Declan to ja dziękuję. Sama okładka nadaje książce magiczny klimat i naprawdę zachęca, choć Rose też trochę inaczej sobie wyobrażałam ;)


    Podsumowując, "Na krawędzi" państwa Andrews było naprawdę rewelacyjną przygodą z ciekawymi bohaterami, nowym gatunkiem i nietuzinkową fabułą. Chętnie przeczytałabym od razu drugą część, ale coś mi mówi, że jeszcze trochę na nią poczekamy. Jednak czy to nie po to istnieje coś takiego jak cierpliwość? Aby wyczekiwać kontynuacji rewelacyjnych książek? Damy radę :D Ogółem rzecz ujmując, to książkę cholernie gorąco polecam i daje ocenę 9/10. Jeden odjęty za to, że do połowy była po prostu ciekawa i średnio mi szło, dopiero potem okropnie wciągnęła :)


Oryginalny tytuł: On the edge
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 30.09.2011
Ilość stron: 404
Cena det: 37,80


Dla zainteresowanych. Miałam okazję towarzyszyć przy wymyślaniu pytań na wywiad dla państwa Andrews. Niedługo pojawi się link do całego, spolszczonego wywiadu gdy tylko otrzymamy odpowiedzi :)

środa

Obsydianowe serce cz.1 - Ju Honish

Bezwzględna, bezpardonowa walka
zrodzi wielkie tragedie...
I płomienną miłość.

    „Obsydianowe serce” coś w sobie miało. To „coś” było tak wyraźne, że zrobiłam coś, czego nie zrobiłam jeszcze nigdy. Kupiłam tę książkę ot tak, spontanicznie, nie czytając opisu ani opinii kierując się zachęcającym tytułem, wspaniałą okładką i ulubionym wydawnictwem. Nie za bardzo pałam sympatią do naszych zachodnich sąsiadów, gdyż ich język jest dla mnie udręką, więc średnio sposobał mi się fakt, że autorka jest Niemką, akcja dzieje się w Niemczech… ale zaczęłam książkę i… No właśnie. I co? Czy dziewiętnastowieczna Europa jest w stanie wywołać u mnie taki zachwyt jak inne wspaniałe lektury, czy może nawet większy? Albo żaden?

    Sezon balów. Panienka Corrisande wraz ze swoją przyzwoitką postanawiają przybyć do Monachium – stolicy Bawarii i zakwaterować się w najwykwintniejszym hotelu o najlepszej reputacji. Jednak czy określenie „zwykły hotel” pasuje do tego miejsca? Kwestia dyskusyjna. Na dzień przed przybyciem Corrisande jakaś tajemnicza siła, nieznane stworzenie dalej schowane gdzieś w hotelu, wykradło drogocenny rękopis. Zadaniem trzech dżentelmenów – porucznika Delacroix oraz podporuczników von Gorenczego* oraz von Orven będzie owy rękopis odnaleźć, a panienka Jerrencourt okaże się osobą, która będzie niezastąpioną pomocą dla trojga mężczyzn. Jaka krew tak naprawdę płynie w żyłach Corrisande? Co łączyło śpiewaczkę operową – Cerise Denglot kiedyś z porucznikiem Delacroix a teraz z tajemniczym, zostawiającym jej potajemnie orchidee, Grafem Apardem i kim, lub czym, ten tajemniczy uwodziciel, któremu śpiewaczka oddała swoje serce jest? Czy uda im się odnaleźć rękopis? No i komu zaś panienka Jarrencourt odda swe serce? I czy owy ktoś będzie je chciał?

    Narracja książki jest oczywiście trzecio osobowa i nie widzę tu innego wyjścia, gdyż całe „Obsydianowe serce” to kilka historii kilku różnych o siebie bohaterów. Osobno poznajemy Corrisande, każdego z poruczników, pannę Denglot… Ogólnie nie można wyróżnić jednego głównego bohatera, choć to Corrisande jest temu tytułowi najbliższa. Bardzo mi się to podobało, a ostatnio coraz rzadziej możemy się z takim zjawiskiem spotkać. No i jeszcze trzeba zdecydowanie autorce przyznać, że idealnie oddała charakter tamtych czasów.

