niedziela

Miasto upadłych aniołów - Cassandra Clare



    "Piekło jest zadowolone"*

    Premiera czwartej części mojej ukochanej serii - "Darów Anioła" miała miejsce już ponad 3 miesiące temu, ale ja przeczytać ją miałam okazję dopiero teraz. W pewnym sensie cieszę się, że odwlekałam to jak najdłużej, bo cały czas miałam w głowie zakończenie części trzeciej, które mi się niezmiernie podobało, mimo, że czwartej także trzymało w napięciu. Ostatni raz czytałam "Miasto szkła" dobrych kilka miesięcy temu i podczas tych miesięcy przeczytałam wiele wspaniałych książek ale zawsze myślałam, że mimo, iż teraz mówię, że są one lepsze od "Darów Anioła", gdy powrócę do tej serii i przeczytam "Miasto upadłych aniołów" moja miłość powróci. Ale czy tak się stało?

    Po zakończeniu wojny w Idrisie wszyscy wracają do Nowego Jorku, za wyjątkiem Magnusa i Aleca, którzy to postanowili wyruszyć w romantyczną podróż po Europie. Clary zaczyna trening na Nocnego Łowcę pod okiem Jace'a i Maryse, Simon dalej gra w Kapeli Ciągle Zmieniającej Nazwy (ha! Mam dla nich nazwę!) oraz próbuje się uprorać ze swoją naturą po kryjomu spotykając się na dodatek z Maią i Isabelle a przygotowania do ślubu Jocelyn i Luke'a idą pełną parą. Jednak zabici Nocni Łowcy i dzieci zaskakująco podobne do małego Sebastiana - tak demoniczne, zakłócają spokój Nefilim. W dodatku mają na głowie potężną wampirzycę Camille usilnie próbującą przeciągnąć Simona na swoja stronę... a z resztą nie tylko ona próbuje to zrobić! Ze Znakiem Kaina Simon jest wielce pożądany przez wielkie grono osób. Czy zdradzi, czy zostanie z Nocnymi Łowcami, mimo wielkich perspektyw jakie ofiarują mu wrogowie? Kto zabija Nocnych łowców? Kto w tej wojnie będzie zwycięzcą? Co z uczuciem Clary i Jace'a? Czy znowu przyjdzie im wygrać?

    Zacznijmy od minusów i narzekań. Po pierwsze, Jace. Normalnie śmiać mi się chce, jak czytam recenzje innych i widzę coś na kształt (nie jest to cytat i nie mam nikogo konkretnego na myśli) "Za Jace'a 10/10!" itp. Chyba każdy wie o jakiego typu teksty mi chodzi. Teraz pytanie dlaczego tak mówię? W końcu to Jace, ten za którym ja też tak szalałam! Ale już nie teraz. Sarkastyczny, pewny siebie i nie lękający się niczego Jace... po prostu odszedł. Mój ukochany bohater... zniknął. Nie przypominam sobie teraz, po skończeniu tej książki ani jednej jego uwagi która wywołałaby rozbawiony uśmiech na ustach. Nawet Isabelle pojawiająca się w niewielu scenach była w tej części dziesięć razy bardziej ciekawą postacią! Cassandra Clare chciała chyba wykreować tym razem Jace'a na "doroślejszego" i "dojrzalszego" bohatera ale baardzo jej się to nie udało. Jego zachowanie w stosunku do Clary było po prostu okropne. "Nara, nie chcę cię bo cię kocham, ale nie możemy byc razem, to niebezpieczne" itp. Coś w tym stylu. Oczywiście żadnych wyjaśnień ani nic, bo po co? Jace to wielki minus, nad czym ubolewam.

    Drugi z minusów także dotyczy jego ale już nie w ten sam sposób. Chodzi o odmianę imienia. Nie wiem o co chodzi tłumaczce, po prostu nie wiem. Bo chyba trzeba mieć głowę w chmurach albo chcieć zrobić sobie jaja z czytelnika! Jeszcze, jeszcze jestem w stanie zrozumieć tą pokrętną odmianę imienia (przykład: "...na już złotą skórę Jace'ego" a nie "Jace'a") ale to po prostu było komiczne, że natykaliśmy się też na tą normalną odmianę. Pani Reszka naprawdę, widzę, nie umiała się zdecydować, albo sama nie wiem co... po prostu nie wiem, aczkolwiek mi to bardzo przeszkadzało w lekturze. No i co do zmian w odmianie to to nie wszystko. Myślę, że naprawdę mało osób na świcie popełniło by TAK rzucający się w oczy błąd (nie jest to prawdziwy cytat ale odmiana tak. str. 417) "Zależy mi na tobie Jacsie Wayland". BARDZO to wszystko przeszkadzało podczas czytania i jest chyba największym minusem. 


    Trzeci minus, z którym chyba zgodzą się wszyscy to okładka. Graficy chyba chcieli przedstawić Simona ale coś zdecydowanie im nie wyszło... to przecież Magnus! Nikt inny w książce nie miał kolorowych pasemek (chociaż on też nie, miał tylko włosy w brokacie...)! Oczywiście należy pominąć kwestię, że Magnus był azjatą o dość krótkich włosach ubierającym się na błyszcząco... sama w końcu nie wiem kto to jest! No i grzbiet. kompletnie nie pasuje do pozostałych części i sprawia wrażenie wręcz oddzielnej serii. I jeszcze jedna sprawa, która właściwie może być czwartym minusem, ale szkoda robić dla niej osobnego akapitu. Dla mnie jeśli ktoś umarł to nie żyje! Nienawidzę wątku wskrzeszenia, psuje wszystko. Śmierć to śmierć! Trzeba sie tego nauczyć, a książki nie pomagają. Przecież w realnym życiu nie ma czegoś takiego jak wskrzeszenie!

    Teraz minus, a zarazem plus. Simon. Dobre było to, że w fabule było go naprawdę sporo i autorka przedstawiła nam go w taki sposób, że właściwie nei szło go nie lubić anie nie podobało mi się okropnie jego zachowanie wobec dziewczyn. To było do cholery nie fair! Więc ogólnie wprowadzenie Simona do fabuły jako o wiele bardziej znaczącą postać jest plusem, ale minusem są jego zachowania.. to się nawzajem nie wyklucza, prawda?

    Teraz, nareszcie plus. Przykro mi to mówić, ale jeden jedyny. Nowi bohaterowie tacy jak Lilith czy Jordan wnieśli sporo do fabuły a odniesienia do postaci z sequela "Darów Anioła" - "Diabelskich Maszyn" jak Will były niezwykle zagadkowe, ale oczywiście nie precyzujące niczego w żaden konkretny sposób, bo wyjawiłoby nam to właściwie rozwiązanie tamtej drugiej serii. Wprost nie mogę się doczekać!

    Narracja trzecioosobowa, tak jak części poprzednich skupia się jak zwykle wokoło Clary, chociaż w tym wypadku także sporo wokół Chodzącego Za Dnia. Z przykrością muszę także stwierdzić, że może to przez tą właśnie narrację, sama nie wiem, może tak na prawdę jest a sporo osób tego nie zauważyło, w tej części było kilka mocno naciąganych scen. Chciałam chwilami po prostu przeskoczyć jakiś fragment w fabule, ale zazwyczaj tak nie robię, więc i tym razem się powstrzymałam. 

