wtorek

Wróżbiarze - Libba Bray

    „Ludzie, zdaje się, wierzą, że nienawiść to najbardziej niebezpieczne uczucie. Ale miłość jest równie niebezpieczna”

    Libbę Bray poznałam już wcześniej, czytając "Magiczny krąg" jej autorstwa. Mimo iż przeczytałam tylko dwie książki z tej serii, to naprawdę je lubię, dlatego, gdy tylko "Wróżbiarze" pojawili się w zapowiedziach, z tak kuszącym opisem w dodatku, miałam ochotę dorwać ich w swoje ręce. Nie wiedzieć jednak dlaczego, długo książka musiała na półce poleżeć, aby w końcu naszła mnie ochota na przeczytanie, podchodziłam wiele razy, ale za każdym coś mi przerywało. W końcu mocno się zawzięłam i przeczytałam. Czy kuszący, dający magiczny posmak opis jest dobrym odzwierciedleniem wnętrza powieści?

    Lata dwudzieste w Nowym Jorku. Jazz, dżin, tancerki rewiowe, całkiem inny niż dzisiejszy świat. Dla niektórych jednoznacznie oznacza to po prostu zabawę. Evie jest osobą, która nigdy w małym miasteczku nie czuła się jak w domu, dlatego w momencie gdy rodzice za "karę", za złe sprawowanie wysyłają ją do wuja w Nowym Jorku, dla dziewczyny jest to niczym spełnienie marzeń, uzyskanie wolności, którego tak bardzo pragnęła... Jednak nie wszystko jest takie piękne, jak się na początku sądziło. Nowy Jork nie okazuje się jedynie miejscem relaksu, zabawy. Wuj Will, który jest specjalistą od wszelkiego rodzaju przesądów, talizmanów, zostaje wezwany, aby zbadać pierwszą ofiarę bezwzględnego mordercy, którego od teraz ściga nie tylko policja. Bohaterka jednak skrywa pewien sekret, moc, która może pomóc w schwytaniu zabójcy, jednak tylko jeśli on nie będzie pierwszy. 


„Właśnie tworzę kolekcję rękawiczek na prawą dłoń. Posiadanie kompletu jest takie burżuazyjne.”

    Mnie, jak i myślę wiele osób, do sięgnięcia po książkę, skłoniły słowa "Nowy Jork, lata dwudzieste" w opisie wydawcy. Czegoś takiego jeszcze nie było, dlatego z jednej strony czułam się zaintrygowana nowym pomysłem, jeszcze biorąc pod uwagę, że lubię książki, których akcja dzieje się w przeszłości. Z drugiej jednak troszkę bałam się, iż będzie to przypadek niewykorzystanego potencjału, ale, na szczęście, nie było się o co obawiać. Pani Bray bardzo obrazowo przedstawiła owe lata, pozwalając nam poczuć się jakbyśmy tam byli, a jest to ważny element, dlatego ogromny plus. 

    O dziwo, pewien zabieg, który zastosowała pani Bray, mimo tego, że nie przepadam za takimi wątkami, naprawdę mi się spodobał, mianowicie chodzi mi o kwestie religijne. Klimatycznie zostały tu wplecione różne wierzenia, historie, legendy na przeróżne tematy, jednak mi w szczególności spodobały się fragmenty dotyczące sekt - jest to jeden z niewielu religijnych aspektów, które mnie interesują, tak wiec kolejny plus.

    Po skończeniu książki, gdy ja tak sobie analizowałam przystępując do recenzji, stwierdziłam, że mi ona nieco przypomina film. Od początku budowane napięcie, takie przeczucie, że wiemy, iż wyczekujemy na coś, oraz w dodatku te obrazowo, bo przystępnym językiem przedstawione sceny, jeszcze bardziej umacniały mnie w tym przekonaniu. Jedynie szkoda, ze również filmowe było zakończenie, bo nie pozwala nam zakończyć historii, a zmusza nas do wyczekiwania następnego tomu. Szkoda tylko, że sobie na niego jeszcze dłuuugo poczekamy.


„Czy nie tak jest na świecie? Szczęście zmienia się w pecha. Pech w szczęście . To jak gra w kości między tym światem, a zaświatami, a my jesteśmy kośćmi, którymi rzucają.” 