    Z przodu, oprócz spisem postaci, o którym słowo wspomniałam w niższym akapicie, mamy do czynienia z bardzo pomocnym wstępem, nakreślającym nam tamte czasy. Mimo, że tło historyczne się zgadza, to, jak twierdzi autorka, nie jest to powieść historyczna, chociaż niektórzy mogą ja tak właśnie traktować. spotykamy się jednak w tej pozycji z nutką magii, w postaci Si**. Jeśli o mnie chodzi, tej magii było troszeczkę za mało, a Si, wydające się na początku oryginalnymi stworzeniami, są uderzająco podobne do wampirów, dzieli je jedynie nazwa i kilka cech, jednak te dominujące są wspólne. Nie wiem czy to wada i zaleta... w sumie owe stworzenia nieźle wpasowały się w historię. Jednak jak już mówiłam - było tego elementu stanowczo za mało!

    Bohaterów mamy po prostu całe mnóstwo. Na szczęście, autorka uraczyła nas spisem postaci i krótkim ich opisem z przodu książki, bo zginęłabym gdyby nie ten właśnie mały pomocnik. Jak na moje gusta, punkt widzenia aż za często się zmieniał, bo rozdziały z zasady były bardzo krótkie, a w jednym "rządził się" nie tylko jeden bohater.

    Jeżeli już przy bohaterach jesteśmy, to wypadałoby wspomnieć o cechach charakteru i jakie odczucia wywołują u czytelnika... Szczerze powiedziawszy to każdy mnie na swój sposób irytował, jednak do ich specyficznych myśli, mowy i postępków z czasem się przyzwyczaiłam. W końcu to całkiem inne czasy, ludzie mieli inne priorytety... Ale do rzeczy. Corrisande. Typowa wysoko postawiona panienka. Pułkownik Delcroix. Typ, do którego pała się sympatią od pierwszych kartek. To są chyba postaci z którymi najbardziej się utożsamiamy. Podpułkownicy - Asko i Udolf także są uroczymi dżentelmenami a pokojówka jest na dobrej drodze do stania się przyjaciółką panienki Jarrencourt. Postacią która jako jedyna naprawdę mocno mnie irytowała, była Cerise - była Delacroix, śpiewaczka sopranowa. Niby miała dobre intencje, jednak cały czas... coś mi śmierdziało. Oczywiście w przenośni.

    No i teraz możemy przejść do oprawy graficznej. Nigdy się jeszcze nie spotkałam z tak pięknie ozdobioną książką. Okładka w przeciwieństwie do oryginalnej jest... dziełem sztuki, niesamowicie estetycznym i wprowadzającym nas w nastrój powieści. W środku za to, każdy rozdział ozdobiony był kluczami i mechanizmami widniejącymi na okładce. Może nie brzmi to teraz, gdy to piszę, tak rewelacyjnie, ale robi ogromne wrażenie. A takie dodatki, jak dobrze wiemy, bardzo umilają czytanie! Ogromniasty plus za to! No i dodam tylko, że oryginał jest po prostu niemożliwie brzydki i w ogóle nie zachęcający do sięgnięcia po tę książkę...

    Podsumowując, "Obsydianowe serce" naprawdę się wyróżnia. Nietuzinkowa fabuła, ciekawe osadzenie w czasie i miejscu. Koło książki Juliane Honish nie można przejść obojętnie. Każdy kto lubi lekki wątek kryminalny, trochę romantyzmu, szczyptę magii oraz odrobinę historii, powinien się zapoznać z tą pozycją. Ja zdecydowanie polecam i wystawiam ocenę 7,5/10.