    Podsumowując, ta książka to jak dla mnie zawód roku. Nie było w ostatnim czasie żadnej książki której wyczekiwałabym z takim utęsknieniem i tak się na niej zawiodła. Taki ogrom pozytywnych recenzji jeszcze bardziej zachęcał mnie do sięgnięcia po "Miasto upadłych aniołów" a teraz widzę, że jednak mimo wszystko samemu najlepiej jest zapoznać z książką i wtedy wystawić ocenę. Ta lektura mimo, że mnie zawiodła i miała w sobie tak dużo rzeczy które przyszło mi nazwać minusami, miała klimat całych "Darów", ale jak dla mnie idealnym zakończeniem była część trzecia tej serii. W końcu miała to być trylogia. Wg. mnie część czwarta, mimo tego, że lubię Cassandrę Clare, jest tylko udaną próbą zbicia większej kasy. Nigdy nie sądziłam, że będę tak mówić o jakiejkolwiek książki spod pióra tej autorki. Oczywiście mimo wszystko, zakończenie pozostaje niewiele mówiące i na pewno sięgnę po część piątą "Darów Anioła", aczkolwiek nie z takim wielkim entuzjazmem z jakim podchodziłam do tego tomu. Polecam fanom serii, pozycja właściwie obowiązkowa a moja ocena to 7/10.

* tytuł 19. rozdziału

Oryginalny tytuł: City of Fallen Angels
Numer tomu w serii: IV
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 18.05.2011
Ilość stron: 448
Cena detaliczna: 39 zł

Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu MAG za co serdecznie dziękuję.

piątek

Imperium wampirów - Clay&Susan Griffith


    "Zakazana miłość w samym środku wielkiej wojny ludzi i wampirów"


    Imperium Wampirów nie było książką niecierpliwie wyczekiwaną przeze mnie ani moim priorytetem po premierze. Podchodziłam do niej z dystansem, aczkolwiek coś mnie do niej ciągnęło, najprawdopodobniej intrygująca okładka. Po niedługim czasie na szczęście nadarzyła się okazja do przeczytania sprzyjająca moim kruchym finansom i już po pierwszych stronach książki wiedziałam, że po prostu to jest to. Niepowtarzalny klimat, barwni bohaterowie, akcja osadzona w niedalekiej przyszłości, i na dodatek w całkiem innym miejscu czyż Londyn czy Stany Zjednoczone. Te czynniki i jeszcze wiele innych sprawiły, że czytałam tę książkę z ogromną przyjemnością i wierzę, że wszyscy którzy przeczytają "Imperium.." będą się czuli jak na jego terytorium.


Jest rok 2020. Od 150. lat to wampiry panują nad ludzkością.. Już tylko Cesarstwo Ekwatorii i Republika Amerykańska oparły się zdominowaniu przez wampiry i aby zacząć walczyć z kreaturami o których mają nikłe pojęcie muszą się zjednoczyć poprzez ślub księżniczki Ekwatorii, Adele z władcą Republiki - Clarkiem. Jednak gdy księżniczka zmierza już aby po raz pierwszy ujrzeć narzeczonego, wróg nie pozwala im jednak dotrzeć do celu. Księżniczka zostaje niefortunnie porwana, lecz z odsieczą przybywa na ratunek tajemniczy Greyfriar który był do tej pory tylko mitem dla księżniczki Adele a idolem dla księcia Simona, jej młodszego brata. Więc istnieje on naprawdę. Jednak wampirom za bardzo zależy na księżniczce. Czy w obliczu tak licznego i tak potężnego wroga Greyfriar zdoła jej pomóc? Kogo w tej historii odegra wampir Gareth - brat Cesarea więżącego Adele? Co ma on wspólnego z Greyfriarem? Czy wojna wybuchnie? Jak przedstawiać się będą straty? Jak to wszystko się skończy?


    Rok 2020. Podróżujemy latającym statkiem (zapomniałam jak fachowo nazywał się on w książce) od Egiptu, konkretniej Aleksandrii po Anglię i Szkocję. Tereny dotąd przez literaturę paranormal romance nie odkryte, a teraz naznaczone przez fenomenalną powieść damsko-męskiego duetu pisarskiego Claya i Susan Griffith. Myślę, że dlatego iż ta powieść powstawała pod okiem damskim oraz męskim łączy ze sobą w cudowny i niewiarygodnie przekonywujący sposób czułość i brutalność, miłość i nienawiść. W końcu emocje są najważniejsze.


    Całą książkę poznajemy z punktu widzenia osoby trzeciej która opowiada nam o losach Adele oraz Greyfriara a także o dziejących się zupełnie gdzie indziej rzeczach, jak plany senatora Clarka aby odbić narzeczoną, czy tęsknota młodszego braciszka za siostrą. Wiele punktów widzenia powoduje, że fabuła jest niezwykle rozbudowana i nie skupia się non stop wokół dwóch postaci, jednego wątku, choć tu akurat odnoszę wrażenie, że gdyby było więcej głównych bohaterów, wychwalałabym tę książkę jeszcze bardziej niż teraz. Czyli pewnie paradowałabym z transparentem po mieście, ale dzięki Bogu tak nie jest. Wyglądałabym jak idiotka ;)


    Chyba po prostu nigdy nie spotkałam się z tak idealnym wątkiem romantycznym. Z wzbudzającym tyle emocji. Nie wiem czy można mnie nazwać romantyczką, ale zawsze na relacje dwóch głównych bohaterów zwracam ogrom uwagi a w tym przypadku po prostu nie mogłam się nasycić uczuciem Greyfriara i Adele. I szczerze powiedziawszy, myślę, ze każdy kto jest choć odrobinę pod tym względem do mnie podobny, powie to samo. Greyfriar (chociaż Gareth zdecydowanie też!) zagrzał sobie miejsce głęboko w moim serduszku i coś mi mówi, że w najbliższym czasie nie ma zamiaru się stamtąd wydostać. I bardzo dobrze! Moje serduszko jest dla niego otwarte 24/7 :)


   Postaci w tej książce są naprawdę wyjątkowo barwne, tak właściwie to do każdego coś poczułam. Nie moja wina, że do dużego grona osób niestety nienawiść ale taki chyba był cel autorów. Po prostu chwilami chciałam aż ominąć te fragmenty w książce poświęcone Clarkowi oraz Cesare'owi bo były to dwie najbardziej znienawidzone przeze mnie postaci i to jest jedyna wada książki, chociaż inni jej za wadę uznawać nie muszą. Ja osobiście uważam, że niektóre z tych fragmentów były zbędne, ale cóż :) Także z marszu darzyłam olbrzymią niechęcią wampirzycę Flay. W pewnych momentach pokładałam nadzieję w tym, że okaże się "tą dobrą" ale nic nie było w stanie jej zmienić. Za to sympatią darzyłam oczywiście głównych bohaterów książki a także młodszego brata Adele, o którym niestety było mało ale dzieci w książkach zawsze mnie... obezwładniają, wiec nie mogłam o tym tutaj nie wspomnieć ;) Także bardzo pozytywnymi postaciami wydawali mi się ludzie służący Garethowi w jego szkockim zamku, ale o tym nie ma się co rozpisywać.