    Jeśli chodzi o bohaterów, to, trzeba to przyznać - pani Bray się postarała. Postaci było wyjątkowo dużo, a żadna z nich nie wydawała mi się wymuszona, czy wrzucona do fabuły na siłę. Nie było płaskich, niepotrzebnych charakterów. Dodatkowo cała uwaga nie była poświęcona głównej bohaterce, a każdemu po trochu. Evie, zwana czasem Evil, była lekkoduchem, pragnęła zabłysnąć odwagą i nowoczesnością. Nie miałam nic przeciwko niej. Co prawda, gdybym miała opisywać tak każdego z osobna, nie starczyłoby mi dnia, ponieważ tu o bardzo wielu osobach należałoby coś powiedzieć, a przecież tu nie o to chodzi, czy nie? 

    Okładka do nie wiadomo jak cudownych nie należy, jednak jest klimatyczna, jakby wyjęta prosto z czasów, kiedy działa się akcja książki, a egzemplarz na półce wygląda bardzo ładnie. co prawda trochę mi brakuje tutaj skrzydełek, bo taka gruba książka, noszona w torbie po prostu się niszczy,a  przecież nikt tego nie lubi. W porównaniu z oryginałem, w sumie nie wiem co mogę powiedzieć. Obie symbolizują coś innego, nasza skupia się na klimacie, tamta na aspektach magicznych, uważam, że obie są interesujące, dlatego powstrzymam się od porównań.

    A więc podsumowując, lektura "Wróżbiarzy" była dość pożytecznie wykorzystanym czasem. Nieco się dowiedziałam, posiedziałam z nosem w ciekawej książce, z satysfakcją dodając ją do listy przeczytanych. Najbardziej jednak żałuję, że w oryginale drugi tom pojawi się dopiero w 2014 roku, więc nie nastraja mnie to pozytywnie. Ale już jestem przyzwyczajona do wyczekiwania. No więc na koniec, chciałam polecić tę książkę wszystkim, którzy mają dłuższą chwilę na zapoznanie się z ciekawą historią, albo lubią, gdy książka nie kończy się po dwóch godzinach czytania. Mimo paru niedociągnięć takich jak niezbyt oryginalnie rozwinięty watek romantyczny, naprawdę miło mi się tę pozycję czytało, dlatego daję ze spokojną głową 7/10 i jeszcze raz polecam.

„- Wujaszku, jeśli wierzysz w duchy i chochliki... 
-Nie wierzę w chochliki... - 
Chochlikowate - powiedziała Evie, przewracając oczami. - To dlaczego masz taki problem, żeby uwierzyć w Boga? 
- A jaki Bóg pozwoliłby, żeby powstał taki świat?”

Oryginalny tytuł: The Diviners
Nr. tomu w serii: I
Tłumaczenie: Anna Studniarek
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 28.11.2012r.
Liczba stron: 610
Cena detaliczna: 39zł

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG!



    

niedziela

Gwiazd naszych wina - John Green

    "- Ale ja wierzę w prawdziwą miłość, wiesz? Nie uważam, że wszyscy muszą mieć oboje oczu, nie chorować i tak dalej, ale każdy powinien przeżyć prawdziwą miłość, a ona powinna trwać przynajmniej do końca jego życia."

    "Gwiazd naszych wina" Johna Greena, to książka która na początku w ogóle mnie nie zainteresowała. Mimo tego, że naokoło widniały jej reklamy, zapowiedzi, to po prostu nie zwracałam na nie uwagi. Jednak gdy zobaczyłam ile pozytywnych recenzji ma powieść Greena, zaczęłam szukać i w końcu miałam powieść na swojej półce. Raczej nie przepadam za smutnymi książkami, przy których, niemalże jest napisane "Wylew łez gwarantowany", jednak każdy od czasu do czasu powinien przeczytać coś takiego. Coś, co pokaże rzeczywistość ludzi pokrzywdzonych przez los, całkowicie nie z ich winy. Pokaże, że nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie.

    Szesnastoletnia Hazel jest dziewczyną z rakiem tarczycy z przerzutami do płuc, która wiecznie nosi ze sobą butlę tlenową, a jej jedyne aktywności, poza czytaniem w kółko tej samej książki i oglądaniem American Next Top Model to chodzenie na kościelną grupę wsparcia. Własnie tam poznaje Augustusa, dzięki któremu jej życie ulega całkowitej zmianie. Dziewczyna poznaje rzeczy, których do tej pory nie przyszło jej zasmakować, jej marzenia się urzeczywistniają. Jednak czy sielanka może trwać wiecznie?