Oryginalny tytuł: Das Obsidianherz
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 30.09.2011r.
Ilość stron: 460
Cena det.: 37,80

*Gorenczy powinno się pisać z dwiema kropkami nad "o"
** Si powinno się pisać z kreską zamiast kropki nad "i"



Tutaj trailer, jednak go nie polecam. Zdecydowanie nie oddaje charakteru książki!

sobota

Wśród ukrytych. Wśród oszustów - Margaret Pererson Haddix

    „Jaką cenę gotów jesteś zapłacić za własne pragnienia?”

    Książka „Wśród ukrytych. Wśród oszustów”, pierwsze dwie części serii „Dzieci cienie” wydane w Polsce w jednym tomie, była prze mnie ogromnie wyczekiwana od dnia, kiedy pojawiła się w zapowiedziach. Zagraniczne opinie kazały mi myśleć, że będzie to coś co na pewno przypadnie do gustu fanowi powieści o tematyce antyutopijnej, a bardzo lubię zagłębiać się w lektury o wizji świata w przyszłości i, mimo że wolę zdecydowanie kiedy bohater ma więcej niż dwanaście lat, to książka zdecydowanie… nie była stratą czasu.

    Małżeństwo może mieć dwójkę potomków. Trzecie dzieci – „cienie”, jeśli chcą przeżyć, muszą być starannie ukrywane przed całym światem, aby Policja Populacyjna nie dowiedziała się o ich istnieniu i aby nie skazała ich na karę za to, że się urodziły. A karą była oczywiście śmierć. Dwunastoletni Luke to właśnie cień. Najmłodszy z trzech braci, całe życie razem z rodziną mieszkał w domu znacznie oddalonym od innych, zasłoniętym lasem, co umożliwiało mu sporadyczne wychodzenie na dwór i czerpanie świeżego powietrza. Jednak teraz, rząd postanowił ściąć las i na jego miejsce wybudować osiedle domów dla  bogatych ludzi, a wiązało się to z tym, że Luke otrzymał na zawsze zakaz wyglądania przez okna, szwendania się po domu… a nawet jedzenia posiłków z rodziną. Jedyny kontakt ze światem zewnętrznym dla chłopca stanowił szyb wentylacyjny przez który wyglądał patrząc codziennie na wyjeżdżające auta i licząc, czy wszystkie dwadzieścia osiem osób wyjechało. Jednak pewnego dnia, gdy naliczył, że wszystkie te osoby wyjechały, ujrzał w jednym z domów twarz dziecka… zdecydowanie nie należącą do znanego członka tej rodziny. Czyżby kolejny cień? Chłopiec postanawia się o tym przekonać, a skutki mogą być naprawdę zaskakujące. Jak wpłynie na Luke’a znajomość z kimś spoza rodziny? Czy przezwycięży swój lęk i będzie walczył o prawa trzecich dzieci?

    Narracja książki jest trzecioosobowa, jednak ma się wrażenie jakby wszystko było opowiadane z perspektywy Luke’a, ponieważ informacje, które są nam przez autorkę przekazane są jedynie tymi informacjami które posiadał główny bohater, nie ma sytuacji poświeconej całkowicie komu innego, bez udziału chłopca. Jednak taki, a nie inny sposób narracji oraz krótkie rozdziały jakimi uraczyła nas pani Haddix, sprawiają, że książkę czyta się wprost błyskawicznie!

    Bohaterów w książce trochę mamy, jednak irytowało mnie to, że za wyjątkiem Luke’a, żadnej postaci nie mogliśmy dobrze poznać i się z nią utożsamić. Gdy poznawaliśmy kogoś w pierwszej części i zaczynaliśmy go lubić, część już się kończyła  razem z nią „żywota” bohaterów. Jednak do tych, których zaczęłam darzyć sympatią, zdecydowanie należy Jen oraz pan Talbot, jednak zdecydowanie tej pierwszej powinno być w książce więcej… Główny bohater był bardzo ostrożny. Zdawał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogą go zabić i uważał, jednak Jen zmieniła jego świat oraz poglądy. Ta dziewczyna zmieniła go całego.