    Teraz możemy wiec przejść do oprawy graficznej. W środku książki nie ma żadnych "bajerów" a okładka "Imperium" jest ... oryginalna, to na pewno. Przykuwająca wzrok też. No i przede wszystkim bardzo nastrojowa i klimatyczna a modele z okładki doskonale utożsamiają się z Greyfriarem i Adele. Czerwony, wyraźny napis kontrastujący z szarą okładką rzuca się w oczy i daje nam wyraźnie do zrozumienia o jakiej tematyce książki mamy się spodziewać. I nie jesteśmy na pewno zawiedzeni po przeczytaniu "Imperium...". Książka, nie tylko jak na opowieść o wampirach, spełnia wszystkie możliwe standardy. Okładka oryginalna to ta sama, aczkolwiek warto zwrócić uwagę na oprawę graficzną części drugiej tejże serii która jest po postu idealna, perfekcyjna i tak dalej... długo by się nad tym rozwodzić ;) Mam tylko jedno zastrzeżenie, nie za bardzo dotyczące już tego, o czym się rozpisałam. Cena nie jest ani trochę adekwatna do książki. Owszem, za taką treść jestem w stanie tyle dać (a miała farta i nie musiałam) ale zazwyczaj Amber na 38 zł wycenia książki z liczbą stron ok. 400 jeśli nie więcej i ze skrzydełkami, dzięki którym książka zdecydowanie wolniej sie niszczy a tu nie mamy tych skrzydełek a książka ma stron 340 (ostatnie 15 to reklamy innych książek i podziękowania). Wiem, że może za bardzo się czepiam, ale ostatnio nabrałam takiego zwyczaju :)


    Podsumowując, mimo, że już ostatnio pisałam podobne pochlebstwa o innej książce, "Imperium Wampirów" jest perłą wśród opowieści o wampirach. Są one przestawione w sposób taki, że nie czujemy mdłości na słowo "wampiry" i przypominamy sobie potem czarującego Garetha a nie święcącego Edzia. Naprawdę warto zapoznać się z tą książka, jest to nawet konieczne! Myślę, że nie spodobała by się ona tylko i wyłącznie osobom które nie lubią książek osadzonych w przeszłości,a teraz coraz więcej ludzi je właśnie preferuje, więc nie widzę problemu ;) Myślę, że "Imperium..." także wpadnie w łaski osobnikom płci męskiej, co mam zamiar sprawdzić z początkiem września na koledze ;D Tak więc zdecydowanie polecam i nic więcej. Polecam. I nawet tej książki nie oceniam, bo po prostu nie mieści się w skali, taka prawda.


Oryginalny tytuł: Vampire Empire
Numer tomu w serii: I
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Ilosć stron: 352
Cena det.: 37,80


Egzemplarz książki udostępnił mi serwis nakanapie za co serdecznie dziękuję!



PS: Właśnie przed chwilą znalazłam okładkę drugiej części w dużym formacie i gapię się na nią i gapię... i nie mogę przestać gapić taka jest cudowna!

środa

Walka Sylfa - L.J. McDonald


    "Baśniowy świat i wielka miłość dwojga zakochanych z dwóch stron magicznego portalu"

    Walka Sylfa już dawno przykuła moja uwagę gdy pojawiła się w zapowiedziach na stronie wydawnictwa Amber. Zaintrygował mnie opis wspominający o sylfach, czyli stworzeniach o jakich do tej pory nie słyszeliśmy, oraz cudowna okładka więc strasznie się ucieszyłam gdy niewiele później udało mi się tą książkę dopaść i z zadowoleniem pogrążyłam się w lekturze. Już po pierwszych stronach zorientowałam się, że "Walka Sylfa" to książka niemalże idealna dla mnie, więc czytałam i czytałam... a chwile w między czasie kiedy nie czytałam były koszmarem. Już chyba domyślacie się jaka będzie moja opinia :)

    Solie, przez swojego ojca zmuszona zostaje do małżeństwa, którego nie chce tak bardzo jak niczego innego, więc ucieka z domu. Planuje zawędrować do ciotki, mieszkającej w wiosce oddalonej o kilka kilometrów, ale ktoś bardzo nie chce aby trafiła na miejsce i zostaje uprowadzona. Ma być dziewczyna złożona w ofierze, która potrzebna jest do przywołania wojowniczego sylfa dla księcia. Jednakże Solie nie jest głupią, bezbronną dziewczyną. Podczas rytuału, kiedy książę już miał ją zabić, sama o zaatakowała i przejęła kontrolę nad sylfem którego przypadkowo nazwała Hejty (Hej, ty) i kazała mu ratować się i znaleźć w bezpiecznym miejscu. Jednak czy teraz, gdy zrobiła coś tak niegodziwego i upokarzającego dla rodziny królewskiej istnieje miejsce w którym będzie bezpieczna? W pogoń za Solie i Hejtym ruszają Jasar wraz ze swoim wojowniczym sylfem, Maczugą oraz Leon z Rilem. Czy dwójka uciekinierów zostanie złapana i skazana? Czym okaże się tajemnicza wspólnota? Czy w okresie pełnym wątpliwości, strachu i smutku znajdzie się miejsce na przyjaźń? Miłość?

    Sylf. Istota magiczna płci żeńskiej reprezentująca cztery żywioły: ogień, wodę, ziemię i powietrze. Jedynie wojownicze sylfy, wszędzie siejące swą nienawiść odstawały od reszty. Były mężczyznami stworzonymi do zabijania. Sylfy uzależnione były od swoich panów. Zazwyczaj nie mogły mówić, bo miały to zakazane albo zmieniać kształtu, mimo, że posiadały taką zdolność. Jednak jeśli miały szczęście wychowane były na całkiem normalnych warunkach, a zazwyczaj przekazywane były z ojca na syna. Tak pisała się historia sylfów z ludźmi.

    Czas akcji która czasami przypomina szalejącą burzę momentami przechodząc w spokojny ocean uczuć jest zdecydowanie nieokreślony. Obstawiałabym średniowiecze. Nie było urządzeń do telekomunikacji, pojazdów ani nawet normalnych ciuchów, więc tak, to niewątpliwie było średniowiecze w innym świecie. Ten okres w dziejach ludzkości niektórym może się źle kojarzyć. Z brakiem higieny i tym podobnymi rzeczami jednakże zdecydowanie podczas czytania tej książki nie myślałam o takich błahostkach. Moim zdaniem gdyby powieść nie była osadzona właśnie w tym konkretnym czasie nie olśniewałaby swoją magią czytelnika w tak wyraźny sposób. A olśniewała.

    Warto także wspomnieć o tym, że książka pisana w narracji trzecioosobowej to nie jest zamknięta historia o Hejtym i Solie. No bo błagam, kto by się nie wynudził słuchając przez ponad 300 stron o jednej parze? W książce przedstawione jest wiele historii. Która z nich wszystkich urzekła mnie najbardziej? Myślę, że ta związana z Rilem. Stał się on jedną z moich ulubionych postaci, a dlaczego, tego możecie dowiedzieć się tylko w książce.

    A co do bohaterów. Solie była osóbką nie irytującą nas jakoś specjalnie. Nie była rozpuszczona, użalająca się nad sobą a ciekawą osóbką o której, teraz tak sobie myślę, że właściwie... nie było za wiele. Kto zaś zdobył moje serce a kto zasiał w nim nutkę nienawiści? Bardzo polubiłam Rila, o czym już przedtem pisałam. Poruszyła mnie jego historia i kontakty z Leonem, o czym zaś nie chcę spoilerować. Kto także przypadł mi do gustu? Hejty! Jego komiczne imię oraz łagodne usposobienie mimo chwilowych "nerwic" gdy w okolicy wyczuwał jakiegoś mężczyznę przywodziło na myśl dziecko, cały czas poznające świat. Pokochałam go. Ostatnia osobą do której pałam szczególną sympatia jest Maczuga. Ten facet (przepraszam, sylf) po prostu mnie chwilami rozbrajał! Szczerze i z całego serca nienawidziłam natomiast jego pana, Jasara. Żałosny tchórz i kłamca. Na szczęście nie było o nim wiele.