    Nie należę do zbyt religijnych osób, jednak że chodzę jeszcze do szkoły, to także uczęszczam na religię, którą mamy z księdzem. Ostatnio, tuż po tym jak skończyłam czytać tę książkę, powiedział on coś mądrego, sama muszę to przyznać. Mianowicie, że wszystkie te osoby, które cierpią na przeróżne choroby nie z własnej winy, wiecznie zadają sobie pytanie "Dlaczego?". A na to pytanie po prostu nie ma odpowiedzi. Nie da się powiedzieć dlaczego ktoś ni stąd, ni zowąd choruje na nieuleczalną chorobę, poza przypadkami, kiedy wiemy, że to działalność ludzi do tego doprowadza. Hazel, główna bohaterka nie była ckliwą dziewczynką, która użalała się nad swoim losem i w kółko powtarzała "Dlaczego ja?", Jednak jestem pewna,  mimo iż jest ona tylko postacią fikcyjną, że gdzieś w jej głowie się to pytanie majaczyło. Jak i w głowie każdego chorego.

    Dużą rolę odgrywał tu wątek ulubionej książki Hazel. Poleciła ją Augustusowi, a potem na tym wszystkim opierała się dalsza fabuła. Ową książką był "Cios udręki" Petera van Houtena, i z tego co bohaterowie w książce opisywali, książka mógłby być naprawdę warta przeczytania, jednak szkoda, że... no cóż, nie istnieje, przynajmniej tak wynika z moich poszukiwań po sieci. "Cios udręki" to całkowita fikcja a Peter van Houten jako autor napisał bodajże podręcznik dotyczący jogi, więc zdecydowanie złe trafienie. A szkoda, chętnie przeczytałabym pozycję, która zmieniła życia bohaterów.

    Jak już zdążyłam wspomnieć, Hazel Grace nie była osobą, która nie wiadomo kogo winiła za to, co się jej przydarzyło. Wiedziała, że taka po prostu jest kolej rzeczy. Była bohaterką dość taką... niecodzienną. Nie za bardzo potrafię opisać to co chcę w tym momencie powiedzieć powiedzieć. Miała zadziorny, twardy charakterek, chociaż potrafiła tez być bardziej uczuciowa. Dość niespotykanie przygnębiająca treść kontrastowała z postacią, która się tym wszystkim przejmowała mniej niż powinna. Drugą ważną postacią jest Augustus, który na początku jest pełnym energii chłopakiem bez jednej nogi, jednak z szelmowskim uśmieszkiem i sporą pewnością siebie... Potem się sprawy komplikują, jednak polubiłam go. Był tą wrażliwszą stroną w ich związku, - chociaż tu można by się było kłócić - jednak nie robiło to z niego takich "ciepłych kluch". Do tego poznajemy w opowieści jeszcze niewidomego Isaaka, rodziców pary, oraz autora "Ciosu udręki" oraz jego sekretarkę, którzy również nie są pospolitym duetem.

    Okładka na początku, gdy nie znałam treści, nie wydawała mi się zbyt kusząca, jednak teraz wiem, że idealnie wpasowuje się w klimat książki, do tego jest estetyczna i na półce prezentuje się jak trzeba. W porównaniu z oryginałem Jestem na tak :) W środku również przyjemna dla oka czcionka, skrzydełka z fragmentem i ciekawostką o autorze, czego chcieć więcej? Pod względem wizualnym książka niemalże idealna.

    A więc podsumowując, czas, który spędziłam przy lekturze "Gwiazd naszych wina" zdecydowanie był tego warty. Nie przeczytałam jej na raz, dawkowałam, napawając się przesłaniem i urokiem w niej zawartym, i uważam, ze każdy tak właśnie powinien robić. Bo te 312 kartek jest swego rodzaju magią zawartą w słowach, choć nie każdy zapewne będzie w stanie to poczuć. Az żal, że autor wyraźnie zaznacza, iż historia jest całkowitą fikcją, zawsze podejście jest inne, gdy wiemy, że coś zdarzyło się naprawdę. Tak więc nie pozostaje mi nic, jak tylko całkowicie szczerymi słowami polecić tę książkę każdemu, kto ma ochotę na chwilę melancholii z niebanalną historią i bohaterami. Ode mnie 9/10 i jeszcze raz polecam.

Oryginalny tytuł : The Fault In Our Stars
Nr. tomu w serii: - 
Tłumaczenie Magda Białoń-Chalecka
Wydawnictwo: Bukowy las
Data wydania: 06.02.2013r.
Ilość stron: 312
Cena detaliczna: 34,90zł