    Bardzo podoba mi się to co wydawnictwo zrobiło – umieszczenie w jednej książce dwóch części. Moim zdaniem o wiele lepiej prezentuje się na półce wśród innych dość grubych książek oraz ten sposób jest o wiele oszczędniejszy. Co do samej okładki to… idealnie oddaje ona nastrój książki. Symbolizuje lęk Luke’a i potrzebę jego ukrywania się, nadając z marszu książce taki a nie inny klimat. Warto wspomnieć, że pozycja mimo, że nie ma nawet 400 stron, to podzielona jest na ponad siedemdziesiąt rozdziałów, co jeśli o mnie chodzi zdecydowanie jest plusem, ale inni mogą tego nie lubić.

    Podsumowując, książka Margaret Haddix, zdecydowanie nie może być uznawana za stratę czasu, bo pokazuje w rewelacyjny sposób jak może nasz świat wyglądać za kilkadziesiąt lat. Niby mała zmiana, bo po prostu małżeństwo nie może mieć więcej niż dwojga dzieci, a tak to wszystko zmieniło… módlmy się, aby jednak wizja jej świata się nie spełniła. Mimo, właściwie, braku konkretnej akcji, po tę pozycję naprawdę warto sięgnąć i polecam wam to zrobić. 8/10 ode mnie.

Oryginalny tytuł: Among the Hidden. 
Nr. Tomu w serii: I i II
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 05.10.2011
Liczba stron: 391
Cena det: 39,90

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Jaguar, za co serdecznie dziękuję!


wtorek

Jedną nogą w grobie - Jeaniene Frost

    "Cat Crawfield musi się teraz zmierzyć z jeszcze większymi trudnościami... ale kto jak nie ona temu podoła!"
   
    "Jedną nogą w grobie" to już druga część cyklu "Nocna łowczyni" Jeaniene Frost. Cztery pierwsze części serii (z planowanych dziewięciu) miałam okazję przeczytać już dobre półtora roku - rok temu w nieoficjalnym tłumaczeniu, o czym wspominałam w recenzji pierwszej części, jednak dopiero teraz, gdy mogę tą książkę dotknąć i przytulić, lektura, jak i przygody bohaterów stają się dla mnie bardziej... realne. Wcześniej darzyłam tą książkę uwielbieniem pod niebo. Teraz po prostu nie jestem w stanie tego opisać, tak ta seria idealnie trafia w moje gusta.

    Mijają cztery lata. Podczas nich, Ruda Kostucha pracuje dla oddziału FBI zajmującego się konkretnie zabijaniem wampirów i nim przewodzi. Mimo, że poznaje wielu wspaniałych facetów, to każdy okazuje się być bardziej jak brat, nie chłopak. Nikt bowiem nie może być jej ukochanym, którego mimo woli porzuciła, ani nawet minimalnie do niego podobny… Teraz, cztery lata później, ślub przyjaciółki doprowadza do ponownego spotkania z byłym (czy na pewno?) ukochanym. Okazuje się także, że teraz mnóstwo ludzi (chociaż nie koniecznie  z pulsem) poluje na Cat i są w stanie dać za jej głowę ogromne sumy… Co do tego wszystkiego będzie miał stworzyciel Bonesa, Ian? Kim okaże się Don, szef dziewczyny, oraz czy uczucie Tate’a – jej wspólnika zostanie odwzajemnione, czy może to powiedzenie „Stara miłość nie rdzewieje” jest w tym momencie najbardziej trafne? Czy Cat uda się odnaleźć ojca i dokonać zemsty?