    Wspomnę jeszcze tylko szybciutko jeszcze o jednym fakcie. Imię Hejty'ego, jak już chyba zdążyliście się zorientować pochodzi od zwrotu "Hej, ty" i niesamowicie mnie intrygowało (nie wiedzieć czemu) jak to było w oryginale. Czy cała ta scena została wymyślona przez Amber czy może po prostu wydawnictwo pozmieniało imiona? Ano pozmieniało imiona! W oryginale jest to "Hey, you" a Hejty nazywa się Heyou. Osobiście uważam że nasza, polska wersja brzmi o wiele lepiej ;)

    Teraz możemy przejść do okładki. Właściwie gdybyśmy zobaczyli ją na półce w dajmy na to empiku nie zwrócilibyśmy na nią szczególnej uwagi i stwierdzilibyśmy, że nie przedstawia ona nic konkretnego, jednak gdy się trochę dokładniej przyjrzymy dostrzegamy bajkową, wspaniałą wręcz oprawę graficzną! Okładka jest jedną z najlepszych jakie w życiu widziałam i nie przesadzam ani trochę. Po prostu IDEALNIE przedstawia to o czym przeczytać możemy w książce. Jest nastrojowa i klimatyczna a właśnie takie okładki lubię. Kolejny raz pokłon dla wydawnictwa bo oryginał jest... zdecydowanie mniej nastrojowy i magiczny ;)

    Podsumowując "Walka sylfa" jest książka idealną dla lubiących pozostające w głowie, wielowątkowe książki fantastyczne z rewelacyjnym wątkiem romantycznym. Niesamowicie cieszy mnie fakt, że jest kontynuacja tej książki i jak tylko wyjdzie, od razu zamierzam się na nią... rzucić, a co! Mniejsza z tym co ludzie sobie pomyślą :) W każdym bądź razie coś mi mówi, że jak wrócę po wakacjach do szkoły i ludzie z klasy jak zwykle będą chcieli coś dobrego do czytania, każdemu będę starała się wcisnąć tą właśnie książkę. Tak więc i wy rozpocznijcie swoją podróż do świata w którym sylfy i ludzie są sojusznikami i pogrążcie się w się z nim na kilka godzin. Kraina Eferem zostanie ci w pamięci na bardzo długi czas. Do jakiej książki porównałabym tą gdybym musiała? Zdecydowanie do Żelaznego Króla. Polecam gorąco i daję ocenę 7/10.

Oryginalny tytuł: The Battle Sylph
Nr tomu w serii: I
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 320
Data wydania: 16.06.2011
Cena: 34.90 (na empik.com pisze, że 37.80 ale to nie prawda! Moim zdaniem to czyste zdzierstwo i jeszcze książki o takiej cenie na stronie internetowej zazwyczaj są przecenione na 32 z kawałkiem a ta kosztuje i tak powyżej 37! Już się wygadałam ;))

Teraz także na zachętę fragment książki. Wierzę, ze ktoś dzięki niemu przekona się do "Walki Sylfa" ;)

sobota

Ofiara krwi - J.R. Ward

"Z klątwą na plecach"

Bractwo Czarnego Sztyletu to seria dość dobrze znana wśród opowieści o wampirach. Miałam styczność z pierwszym tomem naprawdę dawno temu, dlatego recenzji tu nie umieszczam. Jednakże gdy nadarzyła się okazja do zrecenzowania części drugiej tejże serii z przyjemnością zabrałam się za lekturę. Przyznam, że na pierwszy rzut oka mogabym powiedzieć, że książka jest wspaniała. Pochłonęła mnie całkowicie, trudno było się od niej oderwać, jednak po dogłębnej analizie wychodzi nam wychodzi nam w praniu bardzo niepożądana wada. Jaka?

Bohaterowie tej części - Rankohr i Mary są parą równie skomplikowaną jak Ghrom i Beth z części pierwszej. Także występuje tutaj rzecz która stoi na przeszkodzie do bycia razem. Co nią jest? To, że Rankohr naznaczony jest klątwą nałożoną przez Panią Kronik, która uaktywnia bestę w jego ciele za każdym razem kiedy się zdenerwuje. Co jeszcze? To, że Mary jest zwykłą, niczego nieświadomą dziewczyną... chorą na białaczkę. Uważa się za osobę nieatrakcyjną i niegodną tego, aby mężczyźni sie nią interesowali. Rakohr, który miał zamiar sie tylko z nią zapoznać, trochę pobajerować zmienia jednak zdanie po poznaniu tak niezwykłej kobiety. Orientuje sie, że nie jest ona kolejna panną, którą ot tak sobie może porzucić. Chroni ją. Opiekuje się. Zakochuje? Na to wyglada. A wcale nie miało tak być! Miał usunąć jej wspomnienia i zniknąć. Jednak co go powstrzymuje? Dlaczego tak bradzo chce, żeby dziewczyna, która niedługo odejdzie do Zanikhu pamiętała o nim? Czym różni się ona od innych kobiet? Co w obliczu uczuć do zwykłej śmiertelniczki przy której bestia ożywa ma zrobić Rankohr? No właśnie i co z klątwą? Czy zostanie zdjęta? Czy Mary będzie żyła? Czy Bractwo ja zaakceptuje? I co z Bellą, przyjaciółką Mary? Co tym razem planuje Korporacja...?


Narracja tej części jest dokładnie taka sama jak części piewszej. Trzecioosobowa, ale mimo, że najczęściej skupia sie wokół głównych bohaterów, to w międzyczasie jeszcze mamy sporo informacji o bohaterach których losy będziemy mogli sledzić w dalszych częściach, oraz tajemniczej Korporacji. Niezwykle się cieszę z tych przeplatanych osób, bo gdybym miała czytać tylko i wyłącznie o dwójce głównych bohaterów (albo - o zgrozo - dodatkowo w narracji pierwszoosobowej) chyba po prostu bym się... przesłodziła a książka zamiast mocnej powieści przypomnała by telenowelę. W dodatku taką w stylu Mody na sukces bo na rynek za niedługo wyjdzie już 9 część cyklu.


Bohaterowie tej serii sa według mnie rewelacyjni. Bardzo ciekawi, nie "płascy". Każdy z nich ma swoją bolesną przeszłość z która muszą się męczyć dzień w dzień, jednak mają siebie. Mimo trudnych charakterków i tego, że są niemalże "vipami" są życzliwi i uczynni dla innych ludzi.  Była jednak jednak rzecz, która w pewnym sensie mnie irytowała a w pewnym sensie mi sie podobała, mianowicie ich imiona. Nie wiem jakie są w oryginale, ale wiem, że napewno nie takie, jednak, czy WSZĘDZIE musi być wepchnięte to cholerne "h"? Już chyba zawsze imiona z ta literą w środku kojarzyć mi się będą z tymi książkami! Ale jednak nie jest to takie straszne jak mogłoby się wydawać - jestem w końcu fanką oryginalnych i ciekawych imion, ale niektórych (np. mojego pana od polskiego) takie skomplikowane nazwy i imiona po prostu odrzucają. Ja w każdym bądź razie jestem chyba bardziej na tak niż na nie ;)
Po przeczytaniu pierwszych akapitów odnosi się wrażenie, że książka jest naprawdę dobra i ciekawa, ale miałam wrażenie jakby w tej częsci nie było zbyt wiele akcji... tak naprawdę gdyby nie ogólny klimat tej książki to byłby to zwyczajny romans paranormalny jakich wiele. A tak przynajmniej badzo przyjemnie się czyta, jednakże pani Ward mogła się bardziej postarać aby w książce więcej się działo.

Jest jeszcze jednak sprawa która niesamowicie mnie irytowała podczas czytania. To, że członkowie Bractwa każdą kobietę nazywali "samicą". Może to tylko w moich oczach wygląda na seksistowskie i chamskie ale nie podoba mi się to, aczkolwiek nie zmienię podejścia Braci do samic, więc już siedzę cicho.