    Narracja, tak jak oczywiście w pierwszej części, prowadzona jest przez główną bohaterkę, czego nie da się nie uwielbiać, bo sposób w jaki Cat wszystko przedstawia, wywołuje u nas szeroki uśmiech, a wszystkie te poplątane i szalone sytuacje oraz emocje nie sprawiają, że w książce jest mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, jedynie czyta się ją bardzo przyjemnie. Chociaż, nie powiem, chętnie przeczytałabym parę rozdziałów z perspektywy Bonesa… Ciekawa jestem co temu facetowi siedzi w głowie, chociaż po samych dialogach chyba możemy to ustalić :D

    Bardzo często w wielotomowych powieściach, mamy do czynienia z przykrym zjawiskiem, którego efektem jest to, że jeżeli pierwsza część jest naładowana akcją to druga już zdecydowanie mniej, jednak w tym przypadku, mimo że rzeczywiście, akcja była, jednak nie tak bardzo rozbudowana, nie odnosimy na początku takiego wrażenia, poza tym w zamian mamy mnóstwo Bonesa, więc czy ktoś narzeka? Coś nic nie widzę. I zdecydowanie nie należy się martwić zastopowaniem akcji na przyszłość, jeżeli są osoby które takowe obawy mają. W trzeciej części będzie się działo.

    Bohaterowie. Jakże mocno ja ich kocham! Cat, Catherine, Kitten (chociaż tak może mówić tylko Bones!), główna bohaterka to, jakby to najlepiej określić… Po prostu ostra, spontaniczna, pyskata dziewczyna nie bojąca się ryzyka. Wielu autorów w swoich książkach, z którymi miałam okazję się zapoznać, starało się główną postać wykreować na właśnie taki charakterek, jednak jeśli chodzi o bohaterów… Frost jest mistrzynią. Bones… Po prostu nie było sytuacji z dialogiem z jego udziałem w której się nie uśmiechnęłam do kartek! On po porstu… ma w sobie takie coś co powoduje, że nie dość, że łatwo go sobie wyobrazić, co aż boli, bo w końcu nie mamy go naprawdę, to jego zachowanie jest po prostu… takie jakie najbardziej lubię u książkowych bohaterów. Bones i Kitten to para idealna. W drugiej części mamy także styczność z nowymi postaciami, mianowicie ludźmi pracującymi z bohaterką. Tate, pałający do niej niespełnionym uczuciem, Don, szef, chociaż kto wie… Może ktoś więcej? A także Juan – ulubiona po głównych bohaterach postać. Mężczyzna, który dla Cat jest jak brat a w swoich wypowiedziach, nic tylko wtrąca hiszpańskie zwroty i aluzje seksualne. Równać się z nim może jedynie Justina, matka Cat dosłownie nienawidząca Bonesa, jednak mogło jej być trochę więcej. W każdym bądź razie powtórzę się. W kreowaniu bohaterów, którzy nadają książce ten jedyny i niepowtarzalny nastrój, oraz sprawiają, że po prostu chcemy czytać i się śmiać, Frost jest mistrzynią.

    Co do oprawy graficznej to jak już wspominałam w recenzji poprzedniej części (>>TU<<), wszystkie utrzymane są w bardzo podobnym stylu, jednak niewątpliwie to przedstawienie Cat na motorze z nietoperzami i księżycem w tle jest moją ulubioną okładką, jeśli mam wybierać z pierwszych pięciu, bo szósta to całkiem inna bajka. Dlaczego? Dlatego, że tylko tam Cat nie ma związanych włosów, ha! A osobiście należę do osób, które dużą wagę przykładają do takich szczegółów. Wracając jeszcze do wyglądu ogólnego części drugiej (chociaż tyczy się to też pierwszej) – mimo, że okładki są rewelacyjne, to byłabym w niebie gdyby książka w środku miała jakiekolwiek ozdobienia, albo skrzydełka, ale niestety – nic nie ma. Jednak jestem w stanie to przeżyć.

    Podsumowując, krótko mogę stwierdzić, że twórczość Jeaniene Frost jest po prostu genialna, jednak nawet te słowa nie są wystarczające. To w jaki sposób autorka połączyła namiętną, chociaż romantyczną miłość, z wartką akcją oraz rewelacyjnymi nie tylko głównymi bohaterami, daje nam książkę od której nie możemy się oderwać, a po przeczytaniu, wyczekujemy następnej części jak na szpilkach, aby w dzień premiery polecieć do księgarni! Nie podlega wątpliwości to, że seria jest moją ulubioną (choć przeczytałam ostatnimi czasy jedną, która w sumie mogłaby konkurować!), jednak wiem, że nie każdemu musi się spodobać. Dla fana Urban fantasy będzie to jednak na pewno rewelacyjny wybór. Ogromnie polecam!

Oryginalny tytuł: One Foot in the Grave
Nr. tomu w serii: II
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 19.10.2011r.
Ilość stron: 397
Cena det.: 35 zł

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG!


niedziela

Syrena - Tricia Rayburn

    „Tajemnicza, romantyczna, pełna grozy”

    „Syrena” Tricii Rayburn to pierwsza w naszym kraju książka z paranormalnego gatunku, w której syreny odgrywają główną rolę. Jako pierwsza taka na rynku powinna nas w jakiś sposób nastawić do owych mitycznych stworzeń – pozytywnie, lub negatywnie. Ja wcześniej miałam okazję przeczytać później wydaną „Bogini Oceanu”, więc już niejakie nakreślenie tego co mnie czeka miałam, chociaż już z początku, albo chociaż z opisu można wywnioskować, że obie książki mają całkiem inny pogląd na syreny. W jednej przedstawione są jako bardziej przyjazne stworzenia niż szkodniki a w drugiej… wręcz przeciwnie… Które dzieło wydane przez Publicat lepiej wypadło w moich oczach?

    Vanessa i Justine Sands razem z rodzicami jak co roku na wakacje wyjeżdżały do miasteczka Winter Harbor, którego główna atrakcją był ocean pod nosem. Wakacje miały nie różnić się niczym od tych, które mają co roku, jednak pewnego dnia Justine, niewiele myśląc, po rodzinnej kłótni udaje się poskakać do oceanu z urwiska. Ogromna jest rozpacz rodziny, kiedy następnego dnia, fale wyrzucają na brzeg ciało młodej dziewczyny. Siostra zamordowanej – Vanessa ma jednak przeczucie, że to nie był zwykły wypadek, a coś powiązanego z siłami… czyżby nadnaturalnymi? Rodzice już bez jednej córki wracają z wakacji, jednak Vanessa, razem z Simonem – przyjacielem od dzieciństwa, mieszkającym w Winter Harbor – postanawiają nie zostawić tej sprawy nierozwiązanej. Niedługo potem następuje seria podobnych zdarzeń, jednak teraz ofiarami zawsze są mężczyźni, a gdy woda wyrzuca ich na brzeg… mają twarze zastygłe w szerokim uśmiechu. Co łączy te kilka śmierci? Co z Calebem – bratem Simona i miłością Justine, który zniknął po jej śmierci? Jaką rolę w tym wszystkim odegrają Marchandowie – rodzina kobiet sprawująca opiekę nad popularną restauracją rybną „U Betty”? Czy Vanessie uda się rozwiązać zagadkę?

    Narracja książki jest pierwszoosobowa, i czasami bardzo chciałabym, aby punkt widzenia przejął inny bohater, bo Vanessa naprawdę nie była kimś o kim czytało się z zapartym tchem. Podobał mi się co prawda wolno rozwijający się związek jej z Simonem, jednak to i końcówka, jedynie były ciekawymi aspektami książki. Ogólnie uważam, że mogłaby z tego wyjść rewelacyjna powieść, bo pomysł byś świetny, jednak myślę, że autorka częściowo go nie wykorzystała. Gdybym dostała taki tekst, taka książkę, i miała ją przekształcić, wycięłabym sporo niepotrzebnych opisów i wstawiła trochę więcej humoru. Ale ogólnie nie chcę powiedzieć, że książka była jakaś tak zła i okropna. Po prostu mimo ciekawego pomysłu i rozwinięcia… mogłaby być trochę lepiej dopracowana.