Co do okładki, to tutaj niestety ale nie będzie pozytywnie. Tak jak części pierwszej jest nastrojowa, to tak, ale jakoś tak... gdy mam przed oczami okładki zagraniczne to myślę, że po prostu nasza się do nich nie umywa i koniec. Szczególnie do tej jaśniejszej. Aczkolwiek nie jest tak źle, przynajmniej cała seria pasuje do siebie i po prostu cudownie wygląda cala skolekcjonowana na półce. Szkoda, że nigdy tak nie będe miała, w końcu nie powsiadam częsci pierwszej ;)

Na koniec mogę powiedzieć, że seria Bractwo Czarnego Sztyletu jest zdecydowanie dla osób lubiących się relaksować. Dla tych, którym nie zależy na zawiłej i skomplikowanej akcji, a wciągającej i wzbudzającej emocje książce z ciekawymi postaciami. Świetne jest także to, że na przykład jak polubię kogoś z części drugiej (czyt. Zbihra) wiem, że o nim też jest część i po prostu nie mogę sie doczekać aż ją przeczytam! Wiem doskonale, że Bractwo Czarnego Sztyletu ma wiele fanek i ja zdecydowanie do nich należę, chociaż uderza mnie podobieństwo tej serii do książek Sherrilyn Kenyon, ale nie wnikam w to bo lubię obie serie :) Za urzekającą historię akcją nie grzeszącą mogę dać ocenę 7,5. I polecam!

Oryginalny tytuł: Black Dagger Brotherhood: Lover Awakened
Numer tomu w serii: II
Wydawnictwo: Videograf II
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 432
Cena detaliczna: 34,80

poniedziałek

Namiętność - Lauren Kate



    „W każdym życiu wybiorę Ciebie. Tak jak ty zawsze wybierałeś mnie. Na zawsze”.

    Na pierwszą część trylogii Lauren Kate natknęłam się już bardzo dawno temu i pamiętam, że niesamowicie mi się spodobała, jednakże po niewypale jakim okazała się część druga (której nawet nie doczytałam jeśli mam być szczera) chciałam porzucić tą serię. Poza tym naprawdę mam co czytać i nie chciałam wracać do „Udręki” co za tym idzie także nie chciałam czytać „Namiętności”, ale gdy się dowiedziałam, że trzecia część opowiada o podróżach przez poprzednie życia Luce, pomyślałam, że to może być ciekawe i powinnam zrozumieć o co chodzi, więc zabrałam się za tą część najszybciej jak byłam w stanie.

    Luce ma dość klątwy która spoczywa na niej i na Danielu. Chce być z nim na zawsze ale nie w taki sposób. Nie chce na zawsze już za każdym razem dnie dożywać do dorosłości i płonąć odradzając się raz za razem. Postanawia za pomocą Głosicielów rozpocząć podróż w przyszłość aby prześledzić swoje poprzednie żywota spędzone z Danielem, gdzie za każdym razem kończyła w ogniu. A zabijał ją jeden pocałunek, dotyk… Luce za wszelką cenę chce się dowiedzieć dlaczego zostali oni naznaczeni tą klątwą oraz co trzeba zrobić aby ją pokonać a pomaga jej w tym gargulec Bill pomagający odnaleźć się jej w różnych epokach. Czy Luce uda się dowiedzieć czegoś o klątwie?

    Daniel z obawy o to, że jego ukochana jakimś nieświadomym, małym czynem zmieni bieg historii wyrusza za nią w przeszłość raz za razem jeszcze raz oglądając tamte życia, jednak cały czas jest krok za nią i nie wie co zrobić, aby ją prześcignąć. Czy Danielowi uda się dopaść Luce zanim zmieni ona bieg historii? Czy Luce znajdzie sposób na zniszczenie klątwy? Kim tak naprawdę okaże się miły gargulec? Czy wszystko dobrze się skończy?

    Narracja tej części tak jak dwóch poprzednich jest trzecioosobowa, której nie jestem fanką aczkolwiek pani Kate bardzo się postarała abyśmy doskonale odczuwali uczucia i emocje Luce i Danela towarzyszące im podczas zwiedzania poprzednich żyć.  Jednakże jeśli o mnie chodzi Daniela było zdecydowanie za mało! Osobiście uważam go za jednego z tych „super-słodkich i w ogóle najlepszych bohaterów książkowych” i naprawdę szkoda, że było tak niewiele o nim i o uczuciu jakie łączy go z Luce teraz. Było niemalże tylko o przeszłości.

    Jeśli chodzi o bohaterów to już w „Udręce” poznaliśmy sporo nowych, więc teraz nie ma poza Billem innych znaczących postaci w fabule, poza tym ta książka jest tak zrobiona, że mimo, że bohaterów jest garstka, wszyscy bardzo dobrze wypełniają karty powieści. Jeśli zaś chodzi o to co czuję względem poszczególnych bohaterów to powiem, że dopiero w tej części minimalnie polubiłam Luce. Wcześniej była zwykłą, „wyblakłą” i ani trochę oryginalną bohaterką zdolną do poświecenia. Kogo jednak najbardziej polubiłam? Ano Billa! Nie wiem wiem jak autorka mogła mi to zrobić (co okaże się gdy przeczytacie „Namiętność J)

    Co jest także mocną stroną tej książki? Do tej pory przeczytałam tylko jedną książkę w której występował wątek podróży w czasie, mianowicie Czerwień rubinu (recenzja >>TU<<) i mimo, że tamtej w książce szczegóły podróży w czasie zdecydowanie bardziej rozwinięte, to uważam ten wątek za lepiej rozwinięty właśnie w Namiętności, choć to może dlatego, że właściwie cała książka to było jedno wielki podróżowanie, nie to co w Czerwieni. Luce podróżuje w przeróżnych epokach. Od Moskwy w czasie działań wojennych, przez XVII-wieczny Londyn i VI-wieczną Amerykę po Egipt w IV w. p.n.e. Mieliśmy okazję zaznajomić się z naprawdę wieloma epokami historycznymi dzięki Billowi, który starał się przesłać do mózgu Luce jakieś ciekawostki na temat okresu historycznego w jakim się znaleźli, ale ona nie miała na to czasu. Musiała złamać klątwę, wiec przynajmniej czytelnik czerpie jakieś korzyści ;)

    Teraz możemy przejść do oprawy graficznej. Myślę, że zdecydowanie nie przesadziłabym, gdybym powiedziała, że okładka pierwszej części to cudo.  Drugiej właściwie też ale ta… mimo, że nadal ma „to coś” - klimat, oraz wszystko inne nie zachwyca już w taki sposób jak poprzednie tomy.  Na każdej części dziewczyna z okładki miała cudowną gotycką suknię, aczkolwiek ta średnio mi się podoba oraz gdyby się przypatrzyć dostrzegamy, że dziewczyna bawi się paznokciami? Coś w tym stylu, aczkolwiek nie wiem jakim sposobem utrzymała różę w ręku, ale chyba zdecydowanie za bardzo czepiam się szczegółów. Ogólnie okładka jest nienajgorsza, nastrojowa i w ogóle ale poprzednie części miały ładniejszą szatę graficzną ;)

    Podsumowując, „Namiętność” jest pozycja obowiązkową dla fanów serii Lauren Kate, ale ta część jest taka, że nawet jak komuś nie chce się nadrabiać i czytać dwóch poprzednich tomów, a kuszą go wszelakie pozytywne recenzje i ma okazję pożyczyć trzecia część „Upadłych” (bo chyba kolekcjonować serie od trzeciej części nie jest najlepiej ;)) to niech się nie waha i ją przeczyta. „Namiętność” zabierze was w podroż po przeróżnych epokach historycznych i da całkiem mało nudną lekcje historii. Polecam gorąco i daję ocenę 8/10.

Oryginalny tytuł: Passion
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 432
Cena det.: 35,90

A oto oficjalny trailer książki:


Za lekturę serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG!



piątek

Taniec z diabłem - Sherrilyn Kenyon

    "Zmieniając buntownika w romantyka"

    Na serię o Mrocznych Łowcach autorstwa Sherrilyn Kenyon natknęłam się już dość dawno i równie dawno przeczytałam tom pierwszy oraz drugi, jednak mimo, że były bardzo dobre a ja spędziłam z nimi przyjemne chwile, nie miałam zamiaru zabierać się za trzecią część. Gdy jednak nadarzyła ię okazja zrecenzowania "Tańca z diabłem" powiedziałam sobie "Czemu nie!" i już przy pierwszych stronach zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę zapomniałam jak wspaniale sie bawiłam czytając (połykając) poprzednie części a ta na ich tle... później się przekonacie jak moim zdaniem wypadła.

    Zarek jest cczarną owcą w "rodzinie" Mrocznych Łowców. Jednak to co uczynił względem Talona i Sunshine kilka dni temu (w poprzedniej części) pokazało, że on też ma serce i uczucia ale mimo to wygnany został na surową Alaskę. Acheron jednak nie daje za wygraną cały czas stając u boku Zareka i w końcu po potargowaniu się z Artemida zapadł wyrok. Zarek poddany zostanie pod osąd nimfy Sprawiedliwości, siostry trzech Parek, Astrid. Jednak sam Zarek ma się nie dowiedzieć, że poddawany jest testowi więc to wszystko prezentuje się jakby został postrzelony, a niewidoma Astrid pomaga mu opatrując rany i opiekując się nim. Jednak Zarek jest z natury podejrzliwy i chamski, co nie ukazuje go przed Astrid jako "niewinnego chłopca", a przecież dla jakieś tam dziewczyny, choćby nie wiem jak pięknej, dobrej i pociągającej się nie zmieni... prawda?


    Jednak gdy Astrid próbuje pokazać Zarekowi, że mimo tego jak spędził dzieciństwo, jak okrutnie był traktowany, jakie katusze musiał przeżywać wtedy, a nawet już po zostaniu Mrocznym Łowcą, na świecie istnieje dobro. I Astrid chce dać jego cząskę Zarekowi. Kawałek dobroci i powód do szczęścia. W momencie kiedy tamta dójka oswaja się ze sobą, bezwzględny, pragnjący mordu i polania sie krwi Tanatos mimo zakazów Artemidy uwalnia się i zaczyna polować na Zareka za to co niegdyś zrobił... komu dowiecie się sami. Pościg trwa jednak trwać nie może w nieskończoność w końcu ostatnie co można powiedzieć o Zareku toto, że jest tchórzem. Gdy w końcu przyjdzie mu zatańczyć z diabłem kto pokłoni się publiczności a kto skończy z połamanymi nogami? Co tak naprawdę się stało z ludźmi z wioski której Zarek miał pilnować a których pozabijał? Czy przyjmie pomoc Astrid? Czy ich związek będzie miał przyszłość... skoro ona pochodzi z góry a on z dołu?

    Narracja tej części tak jak poprzednich jest trzecioosobowa ale mimo to doskonale odnajdujemy się w uczuciach głównych bohaterów w szczególności ale nawet tych już nie tak bardzo ważnych jak Tanatos, Jess czy Acheron. Mamy też fragmenty poświęcone Jessowi które czytałam tak naprawdę tylko po to żeby dojść do tych z Zarekiem i Astrid, ale miło poznać i taki punkt widzenia. W książce też jest sporo rozmów jakie Astrid za pomotą telekinezy prowadzi z Sashą - wilkiem potrafiącym przybrać postać człowieka jednak mimo wszystko rzadko to robi dlatego dziewczyna musi się kontaktować z nim w taki a nie inny sposób. Choć czytając te rozmowy to myślałam sobie, że to właściwie dobrze, że Zarek ich nie słyszy...


    Jeśli chodzi o bohaterów, to są tu wyjątkowo barwni, posiadający charkterek, pragnienia oraz uczucia a nie jak to w poniektórych książkach lalki ożywione tajemnym zaklęciem. Zarek jest wyjątkowo aroganckim, nienzośnym facetem chcącym wszystkim zrobić na złość a Astrid dziewczyną która idealnie go dopełnia, gdyż stworzona jest właściwie z przeciwieństw. Jedną z moich ulubionych postaci był zdecydowanie Sasha! Jego podejście i teksty na temat Zareka po prostu mnie rozbrajały i powodowały szeroki uśmiech na twarzy. Również jedną z postaci które naprawdę lubię jest Acheron i to na część poświęconą jemu (a będą aż dwa tomy dla Acherona!) czekam najbardziej :) Jednak zdecydowanie tamta mimo, że o moim ulubieńcu zdecydowanie będzie musiała trochę pokonkurować z "Tańcem z diabłem" :)

    Jeśli przyszłoby porównać nam tą część do poprzednich to myślę, że wypada lepiej pod wszystkimi względami. Zarek był chyba najciekawszym ze wszystkich Mrocznych Łowców z którymi do tej pory miałam styczność a także jego historia jak nim został wstrząsnęła mną do reszty i gdy opowiadał ją Astrid, miałąm ochotę płakać jak ona. Nie wiem jak tak nieludzko można traktować drugiego człowieka. To chore, po prostu chore. Związek dwójki głównych bohaterów tym razem to nie był Mroczny Łowca z człowiekiem, bo tajemnicą nie jest, że Astrid jest nieśmiertelna, choć Zarek o tym nie wiedział. Ostatni aspekt to szata graficzna. Okładka pierwszej części przedstawia bezpłciowe coś co napewno nie jest Kyrianem, zaś druga napewno nie przedstawia takiego przystojniaka jakim był Talon. Okładka "Tańca" idealnie oddaje moje wyobrażenie Zareka i ogólnie, jej klimat jest... lepszy. możecie też zobaczyć okładki zagraniczne, które uważam, że nie wypadają na tle naszej jakoś specjalnie piękne. Są ładne tak jak nasza i jak nasza nie zachwycają ;)

    Ponieważ o okładce napisałam już w poprzednim akapicie, przejdziemy już do podsumowania. Dla kogo jest "Taniec z diabłem"? Zdecydowanie dla romantyczek. Dla kogo jeszcze? Fanów niegrzecznych chłopców? Nawet chłopakom myślę, że spodobałaby się ta seria (wiem z doświadczenia). Jednak mimo urzekającej historii nie ma co liczyć na niezwykle oryginalną powieść gdy przeczytało się poprzednie tomy bo tu nie chodzi o oryginalność. Tu chodzi o emocje. Kto nie lubi uronić łezki czytając książkę? Kto nie lubi cieszyć się do kartek? Myślę, że nikt dlatego to każdemu polecam tą książkę i daję ocenę 7/10.

Oryginalny tytuł: Dance with the Devil
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania:2011
Ilość stron: 432
Cena det.: 35 zł

Następna część serii o Mrocznych łowcach "Pocałunek nocy" pojawi się już w październiku!

A za lekturę serdecznie dziękuję Wydawnictwu MAG :)

wtorek

Monster high. Upiorna szkoła - Lisi Harrison


    "Nie bądź jak inni - Wyróżnij się z tłumu!"

    Gdy po raz pierwszy spotkałam się z tą książką w zapowiedziach nie trafiła ona do mnie. Potwory? Błagam, mogę dać się pokroić, że to kolejna bajka której akcja dzieje się w szkole, wszyscy są zadufani w sobie a postaci nijakie. Jednak czyżbym się myliła? Czy nowa książka autorki serii "Alfy" oraz "Elita" pokazała coś... nowego? Może aż zwalającego z nóg? A może to niezobowiązująca lekturką na kilka godzin o której po przeczytaniu zapominamy? Odpowiedzi na to pytanie możemy udzielić dopiero po przeczytaniu, gdyż myślę, że każdy ta książkę odbierze na swój sposób. Co ja o niej sądzę?

    Melody Carver, przyjechała do Salem prosto z Beverly Hills razem z rodzicami, którzy chcieli przeprowadzić się w bardziej naturalne miejsce aby Melody nie miała kłopotów z astmą oraz siostrą kochającą tłok, imprezy i chłopców. Melody zaczyna intrygować Jackson - chłopak z naprzeciwka, jednak nie jest ona taki jak wszyscy inni z którymi Melly miała do tej pory styczność. Na czym polega odmienność Jacksona? Frankie Stein mieszka w Salem od urodzenia. Czyli od piętnastu dni, a jej rodzice zapisują ją do tej samej szkoły co Melody - Merston High. Frankie jednak odbiega normalnością od swoich rówieśniczek. Dlaczego? ano dlatego, że jest wnuczka Frankensteina a wszystkie części jej ciała są nowe, złożone w całość przez jej rodziców - Victora i Vivekę. Jednak w środku niczym się od normalnych dziewczyn nie różni. Tez ma uczucia i podobny tok myślenia. Także chce paradować w króciutkich, obcisłych spódniczkach a nie w golfach z gryzącej wełny. Chce być jak każda inna dziewczyna ale nie wychodzi jej to tak dobrze jak wszyscy by chcieli.

    Jednak mimo wszystko oby=ie dziewczyny jakoś się zaaklimatyzowały w Merston High. Melody zaczęła się zadawać z Bekką (która jest w związku od podstawówki z jej idealnym Brettem) oraz jej asystentka Hayley (gdyż Bekka ma zamiar w przyszłości wydać książkę a Hayley zbiera potrzebne materiały) zaś Frankie z królową szkoły - Cleo, oraz jej "poddanymi" - Lalą i Clawdeen. Czyżby Frankie nie była sama? Czyżby jej podobni byli wszędzie wokół? Ile dziewczyna jest w stanie zrobić dla jednego pocałunku z zajętym chłopakiem (chłopakiem chorobliwie zazdrosnej Bekki)? Kim jest zwariowany D.J.? Czy uczniowie Merston High gotowi są na modę na inność jaką zaserwować chcą dziewczyny? Jak wiele trzeba, żeby Merston zamienić na Monster?

    Narracja książki jest trzecioosobowa, ale rozdziały są przeplatane tymi poświęconymi Melody oraz Frankie, bo dziewczyny stają się "sojuszniczkami" i poznają się tak naprawdę dopiero pod koniec książki. Całe 250 stron to są dwie odrębne historie dwóch różnych dziewczyn żyjących w tym samym mieście i chodzących do tej samej szkoły. Jednak nie jest to wadą. Wierze, że przyjaźń mimo, że oparta na rywalizacji o tego samego (ale czy na pewno?) chłopaka we drugiej części się bardziej rozwinie.

    Co do bohaterów to poznajemy ich tu naprawdę sporo. Od rodzin obu dziewczyn po przyjaciół oraz miłości w szkole. O dziwo, bardzo przypadła mi do gustu szkolna "elita", mianowicie Cleo, Lala oraz Clawdeen, bo tak naprawdę były okej. Miały pomysł na siebie, nie były tylko pustymi dziewczynami nic tylko rozpowiadającymi o swojej wspaniałości. No i także były... inne ale o tym więcej w książce, bo nie chcę spoilerować bardziej niż bym chciała :)

Co do okładki to na pewno jest ona... inna. Tło jakby... ekskluzywnego fotela (?) ładnie współgra z z różowymi dodatkami jak czaszka czy tytuł oraz podtytuł (u nas test to "Upiorna szkoła" zaś w Stanach jest po prostu "Monster high"). Jednakże najgorszą stroną tej okładki jest to, że tak naprawdę gdy widzi się ją na półce przywodzi na myśl głupią, "emo" opowiastkę dla dzieci, bynajmniej ja odniosłam takie wrażenie gdy spotykałam się z "Monster High". Opis zaś jest zachęcający a cena odpowiednia jak na niecałe 300 stron.

Na koniec, przed podsumowaniem można wspomnieć także o tom, że najwyraźniej w stanach ta książka odniosła o wiele większy sukces niż u nas i rzeczywiście uznana została za opowiastkę dla nastolatek ponieważ gdy chociażby wpiszemy w googlach czy allegro "Monster high" nie wyskoczy nam książka, o nie nie. wyskoczą nam lalki, sekretniki, tatuaże, piórniki, torebki i wiele innych... a wszystko t wygląda jakby było dla dziewczynek w wieku 10-11 lat. Jeśli o mnie chodzi to spokojnie moglibyśmy to nazwać przesadą.

Podsumowując, "Monster high" to nie jest ambitna lektura dla dużo wymagających od książek osób. Jest to przyjemnie i z uśmiechem na twarzy spędzony czas, który dla niektórych zapewne skończy się "szybciej niż powinien" a niektórzy będą się cieszyć, że w końcu przez tą książkę przebrnęli. Ale wydaje mi się, że ta książka trafi do naprawdę sporego grona a czytać ją mogą osoby w każdym wieku - od najmłodszych po osoby coraz starsze chcące przypomnieć sobie szkolne życie (mimo, że szkolne życie Frankie i Melody jest lekko... nierealne). W każdym bądź razie jak już pisałam, nie jest to lektura ambitna, ale naprawdę miło spędziłam czas. Ocena 7/10. Polecam :)

Oryginalny tytuł: Monster high
Wydawnictwo: Bukowy las
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 280
Cena det.: 29.90

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las za co serdecznie dziękuję!




niedziela

Nazwanie Bestii - Mike Carey

Za poleceniem wydawnictwa MAG umieszczam reklamę najnowszej powieści Mike'a Careya :)

Kolejne zlecenie egzorcysty




Nazwanie Bestii to doskonałe połączenie czarnego kryminału, horroru i dark fantasy. Ukaże się nakładem Wydawnictwa Mag 19 sierpnia.

Mówią, że droga do piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami, ale jeśli spytacie Feliksa Castora, powie wam, że wśród owego bruku znajdzie się też sporo arogancji, bezmyślnej brawury i głupoty. Nie można bez końca grać na dwie strony i liczyć na to, że się nam upiecze. Nadszedł nieunikniony kryzys, i teraz Castor ma krew na rękach. No, nie własnych rękach - jak zwykle to inni spłacają rachunki: przyjaciele, znajomi, przypadkowi przechodnie…

Castor zatem topi smutki w morzu taniej whisky, a tymczasem niewinna kobieta traci życie, jej córka zapada w śpiączkę, nielicznym przyjaciołom, którzy mu jeszcze zostali, zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, a po ulicach krąży demon. I to nie byle jaki demon - ten bowiem dosiada duszy jego najlepszego kumpla.

I nie można go przepędzić, nie zabijając gospodarza.

Powieści o Castorze dzieją się w świecie, w którym duchy i nadnaturalne istoty z ledwie zauważalnych postaci pochodzących z mitów i baśni stały się częścią akceptowanej rzeczywistości. Stały lecz nieunikniony wzrost zainteresowania człowieka światem pozagrobowym i zjawiskami nadprzyrodzonymi wydobył ich z cienia i sprawił że ich obecność w naszym świecie jest oczywista. Duchy stały się powszechne, lecz nie wszyscy je widzą. Demony można wywołać  nieuważnym słowem.  A wampiry….no cóż, nikt nie wie o nich ale gdzieś tam istnieją.

O Autorze:
Mike Carey, to niezwykle utalentowany brytyjski scenarzysta komiksowy. Autor m.in. serii, Lucyfer i Hellblaizer. Na podstawie tej ostatniej studio Warner Bros. zrealizowało w 2005 roku głośny film Constantine z Keanu Reeves. Seria o Feliksie Castorze to debiut literacki Carey’a, który szybko zdobył uznanie w Wielkiej Brytanii i USA..

Poprzednie tomy:
MÓJ WŁASNY DIABEŁ
BŁEDNY KRĄG
PRZEBIERAŃCY
KREW NIE WODA

Tytuł: Nazwanie Bestii
Autor: Mike Carey
Seria: Felix Castor
ISBN:978-83-7480-207-9
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Redakcja: Joanna Figlewska
Oprawa: miękka
Format: 125x195
Liczba stron: 480
Cena detaliczna: 37,00

piątek

Szamanka od umarlaków - Martyna Raduchowska


"Historia Idy i nieodłącznie towarzyszącego jej Pecha"
Książka "Szamanka od umarlaków" wpadła mi w oko już dość dawno gdy zobaczyłam ją w zapowiedziach, jednak odłożyłam ją na dalszy plan, gdyż nie przepadam za książkami 
polskich autorów (mimo, że przeczytałam ich naprawdę mało, ale mam zamiar to zmienić). Nadarzyła się okazja do zrecenzowania i przeczytania "Szamanki" dzięki portalowi nakanapie z czego bardzo się cieszę, bo w końcu gdyby nie to ominęłaby mnie
naprawdę przyjemna lektura. Ale czy była na tyle dobra aby na dobre pogrzebać mój uraz do ojczystych autorów?


Ida Brzezińska pochodzi z "tych" Brzezińskich. Znanych czarodziejów, śmietanki
towarzyskiej. Wszyscy są zdeterminowani aby zrobić z niej świetną czarownicę, ale
dziewczyna po prostu się do tego... nie nadaje. Od zawsze co jakiś czas duchy zmarłych
przychodziły jej z wizytą, przez co jednoznacznie można było powiedzieć, że jest
medium, nie czarownicą. Jednak dziewczynie to także się nie uśmiecha. Chce normalnego
życia dlatego gdy rodzina decyduje, że ma pojechać do Wrocławia, do ciotki zamiast do
niej, kieruje się do... Uniwesytetu Wrocławskiego, na który, ku swojej uciesze dostała się.
Jednak już pierwszego dnia w akademiku nie wszystko jest takie jakie być powinno. Gdy
wchodzi do pokoju tam siedzi Joanna jej... czyżby nowa współlokatorka? Jednak jakie
jest jej zdziwienie, gdy dostrzega, że Marta, trzecia (?) współlokatorka nic o żadnej
Joannie nie wie? Bowiem Joanna tak naprawdę jest duchem, który na biednych Idowych
oczach przemienia się w czarną harpię. Kim była Joanna i dlaczego wszędzie podąża za
Idą? 

Zdeterminowanej ciotce jednak nie zajmuje dużo czasu odnalezienie Idy i gdy w końcu
sprowadza ją do swojego domu, zaczyna się trening mający na celu uświadomienie Idy o
jej zadaniu, zdolnościach medialnych i odkrywaniu nowych umiejętności, bowiem Ida nie
jest zwykłym medium. Jest szamanką od umarlaków, a szamanki od umarlaków
posiadają nie tylko zdolność przeprowadzania umarłych na drugą stronę Rzeki i
kontaktowania się z nimi a także potrafi przewidzieć ewentualną śmierć. Jak zachowa się
Ida w obliczu zadania któremu będzie musiała podołać sama? Co przydaży się
Kwiatkowskiemu - Jednookiemu? Ile będzie ofiar a jakie będą zyski? Czy Pech da Idzie
raz na zawsze święty sposób? 

Narracja "Szamanki" jest trzecioosobowa co niestety dało się odczuć. Miałam wrażenie,
że narrator za często używał imienia bohaterki i trochę psuło to klimat, ale nie było aż
tak źle. Ogólnie uważam, że byłoby trochę lepiej gdyby narracja była pierwszoosobowa,
ale gdyby znowu taka właśnie była nie mielibyśmy tych króciutkich fragmencików z
perspektywy... owego Pecha, o którym wspomina okładka, pierwsza strona, a nawet tytuł
tej recenzji. Niżej możecie przeczytać przykład takiego fragmentu. 

"No taaaak... Jakżeby inaczej. Pech oczywiście zadbał o to, by trzy nawiedzające
kamienicę duchy zadomowiły się właśnie w TYM mieszkaniu, Nie na parterze, nie piętro
wyżej, nie, o nie... To musiało być TO mieszkanie
A jak! - zawołał dziarsko Pech" 

Po powyższym fragmencie możemy już stwierdzić jaki jest sposób pisania autorki. Bardzo
"luzacki". Niby w niczym to nie przeszkadza, jednak chwilami jest gorzej niż źle. Na
szczęście tylko chwilami, bo raczej przez większość czasu bohaterka mimo, że irytuje to
nie tak bardzo jak niektóre w innych książkach. Po prostu nie podobało mi się to, że stała
jak słup soli i wpatrywała się (to mój własny przykład, nie z książki) we włamywacza z
bronią zamiast uciekać czy się chować. W książce za to to nie był włamywacz z bronią, a
coś gorszego. 

Tak więc co do bohaterów nie będę się zbytnio rozpisywać, bo właściwie więcej oprócz o
Idzie można było powiedzieć tylko o ciotce Tekli, która moim zdaniem w przeciwieństwie
do głównej bohaterki zawsze zachowywała trzeźwość umysłu i pomagała jej wykaraskać
się z kłopotów oraz trzy duchy zamieszkujące mieszkanie Idy: "wszystkowiedzącego"
Ducha, non-stop płaczącą Różyczkę i rozbrykaną Milenkę. Trzeba jeszcze powiedzieć, że
oczywiście jak na książkę polskiego autora przystało, imiona, nazwy oraz nazwiska były
polskie, jak Karolina, Mikołaj, Milena, Róża czy Kwiatkowscy, Brzezińscy a akcja
rozgrywała się we Wrocławiu (niedaleko mnie, niedaleko mnie!) ale nie przeszkadzało mi
to tak jak na początku myślałam, że będzie bo imię Ida jest bardzo dobrym imieniem a
kilka także istotnych osób posługiwało się pseudonimami. 

I jest jeszcze jedna sprawa, którą wyjątkowo przeżywam. Osobiście uważam, że w
książkach tego typu MUSI pojawiać się wątek romantyczny! Tutaj zaczął się, chociaż
nawet nie do końca, przy ostatnich 50 stronach, czy nawet nie! Mam nadzieję, że w
następnej części która na 100% musi wyjść ze względu na zakończenie bardziej się
rozwinie. 

Teraz można by było przejść do szaty graficznej, gdy już wylałam swoje żale na temat
treści. Okładka, gdy widzimy ją na półce przyciąga wzrok, ale gdy już przyjrzymy się,
dostrzegamy, że tak naprawdę nie ma w niej nic ładnego i szałowego. O wiele lepiej
prezentuje się wersja tego samego rysunku, ale utrzymanego w barwach czarno-białych
w środku. Ale nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać, nie ma dużego formatu (na co
zawsze muszę ponarzekać!) i ładnie prezentuje się na półce. No i ma zaledwie 8
rozdziałów przy ok. 400 stronach, co oczywiście jest na plus, bo gdy rodzice kazali mi iść
spać a ja mówiłam "Jeszcze jeden rozdzialik" to nie pozostawało im nic innego jak tylko
się zgodzić ;) 

Podsumowując, "Szamanka od umarlaków" czytała mi się długo ale jest naprawdę
przyjemną lekturą na nudne wieczory, dobrą odskocznią od typowych opowieści
paranormal, bo naprawdę niewiele znam książek o wiedźmach/medium ( z tego co sobie
jestem w tej chwili w stanie przypomnieć to twórczość Stacii Kane i Kim Harrison...) więc
polecam ją wszystkim miłośnikom fantastyki w książkach, chociaż niektórzy mogą się
zawieźć. Jakie są moje odczucia po podsumowaniu? Trochę mieszane, ale mimo wszystko
bardziej na tak niż na nie :)
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 395
Cena det.: 33,90



Książkę otrzymałam od serwisu nakanapie za co serdeczne dziękuję!





PS: miałam okropne problemy z tym postem wiec przepraszam za jakiekolwiek niedociągnięcia i małą czcionkę, ale nie mam już dzisiaj siły aby to męczyć, gdyż czuję się okropnie...