    Bohaterowie byli naprawdę przyjemnymi postaciami, jednak niczym mnie nie urzekły. Takie Vanessy znajdziemy w co drugim, jeśli nie lepiej, paranormalu, chociaż tu ciekawe było to, że tak w sumie… działała na własną rękę. Mam na myśli, w tym Winter Harbor mieszkała sama, wiedząc, że nieopodal Doś w morzu zabija ludzi i bynajmniej nie były to zwierzęta… To wymagało odwagi. Simon był całkiem sympatyczny… Gdy czytało się na samym początku jego opis, to nudny kujon, jednak naprawdę okazał się w porządku. Od pozostałych postaci – ludzi z Winter Harbor – od początku „śmierdziało” tajemniczością, jednak mimo wszystko polubiłam Paige… Ogólnie bohaterowie… byli ok., jednak o wiele lepiej by było, gdyby do książki był wprowadzony jeszcze jeden jakiś na przykład chłopak, wszystkich rozśmieszający.

    Co do oprawy graficznej, to nasza, polska okładka jest naprawdę… nastrojowa i estetyczna i tu należą się brawa, bo z taką okładką (i z tyłu bardzo przyjemną ceną!) aż się chce wziąć książkę z półki i pójść do kasy niemalże od razu. Jednak mimo tego, że nasza okładka jest jak najbardziej na plusie, to mnie jednak urzekła zagraniczna, którą podziwiać możecie po prawej. Jest taka właśnie… gdy na nią patrzę czuję ten nastrój i niemalże słyszę jakby… taką melodię towarzyszącą zazwyczaj podobnym scenom w filmie… jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. Należy jeszcze wspomnieć o tym, że w książce mieliśmy styczność z czymś co mnie okropnie irytowało… mianowicie w tekście nie było akapitów. Ja wiem, że jest to zrobione specjalnie, aczkolwiek uważam, że jest to wręcz obraza dla języka polskiego, że tak się wyrażę… W każdym bądź razie jestem zdania, że to usunięcie akapitów było totalnie zbyteczne.

    Podsumowując, „Syrena” Tricii Rayburn jest lekturą ciekawą, jednak mimo tego, męczyłam się przy jej czytaniu naprawdę długo przez to, że mimo iż akcja jakaś tam była, to miałam wrażenie jakby wszystko stało w miejscu. I nie przestanę nadmieniać, że jak dla kogoś o moim guście i charakterze, zdecydowanie za mało humoru i kąśliwych uwag. Ale tak ogólnie to polecam, chociaż z pojedynku Syrena vs. Bogini Oceanu definitywnie wygrywa dla mnie ta druga J 7,5/10.

Oryginalny tytuł: Siren
Nr. Tomu w serii: I
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: 04.05.2011r.
Ilość stron: 360
Cena det.: 32 zł

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu :)


piątek

Dziedzictwo mroku - Bree Despain

    „Syn marnotrawny,

Niebezpieczna miłość,

Zabójczy sekret…”

    Na recenzje książki „Dziedzictwo mroku”, swego czasu natykałam się niemalże non stop, jednak mimo tego, że większość z tych opinii była zdecydowanie bardzo pozytywna, nie zabrałam się za przygody Grace i Daniela, po prostu mnie do tej książki nie ciągnęło. Jednak teraz, gdy nadarzyła się opcja zrecenzowania książek z tejże serii, chętnie zabrałam się za czytanie. Czy moja opinia pokrywa się z tymi bardzo pozytywnymi, bardzo negatywnymi, czy tak po środku?

    Grace i Daniel byli niegdyś przyjaciółmi, jednak noc kiedy znikł, a jej brat Jude leżał na ganku skąpany we krwi, wiedziała, że coś się wydarzyło. Jednak co? Tego dziewczynie nie jest dane się dowiedzieć. Teraz, trzy lata później, Daniel wraca. Zapisuje się do tej samej szkoły do której chodzą Grace z bratem. Jude jednak pała do niego nad wyraz negatywnymi uczuciami i zabrania Grace kontaktu z Danielem, jednak dziewczyna, mimo iż przyrzekła, że z chłopakiem nie będzie się widywać, nie może oprzeć się niezwykłemu przyciąganiu spowodowanemu zdolnościami artystycznymi Daniela oraz jego… oczami. Jaką niezwykłą tajemnicę skrywa dawny przyjaciel Jude’a? Wiadomo tylko, że nic dobrego z tego nie wyjdzie… Czy Grace podoła zadaniu jakim jest uratowanie dusz dwojga chłopaków, których tak bardzo kocha, nawet jeśli będzie musiała złożyć ofiarę ze swojej?

    Narracja książki jest pierwszoosobowa, przez co poznajemy jedynie punkt widzenia Grace, a czasem nie ukrywam, że chętnie podejrzałabym myśli Daniela, kiedy nie był w towarzystwie dziewczyny, choć przez taką a nie inną narrację, cała fabuła książki owiana jest lekka nutką tajemnicy. Jestem na tak.

    Bohaterowie, którzy zasługują na uwagę to z pewnością dwójka wokół wszystko się toczy – Daniel oraz Grace, a także Jude - brat dziewczyny pałający do Daniela ogromnym pokładem nienawiści. Grace to niczym w sumie nie wyróżniająca się bohaterka. Jedna z tych cichych, nie oczekujących wiele od życia, posiadających ogromne serce. Raczej nie mam nic przeciwko niej. Daniel za to zdecydowanie nie jest ani schematowy, ani zwyczajny, bo naprawdę polubiłam jego zadziorny charakterek i tajemniczość. Jude za to irytował mnie tą swoją bezustanna nienawiścią, ale była ona jednak wytłumaczona, więc w sumie nie dziwiłam mu się. Poza tą trójką jeszcze kilku bohaterów spokojnie możemy tam spotkać, aczkolwiek nie są na tyle ważni aby ich analizować.

    Oprawa graficzna tej serii jest wprost cudowna! Co prawda nijak odnosi się do treści książki, aczkolwiek i na półce i w ręku i teraz, gdy koło mnie leży wygląda cudownie oraz estetycznie. I nie ukrywam – chciałabym mieć takie chude nogi, haha! Ozdobienie „Dziedzictwa” w środku, opierało się na wyraźnym i ozdobnym zaznaczeniu rozdziałów na całą stronę i sama nie wiem, czy potraktować to jako plus, że książka bardzo ładnie się prezentuje, czy nie, bo te ozdobienia tylko wydłużają książkę. Pozostaje jeszcze kwestia wprost ogromnej czcionki… mi to nie przeszkadzało w ogóle, ale innym może ;)

    Podsumowując, seria autorstwa Bree Despain naprawdę nie może być nazwana kolejnym pospolitym paranormalem, bo nim nie jest, aczkolwiek nie możemy także oczekiwać od tej powieści czegoś nowego, czego jeszcze nie było, bo wilkołaki to żadna nowość. Ja przy tej lekkiej i niesamowicie wciągającej książce zrelaksowałam się rewelacyjnie i polecam ją innym osobom, które lubią ksiązki właśnie z takiego gatunku. Ocena to 7/10.

Oryginalny tytuł: The Dark Divine
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 10.11.2010r.
Liczba stron: 440
Cena det.: 39,90

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję!